Górale próbowali zablokować produkcję. "To była czysta złośliwość"

Wchodzący 8 marca na ekrany kin dramat historyczny "Biała odwaga" o kolaboracji części górali z nazistami od długiego czasu wzbudzał duże kontrowersje. W rozmowie z WP współscenarzysta obrazu Łukasz M. Maciejewski przyznał, że górale na różne sposoby próbowali nie dopuścić do realizacji produkcji. Jest przekonany też, że film spotka się z hejtem.

'Biała odwaga" od 8 marca w kinach
'Biała odwaga" od 8 marca w kinach
Źródło zdjęć: © Licencjodawca
Kamil Dachnij

Kamil Dachnij, dziennikarz Wirtualnej Polski: Jak narodził się pomysł na film? Goralenvolk to w końcu temat zupełnie nieeksponowany w polskim kinie.

Łukasz M. Maciejewski (współscenarzysta "Białej odwagi"): Gdy zaczęliśmy rozmawiać z Marcinem [Koszałką, reżyserem "Białej odwagi" - przyp. red.] o naszym drugim filmie [pierwszy to "Czerwony pająk" - przyp. red.], czyli w 2015 r. , zaczęliśmy od zbieraniny pomysłów. Marcin chciał zrobić film, który dzieje się w górach, bo jest wspinaczem. To mi się spodobało, bo wiem po "Deklaracji nieśmiertelności", że Marcin ma po prostu niezłą ręką i dobre oko do filmowania gór. Stało się to dla mnie tłem wyjściowym i estetycznym.

Po czym ta opowieść o wspinaczach była jakąś kanwą początkową, czyli coś sportowego o ryzykantach. Zastanawiając się, w którym momencie historii takie rzeczy mogły się dziać, okazało się, że współcześnie takiego filmu o wspinaczach byśmy nie nakręcili, bo technologia się zmieniła. Zaczęliśmy się zatem cofać w historii i pionierskie wyczyny niemieckich alpinistów to był taki świat, który nagle okazał się żywotny dla nas.

W jednej z wersji scenariusza duża część tekstu działa się podczas FIS-owskich zawodów zimowych w Zakopanem. W tym temacie, gdzie mamy przecież Niemców, Austriaków, Polaków, wykryliśmy, że jest coś więcej.

Marcin wpadł na postać Antona Plügla, który był antropologiem niemieckim podczas Goralenvolku i okupacji. I tak właśnie od Plügla przez wspinaczkę doszliśmy do Goralenvolku. To nam zamknęło film. Nie dość, że mamy sportowców, góry, miłość, zazdrość, to jeszcze jest kanwa polityczno-społeczna, dzięki której możemy tę historię uwspółcześnić. Bo historia o wspinaczach mogłaby dzisiejszego widza zanudzić, a tutaj mamy platformę, by opowiadać o współczesności.

To była zresztą długa praca. Wersji scenariusza były setki. A polskie kino nie podejmowało do tej pory tematu Goralenvolk prawdopodobnie dlatego, że wydarzał się przy biurkach i stołach rodzinnych, gdzie trzeba było decydować, czy podpisać, czy nie. Po czym po podpisaniu właściwie historia się kończyła. Nie było żadnych wielkich kampanii bitewnych lub przemarszów, nie mówiąc o wybuchowych strzelaninach. Stąd materia wydaje się bardzo niekinowa.

To tylko udowadnia, że warto grzebać w przeszłości, bo ciągle można w niej coś znaleźć.

Tak. Marcin ma też doświadczenie dokumentalne, więc gdy rozmawia z ludźmi, to nagrywa ich. Przy "Białej odwadze" również tak było, bo mamy nagrania Podhalan, którzy opowiadali, jak spotkali Plügla, jak byli badani jako dzieci. Okazało się, że oprócz tej wielkiej historii, jest jeszcze mikrohistoria, która jest tak naprawdę najważniejsza dla filmowców.

Niesprawiedliwością jest nie opowiedzieć o czymś, co się wydarzyło naprawdę, bo to było przecież traumatyczne doświadczenie dla tych ludzi. Nawet jeśli podpisywali, to nie zawsze była to motywacja wynikająca ze strachu czy z chęci zysku lub hipokryzji, tylko z troski o rodzinę. Jeśli traktujemy naszą własną historię jako tabu, to sprawiamy, że takie opowieści są zapominane.

Julian Świeżewski w filmie "Biała odwaga"
Julian Świeżewski w filmie "Biała odwaga"© fot. mat. pras.

Jak już wspomniałeś, "Biała odwaga" długo powstawała. Wiemy, że w trakcie mieliście problemy. Jak wyglądała sytuacja z IPN-em, bo o tym w mediach było ostatnimi czasy głośno. Instytut w końcu odcinał się od filmu.

