„Kiedy gasną światła”: coś czai się w cieniu [RECENZJA BLU‑RAY]

Horror „Kiedy gasną światła” budzi mocno ambiwalentne odczucia. Z jednej strony razi brakiem oryginalności i przeciętnym wykonaniem, z drugiej sprawia, że nocna wycieczka do toalety może przez pewien czas okazać się wyzwaniem.

„Kiedy gasną światła”: coś czai się w cieniu [RECENZJA BLU-RAY]
Źródło zdjęć: © Materiały prasowe
Grzegorz Kłos

14.12.2016 | aktual.: 14.12.2016 14:39

Debiut Davida F. Sandberga to kolejny horror - wystarczy wspomnieć „Martwe zło”, „Piłę” czy postapokaliptycznego „Turbokida”- powstały na kanwie krótkiego metrażu. W 2013 roku szwedzki filmowiec nakręcił 3-minutowy short, potwierdzając starą prawdę, że kino grozy potrafi obejść się bez budżetu i znanych nazwisk. Wystarczą kółka od deskorolki, lampion z Ikei, pomoc żony oraz błyskotliwy pomysł. Jego filmik o kobiecie prześladowanej przez postać kryjącą się w cieniu spotkał się z zaskakująco pozytywnym odzewem krytyków i internautów (można zobaczyć go pod tym adresem)
.

Scenariusz „Kiedy gasną światła” z 2016 roku autorstwa Erica Heisserera (ciepło przyjęty „Arrival”) koncentruje się na losach rodziny prześladowanej przez tajemniczą Dianę, mroczny byt, mający coś wspólnego z przeszłością matki głównych bohaterów. Film Sandberga, który znów stanął za kamerą, ponownie bazuje więc na zaproponowanym wcześniej fabularnym koncepcie, jednak pełny metraż siłą rzeczy wymógł na twórcach rozbudowanie historii - co nie wyszło produkcji na dobre.

Po intrygującym i trzymającym w napięciu początku niestety szybko przychodzi rozczarowanie – śledztwo trójki bohaterów, starających się ustalić tożsamość i intencje upiora, przynosi do bólu banalne rozwiązanie, sytuujące „Kiedy gasną światła” w gronie setek niczym niewyróżniających się horrorów, jakie co roku zalewają rynek kina domowego. Historii Heisserera brak przede wszystkim sugestywności i niedopowiedzenia, stanowiących o sile oryginału. Dodatkowo w sukurs scenariuszowemu pójściu na skróty idą telenowelowe aktorstwo i pozbawiona inwencji realizacja, na każdym kroku przypominająca widzowi, że ogląda niskobudżetową produkcję. Na szczęście wspomniane mankamenty nie mają wpływu na meritum filmu. Trudno powiedzieć czy to zasługa Sandberga, czy producenta Jamesa Wana, ale „Kiedy gasną światła” ma straszyć, robi to koncertowo. Oczywiście twórcy uciekają się do sprawdzonych sztuczek, opierając się przede wszystkim na serwowanych bez litości jump scarach. Robią to jednak na tyle skutecznie, że ich wysiłki docenią nawet zaprawieni w bojach fani gatunku, którzy z pewnością nie raz poczują nieprzyjemne mrowienie na karku.

Jest więcej niż pewne, że horror Sandberga nigdy nie trafiłby do szerokiej dystrybucji, gdyby nie osoba producenta. Nie jest tajemnicą, że od wielu lat nazwisko Wana działa jak magnes i przyciąga do kin tłumy. Tym razem znów mu się udało (ok. 150 mln przy niespełna 5-milionowym budżecie), choć nie da się ukryć, że „Kiedy gasną światła” to typowy średniak – ma swoje momenty, kilka razy podskoczycie w fotelach, ale błyskawicznie o nim zapomnicie.

Horror Davida F. Sandberga obejrzycie z lektorem (DD 5.1), bądź w wersji oryginalnej z polskimi napisami. Jeśli chodzi o dodatki, tym razem Galapagos nie zaszalało, choć trzeba sprawiedliwie przyznać, że jest to identyczne wydanie, jak to, które trafiło na rynek amerykański. W zakładce z materiałami dodatkowymi znajdziecie ponad 13 minut scen, które nie znalazły się w ostatecznej wersji filmu. Pierwotnie „Kiedy gasną światła” miało być dłuższe, jednak odzew po pokazach testowych okazał się niezadowalający i zdecydowano się okroić materiał do zaledwie 81 minut. Czy był to dobry krok – oceńcie sami.

#
Ocena: 5/10
Obraz
© Materiały prasowe
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)