Jan Nowicki: Miłość miesza kalendarze
Ostatnio aż huczało w mediach i prasie na temat Jana Nowickiego. Powody były dwa: premiera filmu Jacka Bławuta "Jeszcze nie wieczór", za rolę w którym Nowicki otrzymał wcześniej główną nagrodę aktorską na festiwalu filmowym w Gdyni i ślub z Małgorzatą Potocką.
03.06.2009 16:22
Oba te wydarzenia zbiegły się w czasie. Ślub, nazwany przez Nowickiego odwleczonym spotkaniem, miał miejsce w rodzinnym Kowalu na Kujawach. Tym samym aktor w wieku 70. lat przestał być kawalerem. Lecz miłość, jak mówi, miesza kalendarze.
**
Powiedział Pan kiedyś, że gdy się przeczyta piękną książkę lub obejrzy dobry film to tak jakby się pocałowało po raz pierwszy kobietę. Czy po obejrzeniu filmu "Jeszcze nie wieczór" miał Pan takie uczucie?**
Tak, jakbym pocałował dojrzałą kobietę. W końcu film opowiada o mieszkańcach Domu Aktora Weterana w Skolimowie. Dodałbym jeszcze i to, że jak się przeczyta piękną książkę ma się wrażenie, że się ją samemu napisało. Po napisaniu dzieła autor odchodzi w cień. Taka jego rola. W momencie, kiedy książka jest gotowa, nie ma już autora - są tylko litery i wyobraźnia czytelnika, który na dobrą sprawę pisze książkę od nowa. Dlatego czytanie jest zajęciem niezwykle twórczym. Czytanie to bez mała fruwanie. Dostojewskiego mogę czytać na okrągło. Podobnie jest z filmami. "Przełamując fale", "Okruchy dnia", "Ojciec chrzestny" to filmy, które kocham, i do których wracam.
**
Cykliczne czytanie Dostojewskiego nie nudzi...**
Nie! Jak będziesz starsza zauważysz, że ta sama "Anna Karenina", którą przeczytasz w wieku 18. lat będzie się różniła od tej, którą przeczytasz w wieku 40. i 50. lat. Będziesz czytała inną książkę. Moja ostatnia lektura "Anny Kareniny", sprzed 5. lat, wiązała się z wrażeniem, że czytam książkę satyryczną, w której wszyscy, łącznie z Anną, są potworami. Nie wolno mieć biegunki lekturowej i czytać wszystkiego. To bez sensu! Czytanie wszystkiego co popadnie przypomina mężczyznę, który kocha wszystkie kobiety. Taki mężczyzna to królik. I tu muszę przyznać, że wiele lat za takiego królika mnie uznawano...
**
Hmm? Porozmawiajmy w takim razie o zwierzętach. Czarny pudel, który partneruje Panu w filmie, i o którego talencie aktorskim jest Pan jak najgorszego zdania, nazywając go kretynem, to potomek pudla grającego w "Fauście" Jerzego Jarockiego. A czy Pan w ciemnych okularach na nosie nie cytował samego Jarockiego?**
Nie, choć z Jarockim łączą mnie bardzo serdeczne i bogate w wydarzenia związki. Zrobiliśmy razem "Tango" Mrożka i "Proces" Kafki. Mogę powiedzieć, że Jerzy Jarocki to reżyser, który mnie ukształtował. Zresztą nie tylko mnie, bo i całe pokolenie aktorów Starego Teatru. Wajda przyszedł na gotowe, ponieważ Jarocki wcześniej nauczył nas zawodu.