Dostaliśmy prośbę wynikającą z przepisów ustawy o Polskim Instytucie Sztuki Filmowej, która stanowi, że do filmu historycznego potrzebujemy opinii historyka biegłego w materii, jakiej dotyczy nasz obraz. Takim historykiem była osoba wskazana przez IPN. Ekspert wskazał pewne problemy, które skorygowaliśmy. Dotyczyły one kwestii faktograficznych - czy ktoś miał taki mundur, czy takie oznaczenie lub nie. Były to detale, które nie wchodziły w interpretację artystyczną naszego przekazu i tego, co chcieliśmy opowiedzieć jako filmowcy.

To odcięcie było uzasadnione, bo IPN nie był zaangażowany w powstawanie scenariusza. To nie jest nasza wina. Wykonywaliśmy polecenia administracyjne.

A jak odbierasz oświadczenie Związku Podhalan, w którym stwierdzono, że film nic nie wniesie do badań nad historią, więc jest niepotrzebny. Uważasz, że jest to przesadzone myślenie?

Nie jesteśmy w stanie nic z tym zrobić. Ta historia jest mocno stabuizowana, co oznacza, że można z nią zrobić dwie rzeczy. Albo zapomnieć, co jest nieuczciwe ze względu na świadków, albo opowiedzieć. My jako twórcy mamy związane ręce. Czasami jest tak, że gdy szuka się nowych historii, to znajdują się one w historiach wypartych. A te często dają nowe narracje. "Biała odwaga" jest właśnie takim filmem.

Jakub Gierszał w filmie "Biała odwaga"
Jakub Gierszał w filmie "Biała odwaga"© fot. mat. pras.

A czy będzie hejt? Oczywiście, że tak. Gdy w Polsce robi się filmy historyczne, to zawsze jest hejt. Bo nawet jeśli robi się je, powiedzmy, z silnym prawicowym przekazem, to taki film wywołuje sprzeciw drugiej strony. Wiemy, że jest pewna tradycja opowiadania filmów historycznych. Jak nie robisz takiego kina w tej narracji, to znaczy, że coś jest z tobą nie tak. Będziesz opluwał, kłamał lub manipulował. Jest taki patriotyczny, huraoptymistyczny styl opowiadania. Pewne rzeczy są przyjęte i tak wolno o nich opowiadać. To narracja o wstawaniu z kolan, o niekłanianiu się itd.

Coś podobnego naszemu bohaterowi Andrzejowi [w jego rolę wcielił się Filip Pławiak - przyp. red.] wciska do głowy Wolfram von Kamitz, którego zagrał Jakub Gierszał. Jeśli komuś obiecamy, że jest lepszy, to prawdopodobnie w to uwierzy. A jak się podważa to myślenie, to ludzie w naturalny sposób czują opór, ale przez to jesteśmy bliżej rzeczywistości. Narracja Wolframa czy wielu polskich filmów historycznych jest po prostu kłamliwa oraz niebezpieczna, bo pozbawia ludzi dostępu do wiedzy. Widać to dobrze na przykładzie szmalcowników. Według narracji było ich niewielu, a to nie jest prawdą. Był to dość poważnie rozwinięty system.

Dlatego stwierdziliśmy, że nie możemy zrezygnować z naszej historii, bo jest ona za ważna. Jeśli zostajemy w ramach tej samej narracji, to robimy w kółko ten sam film. To taki "Avengers 7". A jeśli nie wejdziemy w nowe narracje, to nasze kino na dobre zostanie w grajdole, zawsze będzie peryferyjne. Jedyną opcją jest zatem wyłamywanie się z tego. Dobrym przykładem z ostatnich lat jest "Ida", film który wymyka się z opowieści o Polakach zawsze ratujących. Po premierze była chryja, więc ktoś o czymś się dowiedział. I było to uczciwsze wobec świadków i widzów.

To oznacza, że można opowiadać nie tylko o Polakach dla Polaków po polsku, ale też szerzej, a nasze kino musi się z tym zmierzyć. My nie robimy filmów tylko dla siebie. Inna sprawa, że trzeba mieć również grubą skórę. To jest niestety jeden z warunków niezwariowania przy robieniu filmów w Polsce. Szczególnie historycznych.

Kultura góralska, w tym gwary i tradycje, wydają się dobrze oddane w filmie, więc nie wydaje mi się, żeby "Biała odwaga" miała wyrządzić komukolwiek krzywdę.

Wiedzieliśmy, że widz rozpozna dużą filmową umowność. Sposobem na wciągnięcie go w oglądanie tego świata było pokazanie go jako czegoś egzotycznego. Nas tam nigdy nie było. Świat surowej kultury zakopiańskiej jest niedostępny dla ceperów. Cały taniec góralski, który my znamy, gdzie tańczy chłopak i dziewczyna, to jest ściema. To jest konstrukt dla turystów. My też to pokazujemy na początku filmu. To był zawsze taniec męski.

