Kino niemożliwe
Na tegorocznym festiwalu Camerimage Joel Schumacher, mimo zapowiedzi organizatorów, nie stawił się na projekcji „Anatomii...”. Może dobrze – oszczędził sobie dużego bólu ucha, który niechybnie wywołałyby salwy śmiechu przetaczające się przez salę. A może szkoda – gdyby był na sali i śmiał się razem z widzami, byłoby przynajmniej wiadomo, że zdaje sobie sprawę, jak bardzo jego najnowszy film odstaje – nie tylko choćby od „Klienta” czy „8 milimetrów” - ale ogólnie: od rzeczywistości.
W wielkim błyszczącym domu – gdzie nawet spłuczka od toalety niechybnie jest na pilota - z gigantycznym ogrodem, olimpijskim basenem, czterdziestoma garażami pełnymi wypasionych aut i siedmioma kortami tenisowymi, mieszka małżeństwo Millerów. Kyle (nadzwyczaj dużo gestykulujący Nicolas Cage) zna się na kamieniach - pracuje jako sprzedawca diamentów. Jednak jego zaangażowanie w pracę sprawia, że jego najcenniejszy brylant – piękna żona (wyjątkowo naszpikowana botoksem Nicole Kidman)
czuje się bardzo samotna. Okazuje to nieustannie sącząc czerwone wino ze smukłego kieliszka i robiąc adekwatne miny. Zaniedbana jest także córka, której ten brak uwagi akurat nie przeszkadza, bowiem dziewczyna lubi wymykać się z domu i chodzić na imprezy z kolegami, którzy trzymają w sejfie kokainę i dolary. Czy to domniemany romans matki z młodym muskularnym monterem z psychozą sprawia, że na to idealne domostwo spada klątwa? Pewnego wieczoru do posesji wdziera się banda złodziei złożona z sentymentalno-demonicznego herszta,
ćwokowatego osiłka w lateksie i wytatuowanej ćpunki o dźwięcznym imieniu Petal. Pragną oni pozbawić Millerów wszystkich pieniędzy i kosztowności. Jednak jak możemy się domyślać (halo! W tym filmie gra Nicolas Cage!!!) ta misja okaże się nadzwyczaj skomplikowana a prosty napad zamieni się w (jakby to powiedział producent) „skomplikowana psychologiczną rozgrywkę”.
„Anatomia strachu” to film niemożliwy. Nierealne jest w nim wszystko: od kosmicznie badziewnego scenariusza, który Karl Gajdusek skradł najpewniej któremuś z autorów pisemka „Detektyw”, poprzez kuriozalną grę aktorską – największe brawa jak zwykle dla Nicholasa „mam wybielone zęby i przeszczepione włosy i nie zawaham się ich użyć” Cage'a - po scenografię, która w konkurencji „najbardziej sztuczne dekoracje” mogłaby śmiało walczyć z tasiemcem „Moda na sukces”. Trudno zrozumieć, dlaczego w ogóle zdecydowano się na pokazy kinowe – film powinien od razu trafić na DVD, by stać się jasną gwiazdą kumpelskich spotkań pod hasłem „wiwat kicz!” na których ogląda się jednym ciągiem „Lakier do włosów” i „Terminatora” a potem tańczy do „Boys Boys Boys” zmiksowanego z „Daddy Cool”. Niestety, na ten magiczny moment przyjdzie nam jeszcze poczekać. Uzbrójmy się więc w chipsy i cierpliwość.