Piotr Trojan: Gdybym wiedział, że jest sprawiedliwość, nie czułbym lęku
Historia Tomasza Komendy zelektryzowała media. Niewinnie skazany spędził w więzieniu 18 lat. O jego życiu i walce o sprawiedliwość opowiada "25 lat niewinności. Sprawa Tomka Komedy". Piotr Trojan wciela się w główną rolę. "Ludzie mają w sobie dużo złości na to, co się wydarzyło. Też ją w sobie noszę" – mówi aktor.
"25 lat niewinności. Sprawa Tomka Komendy" to opowieść o człowieku, którego system zwiódł i spędził za kratami 18 lat życia, będąc niewinnym zarzucanych mu czynów. Dlaczego powstał ten film?
Dużo osób słyszało o tej historii. Ludzie mają w sobie dużo złości na to, co się wydarzyło. Też ją w sobie noszę. To, że żyjemy w państwie prawa, wcale nie gwarantuje, że podobna sytuacja nie będzie miała miejsca. Ważne, żebyśmy o niej głośno mówili. Być może uda się uniknąć podobnych błędów. Poza tym w filmie pokazujemy Remika (Remigiusz Korejwo, Funkcjonariusz Centralnego Biura Śledczego Policji – przyp. red.), który zaangażował się w sprawę Tomka i postanowił uratować niewinnego chłopaka. Mówimy o tym, że warto znajdować w ludziach dobro. Mam nadzieję, że ten film da dobrą energię ludziom, którzy pomogli Tomkowi. Poświęcili swój czas i swoje życie pomimo tego, że wszystkie sądy mówiły o winie Tomka, a oni wierzyli, że jest niewinny i chcieli odkryć prawdę.
Jaka była twoja pierwsza reakcja po przeczytaniu scenariusza?
To było bardzo mocne przeżycie. Pamiętam, że zapadłem się w sobie. Pojawiły się łzy. Przed castingami oglądałem materiały z Tomkiem i bardzo żywo wyobrażałem sobie tamte wydarzenia. Kiedyś, jak chodziłem na castingi, byłem przekonany, że jestem dobry i po prostu mnie wezmą. Niedawno zdałem sobie sprawę, że przygotowanie jest bardzo ważne i dużo daje. Przejrzałem wszystkie materiały, jakie znalazłem w internecie, obejrzałem zdjęcia, przeczytałem książkę. Już po castingach miałem w sobie wiele emocji, a scenariusz jeszcze je spotęgował.
Jak się przygotowuje do zagrania realnej postaci? Chciałeś Tomka jak najbardziej naśladować?
Żywia Kosińska, reżyser castingu, opowiadając o tej historii, zaznaczyła, że naśladowanie Tomka nie jest konieczne. Nie chcieliśmy iść w tę stronę. Wydaje mi się, że ta postać we mnie przesiąkła, kiedy czytałem i oglądałem dostępne materiały. Starałem się sobie wyobrażać tę sytuację. Chodziło głównie o emocje.
W zawodzie pracujesz od kilku lat. Masz na swoim koncie wiele ról teatralnych, serialowych i filmowych. To dopiero pierwsza tak duża postać. Czy na taką pierwszoplanową rolę się czeka?
Mogę napisać książkę o tym, gdzie byłem w ostatnim etapie castingu, czytałem scenariusz i jednak nie wychodziło. Zawsze bardzo odchorowywałem porażki. Dopiero potem się nauczyłem, że na pewne rzeczy nie ma się wpływu, a często nie chodzi o to, czy jest się dobrym, czy złym. Na castingu nie ma się wpływu na wiele czynników. Przy "25 lat niewinności" myślałem, że to będzie kolejna taka rola, że przejdę przez wszystkie etapy, a na końcu dowiem się, że nie tym razem i ktoś bardzo znany dostanie tę rolę. Jednak zadzwonił Janek i powiedział, że to ja zagram Tomka.
I wtedy pojawiła się radość i stres?
Tak. Najpierw jednak odchorowałem stres związany z castingami. Pamiętam, że bardzo dużo wtedy paliłem.
Bardzo niezdrowy zawód…
Różnie ludzie sobie radzą ze stresem. Teraz już inaczej do tego podchodzę. Zdaję sobie sprawę, że mam wpływ na pewne rzeczy, a na inne nie. Staram się skupiać na danym zadaniu i nie myśleć o innych sprawach dookoła. Jak zacznę się rozpraszać, to nic już nie zrobię. Wyznaczam sobie cele i wokół nich funkcjonuję przez cały dzień. Szczególnie teraz, jak przychodzi jeszcze reżyseria i swój własny film. A jako reżyser mam większą kontrolę i odpowiedzialność. Stwarzam swój świat i ludzie nad nim pracują. Są odpowiedzialni za urzeczywistnienie twojego marzenia, ale to ty musisz wiedzieć, co mają robić i jakich środków użyć. To ja muszę podejmować decyzje odnośnie lokacji czy aktorów. A do tego jestem nie tylko reżyserem, ale też będę grał… kulturystę. Opowiadam o chłopaku, który chce wygrać zawody kulturystyczne i niezdrowej miłości matki do syna (Synthol, debiut reżyserski ze Studio Munka – przyp. red.).
