Ewan McGregor wyrusza w kolejną podróż
Dwadzieścia lat po premierze „Trainspotting” aktor opowiada o swoim debiucie reżyserskim, pasji do motocykli oraz dotrwaniu do czterdziestki piątki w jednym kawałku.
Ewan McGregor nie jeździ motocyklem od wielu tygodni. Nie dlatego, że brakuje mu sprzętu lub nie trafiła mu się żadna dobra okazja. Szkocki aktor ma w swoim posiadaniu dosłownie dziesiątki pięknych maszyn, w tym Moto Guzzi V7 Sport z 1972 roku, czyli wedle słów aktora jeden z najpiękniejszych motocykli na świecie. Właśnie rozpoczęły się zdjęcia do drugiej części „Transpotting” czarnej jak smoła komedii o cwanych heroinistach, która ma już status kultowej. Ewan McGregor ze względu na główną rolę w filmie (bez niego przecież nie byłby „Transpotting”) i swoją opinię w branży szukającego przygód człowieka podpisał kontrakt zakasujący wszelkich kontuzyjnych sportów jak skoki na spadochronie, narty, nurkowanie i jazda na motocyklach.
*- Kiedyś nie przejąłbym się takim zapisem. Mówiąc szczerze nie raz je ignorowałem. Po prostu wsiadałem i wyruszałem w trasę. Nie zastanawiasz się wtedy nad konsekwencjami. Nawet bawiła mnie myśl – co mi zrobią za to? Będą ściągać na siłę z motoru? Będziemy się gonić? – śmieje się aktor. Ja po prostu uwielbiam jeździć. To jest dla mnie jak powietrze. Kiedy jedziesz motocyklem, zostawiasz za sobą wszystkie codzienne problemy. Jesteś tylko ty i to co przed tobą, nic innego się nie liczy – dodaje. Ale wiele się zmieniło, teraz inaczej do tego podchodzę, jestem starszy, bardziej odpowiedzialny. Prawda jest taka, że gdybym miał wypadek, złamał rękę czy nogę nie mówiąc o poważniejszych konsekwencjach – zdjęcia musiałby zostać wstrzymane. A później cała ekipa mogłaby mnie rozszarpać na strzępy, dosłownie *– przyznaje.
Słowo „odpowiedzialność” może brzmieć cokolwiek dziwnie w ustach aktora, który spędził większość swojej kariery, w ciągu ostatnich dwóch dekad zagrał w prawie sześćdziesięciu filmach, na wcielaniu się w uroczych drani i sympatycznych samotników, którzy co rusz wpadają w życiowe tarapaty. Jednakże taką zmianę podejścia wobec uciążliwych zapisów w umowach spowodowała przede wszystkim nowa przygoda jego kariery filmowej – reżyseria.
27 stycznia na ekrany polskich kin trafi debiut reżyserski McGregora „Amerykańska sielanka”, bezkompromisowa ekranizacja, nagrodzonej Pulitzerem, powieści Philipa Rotha z Dakotą Fanning i Jennifer Connelly w rolach głównych. Głównym bohaterem jest grany przez McGregora Seymour Levov, który ma wszystko, co Ameryka lat 60-tych definiowała jako szczęście: piękną żonę, dobrą pracę, wymarzony dom na wsi i ukochaną córkę. Dzień, w którym dowiaduje się, ze jego dziecko jest zdolne do brutalnych ataków terroryzmu, będzie ostatnim dniem jego dotychczasowego życia.
- Bycie reżyserem przypomina pakowanie plecaka na bardzo długą podróż w której nie wiesz co Cię spotka, wyjaśnia McGregor. Masz w głowie wizję, wiesz co i jak chcesz powiedzieć, widzisz przed oczami pełen obraz. I wtedy zaczyna się prawdziwa praca. Szukasz plenerów, które wpisują się w twoją wizję artystyczną, wybierasz, szukasz, porównujesz, sprawdzasz, szukasz, sprawdzasz, szukasz, sprawdzasz… Jako aktora ta strona tworzenia kina cię w ogóle nie dotyczy. Jako reżyser odpowiadasz za całość, ale jak już jest po, mogę stanowczo powiedzieć, że zdecydowanie było warto!
McGregor próbuje równoważyć życiowe i zawodowe zobowiązania ze swoistą dzikością serca, która została w nim z czasów młodości, kiedy wcielał się w zakochanego na zabój scenarzystę z „Moulin Rouge!” oraz młodego Obi-Wana Kenobiego. Jego następnym projektem po „Amerykańskiej sielance” będzie kolejny sezon „Fargo”, serialu stacji FX, nagrodzonego statuetką Emmy.