**
"Jeszcze nie wieczór" przypomina mi trochę "Sanatorium pod klepsydrą" i "Lot nad kukułczym gniazdem"...**
Oczywiście, analogie są duże. McMurphy wyprowadza pensjonariuszy zakładu psychiatrycznego na jacht. Jerzy zabiera staruszków do więzienia, gdzie wystawiają "Fausta". Oby jak najwięcej takich Jerzych, którzy prowadzą ludzi tam gdzie jest pięknie i coś się dzieje. Nie muszą to być starzy ludzie, mogą być dzieci, czy samotne psy z azylu. Tacy liderzy pomagają innym żyć. **
A propos "Fausta" i Dostojewskiego - jaki w tej chwili bies za Panem chodzi?**
Bies to nie tylko destrukcja, to także odwaga, bezkompromisowość w stosunku do samego siebie i nadzieja, za którą może czaić się przegrana. To ryzyko. Napisałem na ten temat piosenkę "Ex aktor, ex bies": "Za długo, za długo, za długo i żal/ Kark twardy a na nim chłopięcy bunt w głowie/ Walić nim o mur, kochanek i ról/ do chwili, gdy któraś spod rzęs patrząc powie/ W chorobę sierocą zamieniasz pan ból...". Było minęło. Zawsze miałem dobre zęby i diaboliczny uśmiech, który wykorzystałem jako Stawrogin w "Biesach", czy u Konwickiego w "Lawie". Poza tym, jaki ze mnie diabeł, ja chłopak z Kowala?
**
Właśnie - Kowal? Zaciszne miejsce na Kujawach. Idealne, żeby odpocząć i nabrać dystansu do świata. Powiedział Pan kiedyś, że tylko idioci nie mają wolnego czasu. Człowiek powinien składać się przede wszystkim z wolnego czasu...**
Powinien nad tym czuwać. Wolny czas to wolność, także wolność wyboru. Trzeba wybierać, na ile się da, to, co sprawia przyjemność i gwarantuje poważny rezultat. Dom w Krzewęcie na Kujawach, tuż obok rodzinnego Kowala, w zasadzie wybudowała mi siostra, kiedy byłem już po 60-tce. Wydawało mi się, że nie mam na ten cel wystarczających pieniędzy, ale ona była zdecydowana ten dom mi zorganizować. "Skąd wiesz ile masz pieniędzy? Przysyłaj ile zarobisz, na pewno wystarczy" - powiedziała. Wystarczyło.
**
Takim sposobem dorobił się Pan własnego domu...**
Tak się mówi - bogaty facet, bo ma dom. A to zwykła buda nad jeziorem. Co to jest, kiedy nakręciło się 250 filmów? Powinienem mieć całą wieś, a nie jedną chałupkę. Choć trzeba przyznać chałupka dobra, ciepła. Dostałem konia, kupiłem drugiego, jest koza, kot. Lubię sobie siąść przy biurku, myśleć i obserwować pory roku i wieś, która się powoli rozpada. Nigdy nie miałem na to czasu. Człowiek wchodził do atelier, kiedy kwitły bzy, a wychodząc ze zdziwieniem stwierdzał, że już jesień i liście opadły z drzew. Nie wiedziałem w jakim jestem kraju, ile kręcę, co kręcę, ponieważ nigdy tego nie oglądałem. Piłem wino, zaglądałem w oczy pięknych kobiet i tak mi przeszło życie...
**
W filmie Bławuta zagląda Pan w oczy Sonii Bohosiewicz...**
Małgorzata, którą gra Sonia, jest obiektem absolutnie do zdobycia. W scenie kuchennej, jaka rozgrywa się między nami, ona powinna wylądować w garach a ja na niej. Tymczasem dziewczyna całuje mnie w czoło jak jakiegoś świętego. Cóż, reżyser ma prawo do swojej wizji. Jest w tym filmie także inna scena, w której Małgorzata pyta starego Sodolskiego, którego gra Stefan Burczyk, czy mógłby się jeszcze w niej zakochać. Odpowiedź brzmi - być może. Nie chodzi wszak o to, żeby mieć erotyczne sny. W łóżku niech się męczą stangreci. On by sobie pomarzył, pokochał...
