Kamera chodziła za nim krok w krok. Dokument o Andrzeju Sewerynie ujawnia nieznane oblicze aktora
Wiecznie zajęty, całkowicie oddany aktorstwu, zafascynowany koszykówką, religijny, ale i czasem rzucający w nerwach bluzgami - taki jest Andrzej Seweryn, bohater filmu dokumentalnego Arkadiusza Bartosiaka, który niebawem trafi na ekrany.
Na ekrany kinowe, choć na razie te festiwalowe, lada moment trafi film "Jestem postacią fikcyjną" w reżyserii Arkadiusza Bartosiaka (produkcja otworzy Krakowski Festiwal Filmowy 26 maja - red.). To bardzo wielowymiarowy, momentami niezwykle intymny, portret Andrzeja Seweryna.
Bartosiak pokazuje w swoim długometrażowym dokumencie bardzo kompleksowy obraz Seweryna: człowieka, aktora, dyrektora, działacza społecznego, osobowość publiczną, męża oraz dziadka. Kamera towarzyszy mu w najróżniejszych sytuacjach: zawodowych i prywatnych, oficjalnych i całkiem codziennych.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Emerytury polskich gwiazd. Narzekają, że mają je za niskie
Można więc zobaczyć go na scenie, podczas spektaklu i podczas prób, w jego gabinecie dyrektorskim w warszawskim Teatrze Polskim, na planie filmowym, na materacu rehabilitacyjnym i na krótkich, wypełnionych załatwianiem spraw na odległość, wakacjach w Hiszpanii. Można go zobaczyć, jak zajmuje się kilkuletnim wnukiem, a nawet na siłowni, podczas treningu aerobowego.
Kamera chodzi za nim wszędzie. Reżyser opowiadał na przedpremierowym pokazie filmu, że podążał z nią za Sewerynem krok w krok przez cały rok. Zaglądał wszędzie, a aktor zaskoczył go tym, że zupełnie nie zwracał na nią uwagi i zachowywał się w jej obecności zupełnie naturalnie i spontanicznie.
Zapracowany i zasadniczy
Jaki obraz Andrzeja Seweryna wyłania się z tego filmu? Przede wszystkim osoby niezwykle zapracowanej, zajętej, z kalendarzem wypełnionym po brzegi - w niektórych scenach widać to dosłownie. Jak na przykład wtedy, gdy rozpaczliwie próbuje wcisnąć jeszcze jedno spotkanie między gęsto zapisane pozycje planu dnia.
Jednocześnie Seweryn to człowiek dobrze zorganizowany, wszechstronny i elastyczny - cudem potrafi połączyć w jednym dniu zajęcia z pozoru niemające ze sobą wiele wspólnego, wymagające kompletnie innych umiejętności i kompetencji. Bo zupełnie inaczej rozmawia się przecież z teatralną administracją, inaczej z koleżanką-aktorką, którą spotyka się na scenie po latach przerwy, a zupełnie inaczej ze sprzątaczką.
Reżyserowi udało się nagrać scenę, w której Seweryn w bardzo grzeczny sposób unika nadchodzącej niechybnie awantury z osobą sprzątającą toaletę - uspokaja jej gniew i, być może zagłusza kompleksy, opowiadając o swojej matce, która "przez pięćdziesiąt lat wykonywała właśnie taką pracę".
Seweryn to też człowiek, który potrafi być zasadniczy, a czasem wyczerpuje mu się cierpliwość. Widać to w kilku momentach tego filmu, zwłaszcza tych, związanych ze sprawami zawodowymi: kiedy na próbie jeden z aktorów mówi, że nie widzi komediowych elementów w spektaklu, Seweryn ripostuje krótko i bezwzględnie, że najwyraźniej nie rozumie komedii.
Podczas nagrania telewizyjnego wyrzuca z sali jedną z osób zajmujących się sprawami technicznymi za to, że w czasie pracy pisała wiadomość na telefonie. Wpada w wściekłość - tym razem głównie na samego siebie - kiedy na planie serialu okazuje się, że coś jest nie tak z kostiumem.
