Trwa ładowanie...
d459am2
17-04-2014 13:48

Marsjanie atakują!

d459am2
d459am2

Jest grudzień. Rok 2000. Na Ziemii (a konkretniej w Polsce) wylądowali Marsjanie. Poprzez telewizję podporządkowali sobie całe społeczeństwo. Popularny prezenter, Iron Idem, postanawia się im jednak przeciwstawić. I choć brzmi to prawie jak opis filmu dokumentalnego o stanie polskich mediów, to tak właśnie w skrócie prezentuje się fabuła „Wojny Światów – następne stulecie” w reżyserii Piotra Szulkina, inspirowana legendarnym słuchowiskiem radiowym Orsona Wellesa. Po latach film powraca we wspaniale odrestaurowanej cyfrowo wersji.

Polska kinematografia cierpi od zawsze na deficyt interesujących twórców z wizją, którzy nie boją się podejmować artystycznego ryzyka i wychylić się przed szereg. Do tego nielicznego grona z pewnością zalicza się zapomniany już dziś trochę Piotr Szulkin - jedyny polski filmowiec, który w miarę udanie zaliczył flirt z science-fiction. Choć oczywiście jego dzieła nie wpisują się jednoznacznie w tę kategorię, a jedynie nią inspirują. On sam zresztą wzbraniał się przed określaniem „Wojny światów – następne stulecie” jako obrazu sci-fi. Są tu natomiast elementy charakterystyczne dla tego gatunku: akcja dzieje się w przyszłości (względem premiery filmu, czyli roku 1981), mamy tu lądowanie Marsjan, mroczną, kafkowską i dystopijną wizję społeczeństwa poddanego reżimowi konformizmu i zależności od szeroko pojmowanej władzy. Szulkin dysponował bardzo małym budżetem (co widać), w związku z czym scenografia jest oszczędna, umowna i surowa. Ma to swój urok, ale może też i razić.

Nie ma tu żadnych efektów specjalnych - przybycie Marsjan na Ziemię pokazane zostało w postaci nagrania (zapewne z jakiejś transmisji telewizyjnej) startu rakiety kosmicznej puszczonego na taśmie od tyłu, a sami Marsjanie grani są przez karły ubrane w srebrne puchowe kurtki, czarne spodenki i buty marki Relaks – wyglądają jakby wrócili właśnie z najbardziej tandetnego peerelowskiego wiejskiego bazaru, czyli źle. Chwilami w warstwie tekstowej można odnieść wrażenie, że obraz ten szyty jest grubymi nićmi. Wiele metafor jest zbyt dosłownych, sporo dialogów razi swą ciężkością i pretensjonalnością. Oczywiście nie wszystkie. Można doszukać się tu paru perełek. Na przykład - Pamiętaj, że być dobrym obywatelem to znaczy nie mieć kłopotów. A nie będziesz ich miał, jeżeli nie będziesz kłopotem dla innych. Albo: Oczy świata zwrócone są na nasz kraj, więc nic dziwnego, że nie wydarzyło się tam nic godnego uwagi.

Jest tu też sporo pięknych, ciekawie zaaranżowanych scen, i choć nie brakuje też momentów dość nieudolnych od strony reżyserskiej, to niektóre pomysły i rozwiązania są do zaakceptowania. Pamiętajmy, że film kręcony był w określonych czasach i, jak wspomniałem wcześniej, nie jest to obraz sci-fi, więc nie ma sensu wymagać od niego wymyślnej scenografii i efektów. Szulkin starał się „rzeźbić” z tego co miał pod ręką i w ramach ograniczonego budżetu, poza tym, ten film jest przede wszystkim krytyką bierności ludzi przykutych do telewizora, „Wielkiego Brata”, który patrzy i rządzi duszami. Temat tak samo aktualny 30 lat temu jak i dziś. W tej sferze zadziwiająco niewiele się zmieniło.

d459am2

„Wojna...” jest też dramatem jednego człowieka. Iron Idem, którego gra znakomity jak zawsze Roman Wilhelmi, sam jest poniekąd współtwórcą, uczestnikiem i posłańcem sztucznej rzeczywistości kreowanej przez telewizję. Prowadzi popularny program, w którym nawołuje ludzi do spełniania poleceń Marsjan. Dla milionów odbiorców to on jest właśnie twarzą nowego reżimu. Dostrzega jednak fałsz, zakłamanie, „brud” swojej pracy, przez co chce z tym skończyć. Próba buntu poskutkuje powolnym rujnowaniem jego życia, a nawet gdy już uda mu się przemówić do ludu i powiedzieć prawdę, to zostanie ona stłumiona, zagłuszona i opowiedziana przez telewizję po swojemu. Brzmi znajomo? A gdy dodamy sobie do tego fakt, że film ten miał mieć premierę w grudniu 1981 roku, czyli wtedy gdy wprowadzono w Polsce stan wojenny (przypominam, że w filmie Marsjanie wylądowali w Polsce także w grudniu) to wówczas „Wojna...” nabiera jeszcze jednego znaczenia. A najbardziej niezwykłe w tym wszystkim jest to, że Piotr Szulkin, napisał i zrobił ten
film na długo przed wprowadzeniem stanu wojennego, tymczasem oglądając go ma się wrażenie jakby opowiadał on dokładnie o tym co się wówczas działo...

Jak widać, twórcy czasem naprawdę posiadają umiejętność przewidywania przyszłości. Bo choć na etapie powstawania scenariusza cała fabuła filmu wydawała się czystym science-fiction, to już wkrótce okazała się ona smutną rzeczywistością, która do dziś odbija się nam czkawką.

d459am2
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d459am2