**
To jak to jest z tą miłością starszego mężczyzny i młodszej kobiety...**
Uważam, że miłość między starszym mężczyzną a młodszą kobietą jest piękna. Pamiętam Czesława Miłosza i jego Carol, objętych po obiedzie u Zbyszka Preisnera. Piękny widok - cudowna para. On miał takie niebieskie oczy i głośno się śmiał, a ona czule go obejmowała. Pomyśleć, że Carol młodsza o 45 lat zmarła wcześniej! Miłość ma różne twarze, miłość miesza kalendarze. Potrzebny jest tylko kawałek zdrowia, żywość wyobraźni i nadzieja, że jeszcze nie wieczór, że nigdy nie wiadomo, co się komu wydarzy. **
Wygląda na to, że znalazł Pan kobietę swojego życia. 16 maja wziął Pan ślub z Małgorzatą Potocką...**
Nasz ślub nazwałbym odwleczonym spotkaniem. Spotkaliśmy się z Małgosią trzydzieści parę lat temu we Włoszech. Dużo jej wtedy słów nagadałem a potem o nich zapomniałem. Ona z kolei była zdziwiona, jak mogłem zapomnieć. Teraz sobie przypomniałem i słowa stały się ciałem. Zobaczymy na ile wystarczy nam tolerancji. Ani ja nie jestem łatwym człowiekiem, ani ona. Musimy wykonać piękną pracę dopasowania się. Ale nie Małgosia jest tu problemem - ona jest cudem absolutnym! Problemem jest Warszawa. Ja z krwi, kości i myślenia, jestem krakowski, dlatego nie bardzo umiem się w Warszawie znaleźć. Zastanawiam się, co na dobrą sprawę mam tu robić...
**
Jest Pan aktorem - może Pan grać...**
Nie jestem aktorem nałogowym. Nigdy nie zależało mi na tym, żeby strasznie dużo grać. Miałem przerwy w teatrze po 10 lat. Dla mnie telefon, który dzwoni, to nie szczęście z propozycją, lecz zagrożenie. Znowu trzeba będzie jechać na koniec Polski i przyklejać sobie jakąś brodę. Po co mi to! Moją miłością jest czytanie książek. Od 10.lat zajmuję się też pisaniem. Na dobrą sprawę wystarczyłoby na skromnie utrzymanie. Wydałem trzy książki, mam złożoną następną, piszę piosenki, kolędy. Chciałbym napisać poważną książkę, gdzie nie byłoby ani jednego aktora, raczej zwierzęta. Widzi pani, ja mam co robić, nie muszę być aktorem. Marzeń nigdy nie miałem. Po cholerę mi plany!
**
Na festiwalu w Gdyni za rolę Jerzego w "Jeszcze nie wieczór" otrzymał Pan główną nagrodę aktorską. Czy po tym fakcie telefon z propozycjami się rozdzwonił?**
Skąd! Kiedy Jadwiga Jankowska - Cieślak dostała w 1982 roku Złotą Palmę w Cannes za węgierski film "Inne spojrzenie", nazwali ją w Polsce "pieprzona palemka". U nas nagrody i wyróżnienia nie mają żadnego wpływu ani na prestiż, ani na zarobki, ani na inne role. Poza tym w Polsce nie potrzebuje się aktorów w moim wieku. Nikt nie pisze takich ról jak dla Nicholsona czy Hopkinsa. Dajcie mi rolę na miarę "Okruchów dnia" a będę wiedział co z nią zrobić. Nie czuję się jednak aktorem niespełnionym.
**
Kiedy się Pana słucha można odnieść wrażenie, że jedna wypowiedź drugiej przeczy. Przypomina to strategię Gombrowicza, który mniemał i nie mniemał równocześnie w zależności od sytuacji i rozmówcy...**
Gombrowicz to nie jest mój ulubiony autor. Nie cierpię jego dramatów! Podobnie jak Witkacy nie robi na mnie wrażenia. Cóż, lubię sobie pogadać, uwielbiam zmieniać poglądy i nienawidzę mówić prawdy. Sadzę więc, co mi się podoba. Gdyby zaczął padać deszcz wszystkie poglądy zmieniłbym od razu.
**
Dziękuję za rozmowę**
Rozmawiała Ewa Jaśkiewicz