Stres pojawił się również na planie czy w trakcie przygotowań?
W trakcie zdjęć miałem specjalne nakładki zębowe, w których miałem nauczyć się funkcjonować. Na początku nie umiałem w tym mówić. Janek (Jan Holoubek – reżyser, przyp. red.) się śmiał po pierwszej scenie, że zupełnie nie wie, co ja mówię. Mój native speaker powiedział, że ja w końcu mówię po angielsku. Potrzebowałem czasu, żeby się przyzwyczaić.
Na początku się wstydziłem. Czułem, że muszę wszystkim udowodnić, że dam radę. Nie znałem wszystkich z ekipy przed rozpoczęciem zdjęć. Z dziewczynami z charakteryzacji czy od kostiumów pracowaliśmy przed wejściem na plan, ale reszta członków ekipy była dla mnie jeszcze obca. Ciężko jest się zgrać i wejść w tę atmosferę planu. Poza tym kamera wszystko widzi, więc nie ma miejsca na udawanie i fałsz.
Oglądałeś siebie na ekranie? Sprawdzałeś na bieżąco, co poprawić?
Na początku prosiłem Janka o to, żeby zobaczyć na podglądzie scenę, którą właśnie nagraliśmy. Potrzebowałem tego, ponieważ nie czułem się pewnie. Kiedy spoglądałem, czułem się dziwnie, bo nie widziałem na ekranie siebie. Z czasem ta potrzeba sprawdzania malała. Wydaje mi się, że mam dobrą intuicję. Nie jestem osobą, która analizuje i oblicza, ale często robię coś na słuch.
Czyli to ważna rola nie tylko dlatego, że pierwszoplanowa, ale nauczyła cię czegoś nowego o tym zawodzie.
Nauczyłem się, żeby przestać kontrolować to, jak się wygląda i w jaki sposób mówi. Kiedy się uruchamia we mnie kontrola, staram się o tym nie myśleć. Zdałem sobie sprawę, że o to chodzi w tym zawodzie i dla takich pięknych momentów warto go uprawiać
W którym momencie spotkałeś się z Tomkiem?
Wydaje mi się, że dość późno. Od dawna pracowaliśmy już z Jankiem nad scenami i dopiero wtedy zapytałem się go o możliwość spotkania. Produkcja skontaktowała się z Tomkiem i on wyraził zgodę. Żadne przygotowania nie dały mi tyle, jak jedno spojrzenie w jego oczy, przytulenie, podanie dłoni. Zdałem sobie sprawę z tego, że to nie jest fikcja.
A jakie miałeś wrażenie po spotkaniu?
Zobaczyłem normalnego gościa, który jest równocześnie silny i wrażliwy. Poznałem jego rodzinę, mamę i braci. Spotkanie odbyło się w jego mieszkaniu po jego urodzinach, więc był jeszcze tort. Wszyscy byli w świetnym humorze, żartowali i otwarcie rozmawiali. Ta rodzina normalnie funkcjonuje.
Pani Teresa, mama Tomka, była dla niego niebywale ważna. Jak udało ci się zbudować taką relację z Agatą Kuleszą?
Z Agatą Kuleszą spotkałem się pierwszy raz przy serialu "Pułapka". Złapaliśmy wtedy bardzo dobrą relację i energię. Pytałem się jej o wszystko. Agata ma w sobie taką normalność. Dużo ze mną rozmawiała i dawała mi sugestie, w jaki sposób powinienem, o czymś pomyśleć. Poza tym to był super czas. Bardzo mi pomogła, pokazując, jak sama pracuje nad rolą. Nigdy nie tworzyłem całego przebiegu postaci, bo zazwyczaj miałem 5-10 scen. Tych wszystkich stanów trzeba szukać w sobie, a do tego budować dramaturgię tego, żeby wciągnąć widza w ten świat. Nie były to łatwe zadanie.
Nagrywaliście w prawdziwych więzieniach. Co najbardziej cię zaskoczyło?
Myślę, że rozmiar cel. One są naprawdę małe, a ja się boję takich klaustrofobicznych przestrzeni. Jak przyszli statyści do tej małej przestrzeni, to robiło wrażenie, szczególnie że ja jestem raczej mały, a nie wielki... Do tego dostajesz tylko godzinę na spacer, chodzenie w kółko w betonie. Nie wiem, jak można z tego wyjść, jak to ma komuś pomóc.
Czym dla ciebie jest sprawiedliwość?
Teraz, w tych czasach jest mi bardzo ciężko na to odpowiedzieć. Szczególnie w kontekście tego, co się dzieje w naszym kraju. Powiedziałbym, że gdybym wiedział, że jest sprawiedliwość, to nie czułbym lęku. Ale ja go czuję. Nie czuję się bezpieczny, a sprawiedliwość powinna dawać takie poczucie.