Wszystkie te sceny pokazują, jak ważna jest dla Seweryna praca, jak wielką misją jest dla niego aktorstwo. Momenty, w których "na pstryk" przechodzi z prywatnej rozmowy w tryb grania, przeskakuje ze swojej prywatności w postać, są zjawiskowe, niemal mistyczne. Pokazują, że Seweryn ma niezwykły aktorski talent, a zarazem, że aktorstwo to dla niego sprawa ważniejsza od czegokolwiek innego.
Tylko bez polityki, proszę
Zawiedzeni będą tym filmem z pewnością ci, którzy szukają w nim i w osobie Seweryna skandalu albo potwierdzenia niekorzystnych opinii o aktorze, których pełno jest w prawicowych mediach.
Nie ma w tym obrazie prawie w ogóle wątków politycznych - poza sceną, w której Seweryn w wywiadzie radiowym komentuje zakusy władzy na krakowski Teatr im. Słowackiego i ironicznie dziękuje politykom za to, że pokazują, jak ważny jest teatr, wzmagając tym samym zainteresowanie publiczności.
Reżyser dokumentalnego portretu Andrzeja Seweryna deklarował, że uciekanie od wątków politycznych to świadomy zabieg. Uznał, że porusza się w swoim filmie na tak wielu płaszczyznach życia swojego bohatera, że nie trzeba "dociskać" tego obrazu elementami politycznymi. Zresztą największe zamieszanie wokół Seweryna - to, kiedy podczas "Marszu serc" w Warszawie aktor wulgarnie wypowiadał się o władzy - miało miejsce już po zakończeniu zdjęć do filmu. Siłą rzeczy nie mogło się więc w nim znaleźć.
Człowiek, który jest światłem
Z filmu wynika za to bardzo wymownie, że Seweryn jest osobą niezwykle religijną, która bez skrępowania okazuje publicznie swoją głęboką wiarę. W kilku scenach widać, że zdarza mu się przeżegnać w codziennych sytuacjach. W innym momencie głośno modli się na planie, prosząc o siłę, żeby mógł przetrwać ciężki czas przedłużających się zdjęć.
Czyli jest święty? Nie, zupełnie nie. Seweryn bywa też w tym filmie bardzo ludzki - kiedy spada mu szczoteczka do zębów, dusi w ustach krótkie przekleństwo. Inne wyrywa mu się na planie. Wścieka się też do czerwoności, kiedy okazuje się, że biurokracja bardzo przeszkadza w spontanicznej pomocy ludziom z Ukrainy, w którą Seweryn i jego teatr zaangażowali się zaraz po rosyjskiej agresji.
Jest tu jeszcze jeden zaskakujący motyw - w kilku momentach okazuje się, że Seweryn jest wielkim fanem koszykówki - zwierza się np., że potrafi do białego rana oglądać transmisje meczów amerykańskiej ligi i wpadać w radość, kiedy jego faworyci wygrywają.
"Zajmujemy się wytwarzaniem światła, a światło ludziom jest potrzebne" - tak Maria Peszek mówi w jednej ze scen filmu o zadaniu aktorów i ludzi, na których koncentruje się masowe zainteresowanie innych. Rzecz dzieje się na planie serialu, w którym grała z Sewerynem. Jej ekranowy partner nic nie mówi, ale zdaje się wymownym milczeniem zgadzać się z jej opinią. Biograficzny dokument o Sewerynie pokazuje, że nie tyle wytwarza on światło, ale po prostu nim jest.
Przemek Gulda, dziennikarz Wirtualnej Polski
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" pochylamy się nad "Mocnym tematem" Netfliksa, załamujemy ręce nad szokującą decyzją Disney+, rzucamy okiem na "Nową konstelację" i jedziemy do Włoch z "Ripleyem". Znajdź nas na Spotify, Apple Podcasts, YouTube, w Audiotece czy Open FM. Możesz też posłuchać poniżej: