Trwa ładowanie...
d1yk5dk
18-05-2012 15:00

Osadzony

d1yk5dk
d1yk5dk

(fot. Monolith films)

Biedny Mel. Czego by nie zrobił, smród afer z jego udziałem długo jeszcze będzie się za nim ciągnął. Zarzuty o znęcanie się nad byłą żoną, alkoholizm, rasizm i antysemityzm wciąż jeszcze są pożywką dla tabloidowych mediów, chętnie przypominających o jego ekscesach przy byle okazji. Dlatego też nowego filmu Gibsona, zapowiadanego jako powrót do kina spod znaku „Zabójczej broni” i „Godziny zemsty”, trudno do tych wydarzeń nie odnosić. Mel gra tu cynicznego twardziela o gołębim sercu – takiego, który potrafi podwędzić parę milionów mafii, ale i zaprzyjaźnić się z 10-latkiem i jego matką. Scena po scenie, upadły aktor zdaje się odpracowywać swoje przewinienia. Uwierzyć mamy, że w gruncie rzeczy poczciwy z niego gość.

Nie wiemy oczywiście, czy Gibson zmienił się także poza ekranem, ale też nie powinno mieć to większego znaczenia. Jedno jest pewne: jako aktor na stałe wrócił do pierwszej ligi. Zrealizowana przed dwoma laty „Furia” nie była dziełem przypadku – australijski zabijaka wciąż kopie tyłki w dobrym stylu.

(fot. Monolith films)

d1yk5dk

W „Zabić gringo” wciela się bezimiennego złodziejaszka, który trafia do meksykańskiego pierdla (w najgorszym znaczeniu tego słowa). El Pueblito to nie więzienie, a ogrodzona murami mini-enklawa, w której największe zakapiory mają swoje zajęcia, rodziny i szemrane interesy. Prawie jak na wolności, z tą różnicą, że za próbę przekroczenia murów można zarobić kulę w łeb. Mel, jak zresztą polski tytuł filmu wskazuje, jest w tym hermetycznym światku kimś z zewnątrz – gringo, który musi się nauczyć panujących tam reguł. Ale przecież Gibson z niejednego pieca burrito jadł, więc szybko orientuje się w sytuacji i sukcesywnie dąży do upragnionej wolności.

(fot. Monolith films)

Reżyser tego spektaklu, niejaki Adrian Grunberg, jest debiutantem. Na pierwszy rzut oka trudno to dostrzec, co wyjaśnia jego filmografia – przez ostatnie dziesięć lat Grunberg był asystentem tytanów reżyserii: Inarritu, Soderbergha, Weira czy Jarmuscha. Brak doświadczenia widać dopiero w końcowych partiach filmu, gdzie nie udaje mu się posklejać wszystkiego tak, by uniknąć narracyjnych uproszczeń i fabularnych banałów. Aż do tego momentu radzi sobie jednak całkiem nieźle – cyniczna narracja z offu bywa naprawdę zabawna (choć nie brakuje w niej sucharów), wizja meksykańskiego półświatka potrafi spojrzeć spode łba, a Mel rozdziela razy na lewo i prawo – pięścią i pistoletem, słowem i czynem. I chyba lepiej dla wszystkich, że robi to na ekranie.

d1yk5dk
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1yk5dk