Netflix pomoże Polakom? Wymowne słowa twórcy "Znachora"

Michał Gazda sprawował pieczę nad najbardziej ryzykownym pomysłem Netfliksa. W rozmowie z WP reżyser przyznał, że nowa adaptacja "Znachora" pojawiła się w odpowiednim momencie, bo tuż przed wyborami ma szansę wlać trochę dobra w mocno podzielone społeczeństwo. - Kiedy jak nie teraz robić nowego "Znachora"? - stwierdził.

"Znachor" Netfliksa spotkał się z pozytywym przyjęciem
"Znachor" Netfliksa spotkał się z pozytywym przyjęciem
Źródło zdjęć: © fot. Netflix
Kamil Dachnij

Kamil Dachnij, Wirtualna Polska: Jak zostałeś reżyserem "Znachora"?

Michał Gazda: Sam się zastanawiam. Spiritus movens całego przedsięwzięcia jest producentka Magda Szwedkowicz, która z bezkompromisową wiarą walczyła o ten film od dłuższego czasu. Z jakichś nieznanych mi powodów odezwała się właśnie do mnie. Ale jakimi ścieżkami meandrowały jej neurony, żeby dostrzegła we mnie reżysera nowego "Znachora" to już trzeba zapytać ją samą. Magda lubi powtarzać, jak bardzo ufa swojej intuicji. Już po pierwszej rozmowie zaproponowała mi pracę.

Za to warunkiem przyjęcia propozycji z mojej strony był oryginalny i autonomiczny wobec poprzednich adaptacji scenariusz. Nie chciałem robić remaku filmu sprzed 40 lat. I przeczytałem ten nowy scenariusz z wielkim zainteresowaniem - poczułem krew. Na szczęście moja wizja realizacji skryptu pokrywała się z wyobrażeniami Magdy o tym, jak nasz film powinien wyglądać – i oto możemy teraz porozmawiać.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Może powodem był "Belle Epoque"? W końcu to również produkcja kostiumowa, czasowo nie tak znowu odległa od "Znachora".

"Belle Epoque" traktuję jako bolesną lekcję pokory w moim zawodowym życiu. Dziś już potrafię nawet docenić, że mi się takowa przydarzyła. Myślę jednak, że Magda kojarzyła mnie prędzej z "Watahy", "Odwróconych" albo netfliksowego "Zachowaj spokój". Nie sądzę, żeby moje doświadczenie z serialem kostiumowym to był jakiś wyznacznik jej decyzji.

Co było dla ciebie największym wyzwaniem podczas kręcenia "Znachora"? Ciężar projektu był ogromny, bo Polacy w końcu kochają poprzednią adaptację z 1982 r. Pierwsza wersja z 1937 r. jest już raczej zapomniana.

Akurat dla mojej babci Adeli profesor Wilczur to zawsze był tylko Junosza-Stępowski. Tak się akurat "Znachorowi" przydarza, że co około 40 lat powstaje nowa adaptacja. Wraz z całą ekipą założyliśmy, że nasz film nie będzie realizowany w cieniu poprzednich wersji. Radykalnie staraliśmy się od nich odciąć. Robiliśmy swoje, nie oglądając się przesadnie za siebie. Jednocześnie chcieliśmy do materiału źródłowego [powieści Dołęgi Mostowicza - przyp. red.], tak samo jak do melodramatycznego kanonu gatunkowego, odnosić się z największym szacunkiem. Mam nadzieję, że widzowie dostrzegą takie podejście nie tylko w rozwiązaniach dramaturgicznych, ale też potoczystej, bogatej inscenizacji.

