Jan Nowicki: Sybaryta, egocentryk, kłamca. Aktor skończył 75 lat
05.11.2014 | aktual.: 22.03.2017 09:44
Postać w polskiej branży nietuzinkowa. Jan Nowicki, obchodzący 5 listopada 75 urodziny, zasłynął bowiem nie tylko jako aktor wybitny. Jego cięty język i szczere do bólu wypowiedzi przysporzyły mu wielu wrogów. On jednak nigdy nie zamierzał robić niczego pod publiczkę.
Postać w polskiej branży nietuzinkowa. Jan Nowicki, obchodzący 5 listopada 75. urodziny, zasłynął bowiem nie tylko jako aktor wybitny. Jego cięty język i szczere do bólu wypowiedzi przysporzyły mu wielu wrogów. On jednak nigdy nie zamierzał robić niczego pod publiczkę.
Bez wahania, jeśli tylko uznaje, że na to zasłużyli, krytykuje swoich kolegów po fachu, również tych cenionych, o których wszyscy wypowiadają się z pełnym bojaźni szacunkiem. Nikomu nie daje taryfy ulgowej.
Sybaryta, egocentryk, kłamca – mówiła o nim Anna Seniuk. Kazimierz Kutz wyśmiewał się z jego nieśmiałości. Kobiety kochały go i nienawidziły. Biografia Jana Nowickiego to materiał na film. I to nie jeden.
Ucieczka z domu
Urodził się w Kowalu, miasteczku w województwie kujawsko-pomorskim. Miał szyć buty, ale bronił się ze wszystkich sił przed przejęciem ojcowskiego zakładu.
- Można powiedzieć, że było to moją rodzinną powinnością* – mówił w _Playboyu_. *- Ojciec był szewcem, ale buty szył mi wujek. Jedną parę na cztery lata, a jeśli zdarłem zelówki, dostawałem w mordę. Buty były wtedy nieprawdopodobnym skarbem.
Gdy skończył 13 lat, wyjechał z domu, by jak najszybciej zacząć „dorosłe” życie i samodzielnie podejmować wszelkie decyzje.
- Poszedłem do różnych szkół, kopalń, fabryk, pracy, i na dobrą sprawę już nie wróciłem – dodawał w Rzeczpospolitej.
Wszystko, byle nie wojsko
Twierdził, że nigdy nie chciał być aktorem, a do łódzkiej filmówki trafił w zasadzie przez przypadek.
- Poszedłem do szkoły teatralnej, żeby nie iść do wojska – mówił w Gali.
Na studiach nie wytrzymał długo – wyrzucono go bowiem za „nieumyślne zalanie akademika”. Wtedy, bojąc się, że wezmą go do wojska, zaczął pracę w kopalni.
- Ale wróciłem na pierwszy rok – dodawał. - Na drugim roku mój kolega z roku Krzysztof Kumor powiedział, że najlepiej ze wszystkich zagrałem scenę w „Widoku z mostu”. Serce stanęło mi z wrażenia i od tego momentu zacząłem być aktorem. Zacząłem to, co się nazywa studiowaniem z samym sobą.
''Wstydzę się...''
Na ekranie zadebiutował w pierwszej połowie lat 60., sprawnie łącząc karierę filmową z występami na scenie. Ale aż do teraz nie potrafi odnaleźć się w tym zawodzie.
- Wstydzę się wyjść na scenę, wstydzę się większej ilości ludzi, nie bywam na premierach, cały czas się wstydzę – twierdził w Playboyu.
- Nigdy nie oczekiwałem, że będę aktorem, że tak długo będę aktorem i że będą chcieć mnie oglądać– kontynuował w Fakcie.
Dodawał też, że nie ma zawodowych marzeń.
- Aktor, który ma marzenia, jest kompletnym idiotą. Dlatego, że niespełnione marzenia męczą. Druga sprawa jest taka, że spełnione marzenia to jest sukces, a człowiek nigdy nie jest wystarczająco dorosły, żeby wiedzieć, co znaczy sukces.
''Spełniony aktor to idiota''
- Spełniony aktor to idiota, a ja idiotą nie jestem – twierdził, pytany o swój artystyczny dorobek.
Śmiał się, gdy nazywano go gwiazdą, i podkreślał, że nie uważa się wcale za wybitnego aktora. Dość krytycznie podchodzi też do rodzimej kinematografii...
- Po pierwsze w Polsce różnica między bardzo ważnym filmem a filmem kiepskim jest znikoma– dodawał, gdy pytano go, czy nie wstydzi się występów w paru słabych i zmiażdżonych przez krytykę filmach.
''Nigdy nie byłem amantem''
Nie mógł narzekać na brak powodzenia u kobiet. Panie szalały na jego punkcie, i to jeszcze zanim stał się aktorem wielkiego formatu. Nowicki oznajmiał jednak stanowczo w Gali:
- Nigdy nie byłem amantem. Żadna rasowa kobieta nie pokocha amanta.
Jak twierdził, podrywanie kobiet nie leżało w jego charakterze.
– Nigdy w życiu tego nie robiłem* – zapewniał w _Rzeczpospolitej_. *- Od dawna wyznaję zasadę, że nie chcę kogoś, kto mnie nie chce.
Mimo to jego życie uczuciowe było nader bujne, a aktor nader chętnie korzystał z zainteresowania kobiet.
- Dzieci kwiaty, wszyscy ze wszystkimi – opisywał w Playboyu swoją młodość. - Ale to nie było brudne, brało się z normalnej potrzeby organizmu. Do dziś uważam, że tamtym czasom towarzyszyła pewna niewinność. Nie myślało się o wiecznym potępieniu.
