Izabella Miko: Kocham i kręcę

* Izabella Miko wyjechała do Hollywood jako nastolatka. Tam pracuje. Grała między innymi w "Wygranych marzeniach" oraz w "Straconych". Do Polski przyjechała nakręcić kinowy przebój TVN'u "Kochaj i tańcz". U nas porównuje pracę na amerykańskim i polskim planie.*

Izabella Miko: Kocham i kręcę
Źródło zdjęć: © AKPA

Ola Salwa: W czym jest podobna, a czym się różni praca na planie filmowym w Polsce i w Hollywood?
Izabella Miko: Proces powstawania filmu i praca na planie wyglądają identycznie. Wszystkich łączy taka sama pasja, takie wariactwo, że jednego dnia jesteśmy na dachu, drugiego w jakimś mieszkaniu; każdy akceptuje tą dziwną rzeczywistość. Natomiast największą różnicą jest to, że w Polsce nie ma związków zawodowych, które by dbały o nasze interesy. W Stanach zarówno ekipa, jak i aktorzy, mają pewne rzeczy zagwarantowane w kontrakcie. Na przykład określoną liczbę godzin pracy dziennie, wynagrodzenie za nadgodziny czy prywatne miejsce na odpoczynek, jakim jest przyczepa. W Polsce trzeba to negocjować. Z drugiej strony czuję, że w Polsce jest większy szacunek na planie dla pracy, i ludzi.

OS: Czy coś panią zaskoczyło na planie „Kochaj i tańcz”?
IM: Była taka zabawna sytuacja związana z taśmą, którą nakleja się w miejsce, gdzie aktorzy mają w trakcie ujęcia stanąć. W Stanach są różne kolory, ja zawsze wybieram niebieski. Tutaj wszy- scy mają taki sam kolor, najczęściej czerwony lub niebieski. Na początku byłam trochę zdezorientowana, bo podświadomie szukałam niebieskiego. Potrzebowałam chwili, żeby się przyzwyczaić, że tutaj to wygląda trochę inaczej. Poza tym moja praca przy „Kochaj i tańcz” nie była chyba typową dla polskiej produkcji, gdyż reżyser Bruce Parramore nie nakręcił żadnego filmu w Polsce. On ma amerykański styl pracy, tak samo jak operator Bartek Prokopowicz, który również pracował głównie za granicą. Dlatego plan bardziej przypominał taki, jaki znam ze Stanów. Tam zawsze panuje propaganda sukcesu – po zakończonym dniu zdjęciowym wszyscy sobie nawzajem dziękują za pracę i mówią sobie, że wykonali świetną robotę. W ten sposób się doceniamy. To jest też fajny doping na następny dzień. W Polsce ekipa była zdziwiona podziękowaniami
reżysera, bo nie była przyzwyczajona do takiego wylewnego zachowania. Ja też chodziłam po planie i cieszyłam się kręceniem filmu, bo doceniam fakt, że dane jest mi robić to, co kocham.
OS: Czyli przywiozła pani trochę amerykańskiego optymizmu?
IM: Tak, niektórzy mogą uważać, że to sztuczne, ale moim zdaniem obciążanie innych swoimi problemami i opowiadanie w pracy o tym, co nas boli i co złego dzieje się w naszym życiu prywatnym, jest nie fair wobec innych.
OS: Co by pani chciała zabrać z Polski do Hollywood?
IM: Bartka Prokopowicza (śmiech). Schowałabym go po cichutku do walizki i zabrała ze sobą. Doskonale mnie „świecił”, nie było widać nawet śladu zmęczenia na mojej twarzy, nawet jeśli krótko spałam. Jest świetnym operatorem.
OS: Hollywood bardzo dobrze zna polskich operatorów. A co z przedstawicielami innych filmowych zawodów?
IM: Jeszcze nie są tak bardzo znani, ale myślę, że to się zmieni. Czasami spotykam polskie charakteryzatorki czy kostiumografki. Coraz więcej Polaków pracuje w Hollywood. Interesuje mnie też bardzo sprowadzenie hollywoodzkich produkcji do Polski. Wykorzystanie scenerii i talentów, które są na razie jeszcze wielką tajemnicą.
OS: Czy chciałaby pani znów zagrać w polskim filmie?
IM: Jestem otwarta na różne propozycje, ale chciałabym na pewno mieć szansę pracowania z Krzysztofem Krauze. Uważam, że on i Joanna Kos-Krauze są geniuszami.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)