Konferencja prasowa filmu ''Trzy minuty. 21:37''
Film "Trzy minuty. 21:37" jest opowieścią o współczesnych Polakach, których losy splatają się tydzień po śmierci Jana Pawła II, gdy w manifeście duchowej jedności w milionach domów zgaszono światła. Film zawiera cztery równoległe historie. Ich bohaterowie, nawet nieświadomie, poprzez swoje zachowania, czyny oddziaływają na siebie wzajemnie.
28 marca w warszawskim kinie Kultura odbyła się konferencja prasowa twórców filmu „ Trzy minuty. 21:37 ", w której uczestniczyli m.in. reżyser, autor scenariusza i producent Maciej Ślesicki, autor zdjęć Andrzej Ramlau oraz aktorzy: Agnieszka Grochowska, Lidia Sadowy, Bogusław Linda, Krzysztof Stroiński i Modest Ruciński.
To także film wewnętrznych przemianach, jakie zachodzą w ludziach pod wpływem niezwykłych wydarzeń.
Podczas konferencji twórcy opowiedzieli m.in. o genezie filmu, pracy nad poszczególnymi częściami, kreowaniu postaci głównych bohaterów i o własnym stosunku emocjonalnym do obrazu.
Maciej Ślesicki na samym początku zastrzegł, że nie jest to film religijny, chociaż odwołuje się do momentu śmierci papieża Jana Pawła II. - To nie jest tzw. film papieski, który zamierza odcinać kupony od papieża. (...) To jest taki film, który ma zmusić do myślenia. (...) Każdy może obierać ten film zupełnie inaczej. Ludzie odbierają ten film jako trzy historie, które wzajemnie się przenikają i jako kawałek poważnej, ale jednak rozrywki. (...). Nie lubię analizować i interpretować własnych filmów. To należy do widzów.
Maciej Ślesicki, zapytany przez dziennikarzy o wątek autobiograficzny w części poświęconej reżyserowi, granemu przez Krzysztofa Stoińskiego, potwierdził, że tworząc tę postać czerpał z własnych doświadczeń. - Bohaterem jednej z tych nowel jest reżyser, który niespecjalnie chce robić filmy. Tam jest oczywiście masa rzeczy, które musiałem wziąć w jakiś sposób z własnego życia. Wiele jest w tym filmie elementów ze mnie samego. Tak jest zawsze jak się pisze scenariusz. Jak pisałem tę historię, to inspirowałem się ty, co słyszałem z boku. Kiedy pisałem już o reżyserze, to musiałem w jakiś sposób gdzieś opierać się na tym, co znam, na moim zawodzie.
Bogusław Linda zapytany o swój osobisty stosunek do filmu powiedział, że dla niego jest to przede wszystkim film o kondycji naszego społeczeństwa. - Widać to w postawie pielęgniarek, które zajmują się bohaterem granym przeze mnie, widać to po policjantach, którzy obsługują bohatera granego przez Modesta Rucińskiego. Dla mnie jest to film moralnego niepokoju.
Aktor opowiedział również o tworzeniu roli malarza, który wyniku napaści zostaje całkowicie sparaliżowany. - To było dla mnie bardzo traumatyczne doświadczenie. Musiałem przystosować się psychicznie do ograniczonych możliwości wyrazu. Rozmawiałem na ten temat z lekarzami, pytałem, co się dzieje w takim człowieku, czy on myśli, czy nie. Oglądałem tych ludzi. Wreszcie zdjęcia w szpitalu. Cały czas towarzyszył mi strach i stres czy cokolwiek da się powiedzieć w ten sposób.
Bogusław Linda wspomniał również o pracy nad kwestiami, które wypowiada w myślach grany przez niego bohater. - Nie ja napisałem ten monolog. Napisał go oczywiście Maciej Ślesicki. Nagrywaliśmy go jeszcze przed filmem. Nie wiedzieliśmy jak to trzyma emocjonalnie, wszystko było postawione trochę do góry nogami. Po zrobieniu filmu pracowaliśmy nad tym monologiem jeszcze raz. Popatrzyliśmy na to inaczej, łącząc z tym tekstem obraz. I wtedy ukształtował się on w całości.
Dla Krzysztofa Stroińskiego, rola reżysera, który nie chce już dalej tworzyć, była aktorskim wyzwaniem. - To niezbyt wesoła rola w mojej karierze aktorskiej. Nie miałem dotychczas doświadczenia w graniu takiej postaci. Rodzaj pewnego wysublimowania, jaki pojawił się w duchowości tego reżysera, którego życie jest zrutynizowane i oczywiste, wymagał refleksji. Mam nadzieję, że udało mi się to wszystko w tym filmie pokazać.
