Louis de Funes: W Polsce lat 80. i 90. otaczany był absolutnym kultem
30.07.2015 | aktual.: 22.03.2017 09:24
On sam zapisał się w pamięci szerszej publiczności jako człowiek, który „nigdy nie był młody”. I trochę w tym prawdy, bo prawdziwą karierę (choć należy pamiętać, że grywał w filmach już od lat 40.) zrobił dopiero po pięćdziesiątce.
Wielu jest zdania, że produkcje z jego udziałem nie śmieszą już tak jak jeszcze trzy dekady temu. Jednak w latach 80. filmy, w których grał Louis de Funes, powtarzane nagminnie przez polską telewizję, uchodziły za produkcje wręcz kultowe. „Żandarm się żeni”, „Skrzydełko czy nóżka” albo „Kapuśniaczek” robiły prawdziwą furorę i bawiły telewidzów do łez.
On sam zapisał się w pamięci szerszej publiczności jako człowiek, który „nigdy nie był młody”. I trochę w tym prawdy, bo prawdziwą karierę (choć należy pamiętać, że grywał w filmach już od lat 40.) zrobił dopiero po pięćdziesiątce.
Skąd pomysł na żandarma?
Pomysł na serię filmów, które przyniosły aktorowi sławę, narodził się, gdy scenarzyście Richardowi Balducciemu podczas wakacji skradziono kamerę, a oddelegowani do jego sprawy żandarmi nie wykazywali zbyt dużych chęci do podjęcia odpowiednich działań.
Wtedy powstał zarys „Żandarma z Saint-Tropez”, pierwszego z liczącego sobie sześć części cyklu, opowiadającego o specyficznym stróżu prawa, któremu los rzuca pod nogi zdecydowanie zbyt wiele kłód.
Seria okazała się sukcesem, planowano nawet i część siódmą, ale przygotowania przerwała śmierć de Funesa.
Zubożały arystokrata
Dla wielu może być zaskoczeniem, że choć de Funes urodził się we Francji, to tak naprawdę pochodził z hiszpańskiej rodziny o arystokratycznych korzeniach – choć dodajmy, że mocno zubożałej.
Problemy finansowe skłoniły przyszłych rodziców Louisa do przeprowadzki do Paryża. Tam osiedlili się i tam na świat przyszła trójka ich dzieci.
Przebył długą drogę
Wychowywany w niezamożnej rodzinie Louis już od najmłodszych lat zdawał sobie sprawę z wartości pieniądza.
Żeby móc zarabiać, zrezygnował ze szkoły i rzucił się w wir drobnych prac.
Zdobył między innymi stanowisko kreślarza i pomocnika księgowego, zajmował się projektowaniem wystaw sklepowych, dorabiał jako* buchalter i pomocnik asystenta w szkole, a nawet jako projektant karoserii samochodowych.*
Mały wielki człowiek
Nie udało mu się za to zaciągnąć do wojska – odrzucono go ze względu na wzrost (164 cm) i wagę (55 kg), więc postanowił znaleźć inne źródło utrzymania i spełniać się artystycznie.
Wieczorami grywał na pianinie w barach i klubach, ale nie było to spełnieniem jego marzeń. Gorzej, że jego szczęśliwe małżeństwo z Germanie Elodie Carroyer, zawodową tenisistką, przerwał wybuch wojny – de Funesa wcielono do armii.
Miał jednak szczęście i trafił do względnie bezpiecznego miejsca, z dala od frontu.
Bardzo późny debiut
Do domu wrócił z mocnym postanowieniem, że zostanie aktorem. Egzamin do szkoły teatralnej zdał śpiewająco, ale potem nie było już tak łatwo.
Na ekranie zadebiutował dopiero w wieku 32 lat i to w roli mniej niż epizodycznej – podobnie wyglądały kolejne jego występy.
Znakomicie radził sobie za to w teatrze i to dzięki występom scenicznym został zauważonym przez wpływowych filmowców. Wreszcie otworzyły się przed nim drzwi do wielkiej kariery.
Do trzech razy sztuka...
W 1975 roku dały o sobie znać się pierwsze problemy zdrowotne. De Funes, nałogowy palacz, trafił do szpitala z powodu rozległego zawału serca.
Na plan filmowy powrócił po kilkumiesięcznej rehabilitacji, ale kilka lat później ponownie zasłabł podczas jednego z przedstawień teatralnych. U aktora zdiagnozowano drugi zawał serca.
Wprawdzie po wyjściu ze szpitala ulubieniec publiczności rzucił się ponownie w wir pracy, jednak wydawało się, że jego dni są przesądzone. Odszedł 27 stycznia 1983, w wieku 69 lat, na skutek trzeciego zawału. (sm/gk)