Istoty zwane krewetkami

Dla większości widzów prawdziwie wartościowe kino to ciągłe marzenie bardzo trudne do spełnienia. Wiadomo, że każdy ma inne wymagania, jednak pewnych granic nie powinno się przekraczać. Na pocieszenie pozostaje fakt, że od każdej reguły zdarzają się wyjątki, dla których naprawdę warto kochać to kino.

Co jakiś czas pojawia się produkcja filmowa, o której mówią wszyscy. Gusta są różne, przez co spotykamy się z nieskończoną ilością, czasem zupełnie sprzecznych, opinii. „Dystrykt 9” to idealny dowód na możliwość znalezienia wspólnego języka między miłośnikami X muzy.

08.04.2010 14:34

Przy promocji filmu „Dystrykt 9” najbardziej skupiono się na osobie jego producenta, czyli słynnego Petera Jacksona. Ten zabieg marketingowy przyciągnął rzesze widzów, będących w przekonaniu, że czeka ich niezapomniane widowisko. Funkcja producenta, nie jest jedyną wykładnią powodzenia. Oryginalny scenariusz to unikat we współczesnej kinematografii, a Neill Blomkamp (również reżyser) wraz z Terri Tatchell stworzyli prawdziwy majstersztyk.

Dla Neill „Dystrykt 9” to debiut na wielkim ekranie. W 2005 roku stworzył krótkometrażowy film „Alive In Joburg”, który tak zaintrygował Jacksona, że postanowił zrobić odpowiedni użytek z jego historii. Efekt końcowy to wszystko, czego brakowało kinu science fiction od dobrych kilku lat. Przez ten okres w gatunku panowała tandeta i notoryczna powtarzalność. Teraz czas na prawdziwe kino.

Filmy z gatunku science fiction, zwłaszcza te przedstawiające kontakty ludzi z przybyszami z innych planet, niczym specjalnym nie zachwycają. „Dystrykt 9” w końcu zmienia ten stan rzeczy. W 1990 roku na terenach Republiki Południowej Afryki ląduje statek kosmiczny. Jego pasażerowie przez swój dziwny wygląd, zostają nazwani przez ludzi „krewetkami”. Początkowo przyjazne stosunki, z upływem czasu ulegają diametralnej zmianie. Do tego stopnia, że gościom z kosmosu zgotowano piekło na ziemi. Zostają osadzeni w getcie, nazwanym ‘dystrykt 9’, w warunkach przypominających slumsy. Nadzorująca je firma MNU planuje wykorzystanie technologii obcych, do stworzenia ultranowoczesnej broni. Jeden z pracowników koncernu Wikus Van De Merwe, zostaje zarażony nieznanym dotąd wirusem, który przeistacza go w „krewetkę”. Dzięki powolnej metamorfozie z oprawcy przeistacza się w ofiarę, dla której liczy się tylko przetrwanie.

Oryginalność scenariusza recenzowanego obrazu to główny jego atut. Nie przepadam za tym gatunkiem, jednak opowiedziana historia wciągnęła mnie od samego początku, aż po napisy końcowe. „Dystrykt 9” to powiew świeżości, ukłon w stronę poetyki starych filmów fantastyczno-naukowych, które oprócz treści charakterystycznych dla tego gatunku, poruszały ważkie kwestie społeczne.

Kolejny atut to genialnie zrealizowane zdjęcia. Kamera ukazuje historię w formie paradokumentalnej, aby niedługo później wciągnąć widza w wir akcji typowego obrazu science fiction. Smaku temu ciekawemu zabiegowi dodają przekonujące efekty specjalne oraz aktorstwo Sharlto Copley, odtwórcy głównej roli. Trudno doszukać się w tej perfekcyjnie dopracowanej mieszance jakichkolwiek niedopatrzeń. Tak samo jest z warstwą fabularną, która mimo poruszanych nietypowych kwestii, daleka jest od moralizatorstwa.

„Dystrykt 9” to kino przyjemne w odbiorze, nawet dla antyfanów wszelkich statków kosmicznych, a zwłaszcza ich pasażerów. Warto się przekonać na własnej skórze o sile filmu, ponieważ „Dystrykt 9” na długo zapadnie w pamięci każdego z widzów. Peter Jackson po raz kolejny dokonał wielkiej rzeczy, o której długo będzie się mówić. Dzięki wizjonerskiemu konceptowi Neill Blomkampa „Krewetki” nie będą kojarzyć się jedynie ze śródmorskim daniem. Bon appetit!

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)