Jeszcze będą płakać po Carreyu. Hollywood bardzo go skrzywdziło
Gwiazdy lat 80. i 90. ubiegłego wieku zaczynają się sypać. W ciągu zaledwie kilku dni koniec kariery ogłosili Bruce Willis (za pośrednictwem rodziny) oraz Jim Carrey. Obaj panowie przez wiele lat należeli do najpopularniejszych hollywoodzkich aktorów. Będziemy za nimi tęsknić.
Niestety, ostatnie lata kariery były dla Bruce'a Willisa i Jima Carreya bardzo trudne. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że destrukcyjne dla ich aktorskiego wizerunku, który budowali przez kilka dekad. Bohater "Szklanej pułapki" pojawiał się seryjnie w produkcjach, których jakość, bardzo łagodnie rzecz ujmując, pozostawiała wiele do życzenia. Nie bez powodu członkowie stowarzyszania przyznającego Złote Maliny stworzyli w tym roku nagrodę specjalną dla Bruce'a Willisa, z której po ogłoszeniu informacji o poważnej chorobie aktora szybko się wycofali.
W przypadku Jima Carreya sytuacja wyglądała trochę inaczej. Jeden z najpopularniejszych komików w historii Hollywood w ostatnich latach izolował się od otoczenia. Zdaniem przyjaciół, popadał w depresję. Przed kamerą występował bardzo rzadko, co jednak wcale nie oznacza, że wybierał jedynie ciekawe role. Wręcz przeciwnie. Na ogół pojawiał się w słabiutkich filmach. Choć czasami popularnych, jak na przykład "Sonic. Szybki jak błyskawica" z 2020 r. Występowanie w filmach dla dzieci na pewno nie jest szczytem marzeń dla ambitnego aktora.
Miko o Jimmym Carreyu: Obydwoje wierzymy w rozwój duchowy i wibracje. Jest niesamowitą osobą
W tym miesiącu Jim Carrey promuje premierę… drugiej części "Sonica". Gwiazdor ponownie wcielił się w złowieszczego Doktora Robotnika. Jak się okazało, może to być jego pożegnalna rola. Podczas wywiadu dla Access Hollywood Carrey odpalił petardę i zapowiedział koniec kariery: - Cóż, odchodzę na emeryturę. Mówię poważnie. Mam dość. Jeśli anioły przyniosą jakiś scenariusz napisany złotym atramentem i powiedzą mi, że warto, aby ludzie to zobaczyli, mogę to zrobić. Ale teraz mówię: odchodzę – powiedział 60-latek.
Początki kariery.
Jim Carrey pierwsze kroki w show biznesie stawiał jako komik w nocnych klubach w Toronto (Carrey urodził się w Kanadzie). W 1979 r., w wieku 17 lat, przeniósł się do Los Angeles, gdzie szybko znalazł zatrudnienie w bardzo popularnym i kultowym programie telewizyjnym "Saturday Night Live". Nie zagrzał w nim jednak długo miejsca, gdyż, jak twierdził, prezentował inny rodzaj humoru niż ówczesne gwiazdy amerykańskiej komedii, takie jak Dan Aykroyd, John Belushi, Chevy Chase czy Bill Murrey.
W połowie lat 80. zaczął pojawiać się w kinowych produkcjach (wystąpił m.in. w ostatniej części "Brudnego Harry'ego", w której zaśpiewał słynny utwór Guns N' Roses "Welcome to the Jungle"). Na pierwszy duży sukces musiał jednak czekać cierpliwie blisko 10 lat. Ale jak już przyszedł, od razu wywindował komika na sam szczyt hollywoodzkiego Olimpu. Jego pierwszym kinowym hitem stał się "Ace Ventura: Psi detektyw" z 1994 r. W odstępie zaledwie kilku miesięcy na ekranach pojawiły się dwie kolejne komedie z jego udziałem: "Maska" oraz "Głupi i głupszy", które wywalczyły sobie miejsca w pierwszej dziesiątce największych kinowych przebojów sezonu.
Kariera Carreya rozwijała się w zawrotnym, nawet jak na hollywoodzkie standardy, tempie. W 1995 r. pochodzący z Kanady aktor mógł się już pochwalić filmami, które znalazły się w Top 5 sezonu: "Batman Forever" (2. miejsce) oraz "Ace Ventura: Zew natury" (5. miejsce). Tym samym Jim Carrey stał się pierwszym w historii aktorem, którego dwa filmy w jednym roku znalazły się w czołowej piątce największych kinowych przebojów. Wkrótce aktor miał też na koncie film, który zyskał status najpopularniejszego filmu roku – "Grinch: świąt nie będzie" (2000 r.). Trzy lata później Carrey zrealizował swój największy kinowy przebój. "Bruce Wszechmogący" został okrzyknięty najbardziej kasową komedią wszech czasów.
Z tak imponującym dorobkiem na pewno nie jest łatwo wsiąść do samolotu, polecieć do dalekiego Krakowa i za marne pieniądze kręcić tam niskobudżetowy film. Na dodatek, bardzo słaby. Thriller "Prawdziwie zbrodnie" został zmiażdżony przez krytyków i nie miał nawet szans na światową dystrybucję. Ale te wydarzenia miały miejsce w 2016 r. W międzyczasie Jim Carrey postanowił zostać "szanowanym aktorem". I właściwie to mu się udało, choć zapewne oczekiwał większego uznania oraz bardziej gruntownej zmiany wizerunku.
W latach 90. Jim Carrey był jednym z najbardziej popularnych aktorów na świecie, gwarantem komercyjnego sukcesu i szansą dla ambitnych, wymagających projektów na zaistnienie przed szeroką widownią. Carrey wykorzystał także swoją szansę, jaką dawała mu mocna pozycja w Hollywood. Zagrał w kilku znakomitych produkcjach, w których stworzył wybitne kreacje aktorskie.
Jim Carrey zachwycał w filmach: "Truman Show" Petera Weira (1998 r.), "Człowiek z księżyca" Milosa Formana (2000 r.), "Majestic" Franka Darabonta (2001 r.), "Zakochany bez pamięci" (2004 r.) Michela Gondry'ego. Za role w dwóch pierwszych filmach aktor otrzymał Złoty Glob (w przypadku "Truman Show" nawet nie za kreację komediową, lecz dramatyczną). Niestety, Amerykańska Akademia Filmowa pozostała obojętna na dokonania Carreya. Jej członkowie nigdy nie potrafili spojrzeć na niego jak na "prawdziwego" aktora. "Zawsze będą we mnie widzieć jedynie komika i błazna" – powtarzał w wywiadach.
W ostatnich latach Jim Carrey jakby przestał zabiegać o ciekawe role. Przed kamerą pojawiał się sporadycznie i raczej nie stawiał przed sobą dużych aktorskich wyzwań. W kontekście zapowiedzi końca kariery, za jego łabędzi śpiew można więc uznać występ w godnym polecenia serialu "Kidding" (2018-2020).
Podczas wywiadu dla Access Hollywood aktor wyznał: - Naprawdę lubię swoje spokojne życie, naprawdę lubię malować obrazy, naprawdę kocham swoje życie duchowe. I czuję, że jest to coś, czego możesz nigdy nie usłyszeć od innych celebrytów, mam dość. Zrobiłem wystarczająco dużo. To mi wystarczy.
Słuchasz podcastów? Jeśli tak, spróbuj nowej produkcji WP Kultura o filmach, netfliksach, książkach i telewizji. "Clickbait. Podcast o popkulturze" dostępny jest na Spotify, w Google Podcasts oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach. A co, jeśli nie słuchasz? Po prostu zacznij.