Legendy kina i teatru w Sejmie

Wiele wzruszeń i słowa uznania wywołała przedpremierowa projekcja w Sejmie najnowszego filmu Jacka Bławuta "Jeszcze nie wieczór".

Legendy kina i teatru w Sejmie
Źródło zdjęć: © PISF

05.12.2008 16:31

Był to kolejny seans, przygotowany przez Polski Instytut Sztuki Filmowej w cyklu "Film Polski w Kulturze Narodowej". Na pokaz przybył reżyser Jacek Bławut oraz artyści - wśród dawnych gwiazd występujących w filmie byli m.in. Nina Andrycz, Irena Kwiatkowska, Zofia Perczyńska, Ewa Krasnodębska, Zofia Wilczyńska, Witold Skaruch i Jan Nowicki.

Spotkanie prowadzone przez Jerzego Fedorowicza, Zastępcę Przewodniczącego Sejmowej Komisji Kultury i Środków Przekazu rozpoczęła Agnieszka Odorowicz. Dyrektor Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej zauważyła:

- Kilka miesięcy temu przeżyłam chwilę naprawdę wzruszającą. Będę ją pamiętać do końca życia. To było przyjęcie w Gdyni filmu Jacka Bławuta "Jeszcze nie wieczór". Reżyser, znakomity dokumentalista, którego obrazy przyniosły Polsce międzynarodowe uznanie i zaszczyty, pojawił się przed rokiem w PISF z projektem, na który ciągle brakowało mu pieniędzy. Mówił, że od 11 lat próbuje zdobyć fundusze i nikt nie chce mu w tym pomóc. Każdy, do kogo się zwraca, przekonuje go, że z tych opowieści nie da się zrobić fabuły, że to najwyżej materiał na jego kolejny film dokumentalny. Mnie, dobrze znającą jego twórczość od razu przekonał do swego pomysłu. Pomyślałam, że to wielkie wyzwanie robić film z legendami polskiego ekranu i sceny. Z artystami, wśród których wielu od lat nie pojawia się na naszych ekranach, nie widzimy ich na łamach kolorowych gazet, niewiele wiemy o ich losie, o tym, co robią, co myślą, co czują. Uznałam, że zrobić opowieść z udziałem tych, których wszyscy kochamy i podziwiamy, to bardzo dobry
pomysł. I postanowiliśmy ten projekt realizować. Potem włączyła się telewizja. Kiedy obejrzałam całość muszę przyznać, że w najszczerszych marzeniach nie przypuszczałam, jaki będzie efekt. Myślę, że podobnie zachwyceni byli ci, którzy przyznali mu Srebrne Lwy w Gdyni, bo powstał wzruszający film o godności i pięknie późnego wieku. I o tym, że tak naprawdę, jeśli zachowa się człowieczeństwo życie do końca potrafi być piękne.
Film Jacka Bławuta rozgrywa się w Domu Aktora Weterana w Skolimowie. Pensjonariusze grają w większości samych siebie. Przybywa do nich legendarny Wielki Szu, czyli Jan Nowicki i proponuje rozpocząć próby do wspólnego wystawienia "Fausta". Bohaterowie filmu, mimo zaawansowanego wieku i nie najlepszego zdrowia przyjmują tę propozycję z wielką nadzieją.

Jacek Bławut przyznał, że fakt iż nie mógł zrobić tego filmu przez 11 lat odbił się na jego obsadzie i wymagał korekty scenariusza. Co najmniej kilka osób, które przewidziane były w scenariuszu m.in. wielka dama teatru i filmu, od lat zapomniana Irena Malkiewicz oraz Leon Niemczyk, którzy wspólnie mieli zagrać jedną z głównych par opowieści - nie doczekali zdjęć. Bławut, nieco odmładzając obsadę zaproponował więc nagłe zastępstwo Beacie Tyszkiewicz i Janowi Nowickiemu.

- Ja tu zrobiłem nagłe zastępstwo za kogoś zupełnie niezwykłego w polskiej kinematografii, czyli Leona Niemczyka, który przed laty wracając ze mną ze Szczecina opowiadał mi o swojej roli w tym projekcie.- mówił Jan Nowicki. - On już miał niemal rozrysowane poszczególne sceny ze swoim udziałem i mówił, że może załatwi mi w tej opowieści choćby epizodzik. Życie potoczyło się inaczej. W aktorskiej sztafecie pokoleń tę rolę przejąłem za niego ja. Trzeba było nieco pozmieniać scenariusz. Ten film to bardzo piękna rzecz dla mojego środowiska. On wnosi satysfakcję, nadzieję i ciekawość życia dla tych, których pewien czas minął. Państwo jesteście wspaniali, najwięksi, dlatego, że wcale do tego nie zmierzacie - zwrócił się do aktorów.

Najmłodszy uczestnik filmu Antoni Pawlicki przyznał, że udział w obrazie jest dla niego - aktora rozpoczynającego pracę w tym zawodzie - ogromnym zaszczytem.

Z ogromnym wzruszeniem mówili o filmie także m.in., Zofia Wilczyńska i Ewa Krasnodębska. Przyznali, że reżyser doskonale wplótł w scenariusz ich własne opowieści. Nina Andrycz żałowała, że z kilkudziesięciu godzin opowieści pozostało niewiele ponad 90 minut. Miała nadzieję, że może udałoby się zrobić dłuższą, telewizyjną opowieść.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)