Agnieszka Grochowska za rolę nauczycielki języka angielskiego otrzymała nagrodę dla najlepszej aktorki drugoplanowej na 35. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. - Ta historia ma w sobie bardzo dużo subtelności. Jest dla mnie najbardziej wartościowa dlatego, że czasem być może jest istotniejsze to, żeby znaleźć kogoś w momencie, w którym myślisz, że już nigdy nikogo nie spotkasz. Nagle spotykasz kogoś, z kim masz prawdziwą, piękną, głęboką więź. Kogoś, kto jest twoim przyjacielem, miłością. To nie musi nikogo krzywdzić, nie musi przekraczać żadnych granic, poza którymi jest właściwie już tylko cierpienie, zdrada. Myślę, że ta historia jest o tym. Jest też o tym jak my sobie nie radzimy, jak nie zdajemy egzaminów.
Film został dofinansowany przez Polski Instytut Sztuki Filmowej.
PISF: Dlaczego wybrał Pan akurat moment śmierci papieża Jana Pawła II, żeby opowiedzieć o współczesnym polskim społeczeństwie?
Maciej Ślesicki: Dlatego, że to idealnie kontrapunktuje nasze zachowania. Jesteśmy wspaniali w wywoływaniu powstań, jednoczymy się wokół tragedii, jak coś nam się nie uda: prezydent nam zginie, papież nam umrze albo jak przegramy jakieś powstanie, to wtedy jesteśmy zjednoczeni i się kochamy, a za pięć minut już się znowu nie lubimy i - pewnie upraszczając - dlatego ten moment posłużył nam do tego, żeby akcje umiejscowić akurat w tym czasie.
W filmie możemy podziwiać bardzo dobre kreacje znanych polskich aktorów. Obok nich bardzo dojrzałą rolę chłopca zagrał Marcin Walewski, który otrzymał za tę kreację na festiwalu w Gdyni nagrodę za debiut aktorski.
Ten chłopiec to jest zdecydowanie odkrycie. Po „Trzech minutach" zaczął grać w wielu filmach. Grał już u Kolskiego, teraz gra u Zaorskiego. Mam dużą nadzieję, że uda mu się wyjść z tego w normalnym stanie psychicznym. U nas właściwie zagrał taką pierwszą dużą rolę i uważam, że właśnie postać kreowana przez niego, jest jednym z mocniejszych elementów tego filmu, bo to dziecko, które jest prawdziwie i nie kłamie. W filmie to jest rzadkość. Trudno o takie dziecko i on jest rzeczywiście fantastyczny.
Praca nad scenariuszem do filmu, którego jest Pan autorem, trawa kilka lat.
Ja pisałem sobie te historie. Potem je zmieniałem. Grzebałem w nich. Nie spieszyłem się wcale do kamery, więc mogłem sobie spokojnie tak długo cyzelować scenariusz, aż uznałem, że jestem z niego w jakiś sposób zadowolony.
Losy bohaterów w Pańskim filmie są skomplikowane, napotykają oni wiele problemów, a jednak wydźwięk filmu jest dosyć pozytywny.
Chciałem bardzo, żeby ten film nie kończył się źle, chociaż miałem takie pokusy. Czasami ciągnęło mnie w tym kierunku, żeby na końcu ten obraz jednak bardzo zaczernić. Uznałem jednak, że tak bardzo polubiłem tych moich bohaterów, że nie mogłem do końca zostawić ich w traumie. Postanowiłem więc osłodzić im to życie chociaż na koniec.
Czy Pana zdaniem ten film skłoni widzów do głębszej refleksji?
Na początku miały to być trzy filmy. Trylogia o współczesnej Polsce. Ten projekt się zawalił, więc zrobiliśmy jeden film. Byłem jednym z producentów tego obrazu. Miałem coś do powiedzenia i to powiedziałem. Myślę, że ten film może zmusi kogoś do refleksji, ale na 30 sekund. Jeżeli refleksja po śmierci papieża trwała miesiąc, po katastrofie smoleńskiej miej więcej tydzień, to ile taka refleksja może trwać po filmie? Naszym zadaniem jest widza poruszyć. To jest jedyne zadanie reżysera, aktorów, ekipy. Innych zadań kino nie ma. Jeżeli ten film w jakiś sposób spowodował, że ktoś pięć minut po wyjściu z kina jeszcze pomyślał, o tym filmie, albo się wzruszył, albo w pewnym momencie uśmiechnął, to znaczy, że dobrze wykonaliśmy nasze zadanie.
Rozmawiała Paulina Bez (PISF)