''Kobiety dopiero będą''
Przez jego życie przewinęło się wiele kobiet, choć wszystkie te krótsze i dłuższe romanse kończyły się, bez wyjątku, rozstaniem. Jednym z poważniejszych związków był ten z nieżyjącą już sprinterką Barbarą Sobottą (na zdjęciu).
- Byliśmy na basenie, z wody wyszła kształtna, duża kobieta. Ten miód zachodzącego słońca na jej pięknym ciele, niemłodym już... To była Barbara. Alfred Andrys nas przedstawił. Od razu zapomniałem o dziewczynie, która czekała na mnie w pokoju... Zaczęliśmy się spotykać, coraz częściej, a potem powstał z tego Łukasz, ale nigdy nie zamieszkaliśmy do końca razem – opowiadał o tym związku w Rzeczpospolitej.
- Ja w ogóle nigdy z nikim nie wybierałem się w życie, bo zawsze myślałem, że ono się jeszcze nie zaczęło. Wydawało mi się, że najważniejsze role, miasta, kobiety dopiero będą, nigdy – że są.
''Kiedy ktoś mi się podoba, nie podchodzę''
Ze związku z Ireną Paszyn urodziło się drugie dziecko aktora, córka Sajana. Paszyn poznał na plaży w Świnoujściu.
- Ale nie podszedłem, bo ja nigdy, kiedy ktoś mi się podoba, nie podchodzę – opowiadał w Rzeczpospolitej.
- Czekam. Rzeczywiście przyjechała do Krakowa z koleżanką, tylko coś za często się śmiała. Kręciłem wtedy we Wrocławiu, nomen omen, „Anatomię miłości", grałem, ona przychodziła na plan, ale byliśmy bardziej kumplami, a potem się to rozlazło. Aż wreszcie minął jakiś czas i do Klubu Dziennikarzy weszła Kasia, bo tak się na Irenę mówiło, zupełnie inna, jakby walec ją przejechał. Już nie ta cera, ubrana była w jakieś długie szmaty, nie uśmiechała się tak często, była bardziej nobliwa. Strasznie mi się to spodobało. Gdy przechodziliśmy obok sklepu, kupiłem jej fiołki, no i poszliśmy do jej domu. A potem pojawiła się Sajanka.
Bolesne banały
Kolejną ważną kobietą w jego życiu została Márta Mészáros (na zdjęciu), węgierska reżyserska. Poznali się, kiedy przyjechała do Polski, chcąc zatrudnić Nowickiego do swojego filmu. On ją obraził, ją to rozbawiło i wreszcie, chcąc nie chcąc, zauroczony inteligencją i poczuciem humoru reżyserki, pojechał za nią na Węgry.
Byli razem przez 30 lat, planowali nawet ślub, lecz zamiast o weselu, prasa zaczęła pisać o ich rozstaniu.
- Ona nadal jest w moim życiu, tylko w absolutnie innej konfiguracji. Po prostu nie mogliśmy dalej żyć ze sobą – komentował w Rzeczpospolitej. - Ale wchodzenie w szczegóły... Nie, chcę tego uniknąć, to są takie bolesne banały.
Żart przeznaczenia
Związek z Małgorzatą Potocką (na zdjęciu) nie był długi, ale za to burzliwy. Poznali się we Włoszech, na planie filmu „Wielki Szu” i już wtedy między nimi zaiskrzyło.Ich ścieżki jednak się rozeszły.
- Pewnie byliśmy sobie przeznaczeni i los musiał nas ponownie ze sobą zetknąć* – mówił Nowicki w _Super Expressie_. *- Ale to, czy jest to powrót po latach, czy całkiem nowa znajomość, nie ma najmniejszego znaczenia. Ludzie mają prawo się kochać zawsze, wszędzie i w każdym wieku. Jeśli komuś się wydaje, że kochać przystoi tylko młodym, to jest głupcem.
Pobrali się w 2009 roku, ale szybko pojawiły się plotki o kryzysie w ich małżeństwie. Para początkowo protestowała, a potem... ogłosiła rozwód. Nie rozstali się w zbyt przyjaznej atmosferze.
- Nie sądzę, żeby kobieta, dla której byłem piątym czy szóstym mężem, opatrzyła nasze rozstanie bólem. Nasz ślub był równie mało znaczący co rozwód – oznajmił ironicznie w jednym z wywiadów Jan Nowicki.
''Ja się nie nadaję do szczęścia osobistego''
Czy jednak faktycznie aktor traktował swoje związki tak lekko? Gdy w Gali wytknięto mu, że zawiódł wiele kobiet, odpowiadał:
- To ich problem. Grałem z nimi w otwarte karty: jesteśmy ze sobą tak długo, jak wytrzymamy. Z nikim nie umawiałem się na bliskość. Były zdziwione, że odchodzę. Czasami same odchodziły. Zawsze im wszystko zostawiałem. Nie interesowały mnie garnki, telewizory, samochody. Urządzałem następne życie. Może nie jestem stworzony do tego cholernego szczęścia osobistego...?
Nie krył jednak, że rozstanie były dla niego bolesnym wydarzeniem.
- Ale są ludzie skazani na samotność – dodawał. - Jeżeli ja się ożeniłem po raz pierwszy po siedemdziesiątce, to naprawdę nie z wygodnictwa ani z perwersji, tylko z braku wiary, że ja się do tego nadaję. Giedroyc to kiedyś tak pięknie nazwał: "Ja się nie nadaję do szczęścia osobistego". Może kimś takim jestem ja? (sm/gk)