"Niesamowita historia Sam Bloom". Wypadek w raju zmienił jej życie. To film oparty na faktach [RECENZJA]
Życie pisze nieprawdopodobne scenariusze. Dowód? "Penguin Bloom: Niesamowita historia Sam Bloom", film oparty na faktach z Naomi Watts w roli kobiety, która zostaje przykuta do wózka. Z pomocą w najmniej oczekiwanym momencie przybywa natura.
Ostatnie role Naomi Watts były dla widzów prawdziwym rollercoasterem emocji i przykładem dramatycznego rozchwiania. Od co najmniej kilku lat nazwisko Australijki w czołówce tytułu nie gwarantuje wysokiego poziomu filmu, a przecież w przeszłości aktorka przyzwyczaiła nas do posiadania wyjątkowej intuicji w wyborach ról nietuzinkowych, ryzykownych i nieoczywistych. Co udowodniła choćby w "Mulholland Drive", "21 gramach" czy "Funny Games".
Mniej więcej na przełomie 2012 i 2013 r., gdy na ekranach pojawiło się najpierw "Niemożliwe" J.A. Bayony, a zaraz później koszmarna "Diana" Olivera Hirschbiegela, krytycy i widzowie zaczęli uważniej przyglądać się wyborom aktorki, co robią do dziś. Na szczęście, mimo pewnych wyraźnych znaków, że "Penguin Bloom" okaże się kolejnym przykładem słabej passy odtwórczyni głównej roli, ta przeniesiona na ekran prawdziwa historia wzrusza, inspiruje i motywuje. Doskonale równoważąc elementy humorystyczne z dramatycznymi.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
"Niesamowita historia Sam Bloom" to opowieść o zwyczajnej australijskiej rodzinie, która wybiera się na wakacje do Tajlandii. Żadne z uczestników wyprawy nie spodziewa się, że przyczyni się ona do całkowitego przeorganizowania dotychczasowego życia kilku osób. A tak dzieje się, gdy Sam (Watts) podczas wycieczki spada w przepaść.
Od tej chwili jest sparaliżowana od pasa w dół i musi na nowo uczyć się wszystkiego. Przede wszystkim jednak musi nauczyć się żyć ze sobą taką, jaką od tej pory będzie, a także z najbliższą rodziną – mężem (Andrew Lincoln) i trójką dorastających dzieci, którzy również boleśnie przeżywają to, co się dzieje.
Z pomocą w najmniej oczekiwanym momencie przybywa natura pod postacią małej sroki. Poturbowany ptaszek szybko staje się częścią rodziny Bloomów, otrzymuje nawet imię Penguin i podobnie jak główna bohaterka powoli zaczyna długi proces rekonwalescencji. Obecność Penguina, a także obcych z pozoru ludzi i w końcu nowo odkryte hobby wnoszą odrobinę światła do przygnębiającej perspektywy.
W tej historii każdy odnajdzie coś dla siebie: dla jednych może to być pokrzepiająca opowieść o kochającej się rodzinie, dla innych przypowieść z cierpieniem i odkupieniem w rolach głównych, dla jeszcze innych – inspirujący dramat sportowy. Twórcy bez szczególnego patosu pokazują, że zawsze da się znaleźć jakieś wyjście z sytuacji. Choć nie zawsze może być ono takie, jak pierwotnie zakładano czy oczekiwano.
W filmie Glendyna Ivina jest dużo subtelności i półtonów, które sprawiają, że opowieści o Sam Bloom nie ogląda się jak typowego motywacyjnego biopiku i sentymentalnej przypowieści, która po krótkiej rundzie na ekranach kin szybko wyląduje w streamingu. Chociaż symbolika niektórych elementów wydaje się trochę siermiężna i grubo ciosana, to ostatecznie aspekt, który można wybaczyć, zważywszy, że nie wpływa zbytnio na pozytywny odbiór całości. Forma Naomi Watts przyjemnie zwyżkuje, a po seansie aż chce się zrobić coś odważnego i nowego.
ZOBACZ TEŻ: "Penguin Bloom: Niesamowita historia Sam Bloom" - zwiastun PL