Debiutant ściągnął aktorską śmietankę. McGregor przeszedł samego siebie [RECENZJA]
Punkt wyjścia historii opowiedzianej przez "Mother, couch!" jest naprawdę oryginalny i ujawnia się już w tytule debiutu Niclasa Larssona. Wszystko zaczyna się bowiem od kanapy w sklepie z meblami i matki, która na niej zasiadła. Problem pojawia się wtedy, gdy starsza kobieta postanawia już nigdy z niej nie wstać.
Niecodzienna sytuacja szybko i mimowolnie staje się okazją do konfrontacji na linii David–matka i David–rodzeństwo. To właśnie z perspektywy mniej więcej czterdziestoletniego bohatera przyglądamy się relacjom panującym między członkami patchworkowego klanu i krok po kroku odkrywamy mechanizmy rządzącej nią dynamiki.
Nieradzący sobie w roli męża i ojca mężczyzna wciąż jedną nogą tkwi w przeszłości i walczy o swoją rodzinę, której daleko do stereotypowych obrazków szczęśliwych, bliskich sobie ludzi. MacGuffinem, czyli elementem niemającym dużego znaczenia jako obiekt sam w sobie, ale napędzającym akcję, będzie w "Mother, couch!" tajemniczy kredens.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Pokiereszowana rodzina
Larsson rysuje w scenariuszu zniuansowane postaci, o których najwięcej dowiadujemy się dzięki relacjom, jakie tworzą z innymi. Gruff jest ekscentryczny i zabawny, z lekkością angażuje się w niezobowiązujące flirty, a zarazem wyraźnie rozkojarzony opowiada o świeżo poślubionej żonie. Najstarsza z rodzeństwa Linda pali papierosa za papierosem, a prawdziwe emocje ukrywa w kłębach dymu; jako ta najbardziej racjonalna do znudzenia powtarza, że trzeba sprowadzić specjalistyczną pomoc do matki.
David natomiast uosabia typ przejmującego się opiekuna, osoby próbującej dogodzić wszystkim wokół. Stara się też odzyskać kontrolę nad swoim rozpadającym się życiem, m.in. poprzez – nie do końca uświadomione – wysiłki mające na celu zdobycie w końcu akceptacji matki.
Przeczytaj także: "Torebki są dla kobiet". Monika Goździalska krytykuje mężczyzn
A jej kreacja jest jak najdalsza od stereotypu. Choć nieraz mieliśmy już do czynienia z wizerunkami zimnych matek na dużym ekranie, ta w "Mother, couch!" jest wyjątkowa. Larsson wkłada w jej usta paraliżujące okrucieństwem i goryczą słowa, czyniąc z niej kobietę nieszczęśliwą i skrzywdzoną.
Swoje doświadczenia przekazała dzieciom, "obdarzając" je dystansem, niechęcią i odrzuceniem. "Jesteście tylko objawem pożądania mężczyzn pragnących mojej miłości" – mówi do syna, wyśmiewając niejako jego naiwność. Wbrew podejrzeniom (wynikającym raczej z silnej wewnętrznej potrzeby niż rzeczywistego oglądu sytuacji) matce wcale nie zależy na zjednoczeniu rodziny – i, sądząc po pojawiających się w retrospektywach skrawkach przeszłości, nigdy nie zależało.
O takiej obsadzie marzy nie tylko debiutant
Mogłoby się więc wydawać, że ciężar opowieści mocno przygniecie barki widza. 33-letni Szwed znakomicie łączy jednak poważną tematykę z subtelnym, niewymuszonym humorem. Potencjał na żart kryje się w uroczych odzywkach "nieogarniętego" Gruffa, ostentacyjnej zgorzkniałości matki, sprzeczkach bohaterów czy przerysowanych właścicielach lokalu, ale i wprost – w dowcipie rzuconym przez córkę jednego z nich czy w nieadekwatnej reakcji Davida na propozycję młodej dziewczyny.
"Mother, couch!" bez wątpienia nie byłby tak udanym filmem, gdyby nie obsada, o której zwykle debiutant może tylko pomarzyć. Na pierwszy plan wychodzi tu zdecydowanie Ewan McGregor ("Dżentelmen w Moskwie", "Doktor Sen"), którego dobrze było ponownie (po świetnym "Sierpniu w hrabstwie Osage" Johna Wellsa) zobaczyć w rodzinnym dramacie. Znakomicie oddaje wzrastające w bohaterze napięcie, które kulminuje w porażającej scenie niekontrolowanego szlochu.
Równie przejmująca jest 91-letnia Ellen Burstyn (ostatnio widziana m.in. w "Egzorcyście: Wyznawcy"), która nawet przy kreowaniu tak odpychającej postaci potrafi wzbudzić w widzu empatię. Na drugim planie błyszczą natomiast nieco nierozgarnięty, choć skrywający w sobie czułość Rhys Ifans ("Nyad", "Ród smoka"), twardo stąpająca po ziemi, acz niekiedy skłonna do wzruszeń Lara Flynn Boyle ("Miasteczko Twin Peaks") i tajemnicza, pełna naturalnego wdzięku Taylor Russell ("Do ostatniej kości").
W onirycznym cudzysłowie
Przestrzenią do rodzinnych rozliczeń Larsson czyni zapomniany sklep meblowy – swego rodzaju nie-miejsce, neutralny przystanek na wspólnej drodze trojga rodzeństwa i ich matki. Być może w innym niż magazyn pełen zakurzonych kanap i stołów terenie te rozciągnięte na kilka dni rozmowy nigdy nie mogłyby się odbyć. W bezosobowych halach zagraconych przypadkowymi przedmiotami czas jakby się zatrzymał, a rozgrywającymi się głównie w czterech ścianach wydarzeniami zdaje się niekiedy rządzić logika snu.
Zwłaszcza punkt kulminacyjny opowieści trzeba wziąć w nawias metafory. Nadszedł bowiem w końcu moment, w którym David będzie musiał – dosłownie i w przenośni – wypuścić swoją matkę z rąk, aby stanąć na własnych nogach. W onirycznych kadrach Chayse'a Irvina ("Czarne bractwo. BlacKkKlansman", "Blondynka") zamigocze wybrakowany neonowy napis "FURNITURE" (ang. meble), któremu niedaleko przecież do "FUTURE" (ang. przyszłość).
Joanna Krygier, dziennikarka Wirtualnej Polski
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" rozkładamy na czynniki pierwsze fenomen "Reniferka", przyglądamy się skandalom z drugiej odsłony "Konfliktu" i zachwycamy się zaskakującą fabułą "Sympatyka". Znajdź nas na Spotify, Apple Podcasts, YouTube, w Audiotece czy Open FM. Możesz też posłuchać poniżej: