Miłość odnaleziona, miłość stracona
Najlepszy – moim skromnym zdaniem - amerykański film roku 2010, największy nieobecny tegorocznej gali oscarowej (nominowano go tylko w kategorii „najlepsza aktorka”), wyświetlany m.in. podczas Sundance i w Cannes. Film o niebywałym potencjale marketingowym z pięknymi, młodymi i pożądanymi – Ryan Gosling i Michelle Williams – w rolach głównych, śmiało jednoczący sobie publiczność i krytykę. A jednak… zainteresowania dystrybutorów nie wzbudza. W Stanach wprowadzony został na ekrany na ostatnią chwilę, 29 grudnia zeszłego roku. Na marnych 450 kopiach zarobił niezłe 9 milionów dolarów. W Polsce… Cóż, w najbliższym czasie na pewno go nie zobaczymy.
25.11.2011 10:29
Mało znany dokumentalista i autor krótkometrażówek Derek Cianfrance zadebiutował filmem zaskakująco dojrzałym. Okazał się szczerym facetem, którego nie interesują tanie filmowe chwyty. Nawet zabieg tak ostentacyjny, jak dwutorowość fabuły - teraźniejszość przeplatana z przeszłością - nie jest u niego furtką do narracyjnego czy dramaturgicznego efekciarstwa. „Blue Valentine” dzieli się na dwie odległe przestrzenie czasowe, ale są one sobie nawzajem absolutnie niezbędne. Teraźniejszość zawarta zostaje w jednej dobie, przeszłość – w kilku miesiącach. Pierwsza wynika z drugiej, być może wciąż nią jest. Nie ma tu wyraźnego spoiwa – tego jednego momentu, w którym „wczoraj” przeszło w „dzisiaj”. W oderwaniu od filmowej fikcji, to nigdy nie jest jeden moment.
Deana (Gosling) i Cindy (Williams) najpierw poznajemy „dzisiaj”. Oboje przed trzydziestką, tworzą jeden z wielu wypalonych związków, które ugrzęzły w koleinach nieporozumień. On – łysiejący, gaszący peta za petem, zazdrośnik i rutyniarz zaprzepaszczający swoje talenty. Ona – niezrealizowana zawodowo, seksualnie sfrustrowana, zamknięta na bodźce z zewnątrz. Mają córkę, mają dom i psa. Ale ich przeżarty agonią związek się rozpada. Stracili sobą zainteresowanie. Gdzie, kiedy, dlaczego?
Cofamy się o dziesięć lat. Ona przetwarza schemat dziewczyny kapitana drużyny futbolowej – jest maskotką, którą można przelecieć, a potem odstawić na półkę. On jest typowym włóczykijem, pełnym entuzjazmu lekkoduchem. Spotkanie między nimi jest przypadkowe, spontaniczne. Nawiązuje się młodzieńczy flirt, potem romans. On bezceremonialnie ją podrywa, ona początkowo jeszcze odnosi się do tego z dystansem. Opowiada mu kiepski żart. On dla niej śpiewa. Gra na gitarze, a ona tańczy – co prawda oboje tego nie potrafią, ale nie ma to najmniejszego znaczenia. Odnaleźli się.
Przepaść między przeszłością a teraźniejszością jest tu porażająca, bo nie wiemy co przemieniło jedno w drugie. Kiedy ambicje, ideały i wzajemna fascynacja zaczęły się rozmywać? Co było właściwą przyczyną, zapalnikiem? Zapewne wiele rzeczy. Wzajemne pretensje. Zaniedbanie. Niezrozumienie. Stale narastające, nigdy nieskonfrontowane. Bohaterowie „Blue Valentine” pozwolili by dopadł ich schemat. Nie potrafią już, nie chcą, tego naprawić. Oto ich historia. Historia zapewne wielu z nas. Przeszła, przyszła, teraźniejsza. Miłość odnaleziona, miłość stracona. Kawałek życia, kawałek kina.