Piąty film z serii, pierwsze miejsce
Wbrew obiegowej opinii, to nie Zack Snyder najskuteczniej przekłada język komiksu na język kina, tylko Matthew Vaughn. Jego "Kick-Ass" był przymiarką przed zmierzeniem się z naprawdę wymagającym materiałem źródłowym, jakim jest marka X-Men. Reżyser pokazuje, że da się zrobić świetny film o mutantach ratujących świat przed zagładą bez aktorskich sław, które przyciągnęłyby hordy widzów.
"X-Men: Pierwsza klasa" zręcznie gra motywami zimnowojennymi, przedstawiając ukrytą stronę kryzysu kubańskiego, który prawie doprowadził do wybuchu światowej wojny atomowej. CIA prowadzi śledztwo w sprawie Hellfire Club, współpracującej z ZSRR tajnej organizacji z koneksjami w amerykańskiej armii. Na czele spisku stoi Sebastian Shaw, mutant, który chce doprowadzić do konfliktu pomiędzy dwoma supermocarstwami. Świat po wojnie atomowej miałby być dla coraz częściej pojawiających się mutantów nowym otwarciem.
W tę aferę wplątuje się Charles Xavier, telepata o idealistycznych poglądach. Wraz z Erikiem Lehnsherrem, udręczonym w niemieckim obozie potężnym mutantem, formuje zalążek X-Men, do którego werbuje młodych ludzi obdarzonych niesamowitymi zdolnościami. Xavier widzi we współpracy z amerykańskim rządem szansę pokazania, że mutanci stoją po właściwej stronie. Lehnsherr jest co do tego sceptyczny, widzi w rządzonych przez "normalnych" ludzi państwach zagrożenie. Zależy mu tylko na zemście na oprawcy z hitlerowskiego obozu.
Nieobecność takich gwiazd jak Hugh Jackman czy Ian McKellen daje okazję do popisów mniej popularnym aktorom. Świetnie wypadają przede wszystkim główni bohaterowie. James McAvoy jako Charles Xavier (Profesor X)i Michael Fassbender jako Erik Lehnsherr (Magneto) wykorzystują swój czas ekranowy na zbudowanie wiarygodnych postaci, a to w filmie o bohaterach z niezwykłymi mocami jest nie lada osiągnięciem. W pamięć szczególnie zapada początkowy etap filmu, w którym widzimy jak Magneto działa samodzielnie tropiąc hitlerowskich notabli.
Tych dwóch aktorów przyćmiewa grającego Sebastiana Shawa Kevina Bacona, marzącego o wojnie atomowej głównego złego. Bacon ma przez cały film ironiczną minę jakby nie traktował swojej roli zbyt poważnie, a jako przeciwnik Xaviera i Lehnsherra jest nieprzekonujący i nijaki. Trochę lepiej wypadają jego podwładni, Jason Flemyng jako Azazel i January Jones jako Emma Frost. Na całe szczęście film skupia się na przyjaźni i rodzącym się, kluczowym dla świata X-Men, konflikcie pomiędzy Profesorem X a Magneto, więc nawet co najwyżej średni występ Bacona za bardzo nie przeszkadza.
Najlepiej o poziomie "X-Men: Pierwsza klasa" niech świadczy jednak to, że dzięki temu filmowi puszczamy w niepamięć dwa ostatnie ekranowe niewypały ze świata mutantów. Vaughn zapewnił marce nowe otwarcie, pozostaje tylko liczyć, że twórcy pójdą w wytyczonym przez reżysera kierunku.