Musieliśmy etnograficznie pewne rzeczy przerobić, bo nam chodziło o oryginalną, niecepeliową wersję, dlatego tam jest brzydko, brudno. To nie jest "wsi spokojna, wsi wesoła". Chodziło nam o pewną surowość, pierwotność. I to jest właśnie interesujące, bo oglądasz coś, czego nie widziałeś.

Aktor Filip Pławiak (po lewej) i scenarzysta Łukasz M. Maciejewski (po prawej)
Aktor Filip Pławiak (po lewej) i scenarzysta Łukasz M. Maciejewski (po prawej)© Licencjodawca | AKPA

Rozmawiałem wcześniej z Filipem Pławiakiem, który zdradził, że próbowano wam przeszkadzać w produkcji.

Rzeczywiście było trochę sabotaży. To była czysta złośliwość, ale nie odczuliśmy jej zbyt boleśnie, nie wpłynęła mocno na realizację filmu. W ostatniej chwili wycofali się tancerze. Statyści nie chcieli przyjść. Ktoś nie chciał wynająć przestrzeni. Nie znalazło się kino chętne do zorganizowania premiery w Zakopanem, ale to akurat dobrze. Nieprzewidywalna ilość wypadków to jest coś, co trzeba ograniczać.

Bałem się osobiście, że będzie większy opór i bojkot. Natomiast w filmie oglądamy prawdziwych górali. Zbiorowe sceny góralskie też są z nimi. Przychodzili na plan i normalnie pracowali. Wydaje się, że sami trochę uwierzyliśmy, że nas zjedzą.

Mieliście z tyłu głowy porównania do "Wołynia", jak kręciliście "Białą odwagę"? Bo ten film pojawia się tu i ówdzie, gdy jest mowa o waszym dziele.

To są dwa różne filmy. Część wspólną mają taką, że opowiadają o bolesnej polskiej historii. Z tego względu zawsze będziemy porównywani. Filmowcy nie są w stanie kontrolować percepcji swojego filmu. My możemy się starać widzowi pomagać, nakierowywać go na właściwe tropy interpretacyjne, ale też nie jest to nasze zadanie. Więc gdy wypuszczamy film, to jest poza nami.

Były jakieś wątki, które były dla was trudne do zrealizowania?

Jest wątek mityczny, który reprezentuje Wolfram. Dla mnie to najważniejszy element filmu. Chodzi o badania i pewien mistycyzm, który uwodzi głównego bohatera. Mistyka opowieści o lepszym pochodzeniu i wiara w nią zmusza ludzi do walczenia za Donbas i Putina. Ta siła słów i mitologii działa do dzisiaj. Zdaję sobie sprawę, że ten wątek może być niewidzialny, bo on się rozgrywa w głowie, w słowach. I to było najtrudniejsze, bo ideologia i narracja wewnętrzna jest ciężka do pokazania na ekranie.

Nie chcieliśmy też robić "Mefisto" Istvana Szabo. To jest film o zaprzedaniu duszy. Goralenvolk dziś się kojarzy ze zdradą i kolaboracją, ale nas to w ogóle nie interesowało, bo wiedzieliśmy, że gdy będziemy tylko opowiadać o zdradzie, to zrobimy film, który został już nakręcony. Ciekawsze było dla nas to, co jest przed podpisaniem, przed zdradą, przed uwierzeniem w swoje lepsze pochodzenie.

Temu filmowi trzeba poświęcić więcej czasu niż wydaje się z aury medialnej.

To prawda. Zwiastun nie do końca oddaje to, jaki ten film jest naprawdę.

Ten film jest wymagający. Wielu się będzie spodziewać rozprawki historycznej idącej po bandzie. W zamian obejrzy dzieło zniuansowane. Szukaliśmy w nim języka, który nie będzie typowy dla polskiego filmu historycznego. Chodziło nam o wyrwanie się z kontekstu, z całym szacunkiem, Wajdowsko-Hoffmanowskiego kina. Bardziej spoglądaliśmy na "Idź i patrz" Elema Klimowa. "Ogniem i mieczem" to nie jest. Jest to wypowiedź poetycka. Nie chcieliśmy iść w sfilmowaną Wikipedię. Rozumiem, że tak się robi, bo to pomaga przekonać szkoły, by przyszły do kina. U nas jednak można dowiedzieć się tego, czego nie uczą w szkołach.

Kamil Dachnij, dziennikarz Wirtualnej Polski

W 50. odcinku podcastu "Clickbait" zachwycamy się serialem (!) "Pan i Pani Smith", przeżywamy transformacje aktorskie w "Braciach ze stali" i bierzemy na warsztat… "Netfliksową zdradę". Żeby dowiedzieć się, czym jest, znajdź nas na Spotify, Apple Podcasts, YouTube, w Audiotece czy Open FM. Możesz też posłuchać poniżej:

Źródło artykułu:WP Film
filmhistoriagórale
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (802)