Michał Gazda, reżyser nowej wersji "Znachora"
Michał Gazda, reżyser nowej wersji "Znachora"© fot. Kapif

Największe wyzwania, o które pytasz, były raczej czysto filmowe, pozbawione zewnętrznych kontekstów. Oto los dał mi możliwość przywołania z zaświatów wymarłego w rodzimej kinematografii gatunku. Niczym naukowiec z jakiegoś "Jurassic Park" wydłubywałem melodramatyczne DNA z bursztynu historii kina. Nie ukrywam, że było to na tyle wielkie i odpowiedzialne zadanie reżyserskie, że szybko zapomniałem o rozmaitych lękach związanych z kultowym statusem filmu Hoffmana. Za to wszystkie twórcze siły poświęciłem na przywoływanie na ekran wzmożonych, czystych emocji i szczerych, szlachetnych wzruszeń zrozumiałych i uniwersalnych dla współczesnego widza. Wszyscy trochę na nowo musieliśmy nauczyć się jak to się robi.

A propos zmian, o których wspomniałeś. Nie obawialiście się chociażby, że sceny seksu będą zbyt kontrowersyjnym dodatkiem?

W moich rozmowach ze scenarzystami, często padały deklaracje, że chcemy strząsnąć z ramion taki upupiony, pensjonarski, moralnie nabzdyczony obraz przedwojnia. Dwudziestolecie międzywojenne strasznie się w naszej zbiorowej świadomości zmitologizowało i przesadnie wyidealizowało. Może dlatego, że to czas przed wielką wojenną katastrofą, przed doświadczeniem biedy i bylejakości realnego socjalizmu? Przyznam, że mnie to jakoś mocno irytuje.

Wspomniana babcia Adela cudem skończyła cztery klasy szkoły podstawowej i życie zmusiło ją do pracy w jaśniepańskim folwarku. Zdążyła poopowiadać mi o moralności i czystości tamtych czasów. W naszym filmie z pewnością nie naruszyliśmy poczucia dobrego smaku - z bohaterami obchodzimy się delikatnie i czule.

Zdarza się, że po seansie widzowie pytają mnie, czy nasz "Znachor" nie jest za bardzo uwspółcześniony. Przepraszam bardzo! Seks przedmałżeński w międzywojniu? Istniał. Silne kobiety, które musiały same radzić sobie w życiu? Istniały. Kastowe podziały społeczne, skrajna bieda i zabobon – jak najbardziej też. Wcale nie mam poczucia, że nasz film jest jakoś specjalnie ahistoryczny, pomijając tu melodramatyczną, nieco baśniową konwencję. Wręcz przeciwnie.

Czyli wychodzi na to, że jesteś zadowolony ze swojej adaptacji "Znachora".

Mam poczucie, że powstał szczery i uczciwy w intencjach film. To dla mnie bardzo ważna kategoria każdej rozmowy o kinie. Chcieliśmy pozwolić widzom na dwie godziny oddechu i odpoczynku od trosk w tych niełatwych czasach. Kiedy rozpocząłem pracę i czytałem pierwsze drafty scenariusza wszyscy nosiliśmy pandemiczne maseczki. Atmosfera była iście apokaliptyczna. Wraz z rozpoczęciem zdjęć wybuchła niezrozumiała, okrutna wojna w Ukrainie.

A teraz premiera naszego filmu przypada na czas politycznych wyborów, kiedy daliśmy się jako społeczeństwo podzielić murem nienawiści nawet w ramach własnych rodzin. Nie było tak chyba od czasu przewrotu majowego. Kiedy jak nie teraz robić nowego "Znachora"? Wszyscy zasłużyliśmy na czystą, swoiście pierwotną przyjemność z obcowania z bezwarunkowym, bezkompromisowym dobrem.

Rozmawiał Kamil Dachnij, Wirtualna Polska

Gośćmi najnowszego odcinka "Clickbaitu" są Kamila Urzędowska (pięknie malowana Jagna z "Chłopów") oraz Jan Kidawa-Błoński (reżyser sequela kultowej "Różyczki"). Na tapet wzięliśmy też: "Kosa", "Horror Story", "Imago", "Freestyle", "Święto ognia""Tyle co nic", czyli najciekawsze filmy 48. festiwalu Polskich Filmów Fabularnych. Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.

Źródło artykułu:WP Film
Wybrane dla Ciebie