Echa reaganomatografii
Czwórka wojaków SEALS w wyniku błędnej decyzji wpada w zasadzkę talibskich adwersarzy. Po długiej wymianie ognia pada wiele trupów; walkę przeżywa tylko jeden Amerykanin. Pod opieką afgańskich wieśniaków uda mu się przeczekać na miejscu do czasu ratunku ze strony pobratymców. Tak w paru słowach można streścić szkielet fabularny „Ocalonego”, nowego filmu Petera Berga, który po fatalnym „Battleship: Bitwa o Ziemię” próbuje się rehabilitować jako twórca wojennego kina zagrzewającego do boju.
17.03.2014 09:12
Poprzedni film Berga – mimo pretekstowej fabuły science-fiction mógłby stanowić modelowy przykład obrazów, które prezentuje się marynarce wojennej w celu dopingu przed lub w trakcie wojny. W przypadku „Ocalonego” pro-militarna wymowa został jednak ograniczona na rzecz filmowego mięcha. Zrealizowany według wspomnień byłego komandosa Marcusa Luttrella „Ocalony” wypada jednak blado na tle rozliczeniowych filmów wojennych z serii „post 9-11”. Berga nie interesuje polityka, przyczyny konfliktu ani jego skutki – film jest jeno pomnikiem ku chwale poległych zrealizowanym w konwencji survivalowego kina akcji.
Tym co się broni, jest jego centralna część – czyli około godzina projekcji. Walka osieroconych „fok” z przeciwnikiem w Stanach Zjednoczonych została już owiana legendą, wzmocnioną dodatkowo książką Luttrella. Konfrontacja pokazana została wiarygodnie – na tyle ile znane są fakty i o ile można mrużyć oczy na podziurowanych od kul żołnierzy, którzy są w stanie jeszcze dziesiątkować talibów - oraz brawurowo, z całym arsenałem najlepszej klasy efektów, przede wszystkim dźwiękowych (wróżę tutaj przynajmniej nominację do Oskara). „Ocalony” to kino umorusane w pocie, brudzie i krwi wojennej zawieruchy, ale na rzecz intensywnej akcji ucierpiał scenariusz, przepełniony patetycznymi dialogami i płytką charakterystyką bohaterów. Nie wiemy nic o chłopakach, którzy tego doświadczyli (poza standardowymi pocztówkami z poligonu – maile od dziewczyn, zdjęcia na ścianach etc.), dlatego wzruszamy ramionami nad ich losem.
Całość przypomina trochę kino ery reaganomatografii – filmy rehabilitujące weteranów po klęsce wojny wietnamskiej. Największe są chyba asocjacje z „Rambo III”, zresztą także rozgrywającym się w Afganistanie. I niestety – niczego więcej, poza rozrywką w tym typie nie należy od „Ocalonego” wymagać. Można jedynie żałować, że nie ma się już dziesięciu lat