Przez 40 lat kręcił filmy z bratem. Widzieliśmy jego pierwszy solowy projekt [RECENZJA]
Nie da się mówić o filmie "Żegnajcie laleczki" w oderwaniu od jego twórców. Jest to bowiem pierwsza samodzielna produkcja Ethana Coena, jednego ze słynnych braci, którzy od 40 lat byli zawodowo nierozłączni. Co prawda do pewnego momentu to Joel był podpisywany jako reżyser, ale wszyscy wiedzieli, że w rzeczywistości miał on dwie głowy.
Jako pierwszy na indywidualny projekt zdecydował się starszy o trzy lata Joel. Zrobił to ponoć m.in. dlatego, że Ethan stracił serce do kręcenia filmów; trzydzieści lat temu było to dla niego wielką frajdą, ale z czasem stało się zwyczajną, męczącą pracą. Jak widać, artysta nie wytrzymał jednak bez niej zbyt długo. Co ciekawe, obaj panowie postawili na kooperację ze swoimi żonami.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
W 2021 r. miała premierę nominowana do trzech Oscarów "Tragedia Makbeta" z Frances McDormand (aktorka poznała się z Joelem w 1984 r. na planie debiutu braci, "Śmiertelnie proste", i jeszcze w tym samym roku poślubiła go) i Denzelem Washingtonem. Z kolei "Żegnajcie laleczki" Ethan napisał ze swoją życiową partnerką, Tricią Cooke, montażystką wielu największych dzieł autorów. Zestawienie tych dwóch tytułów pokazuje, jak zupełnie odmienne drogi kreatywne obrali Coenowie.
Wcześniejsza produkcja jednego z braci to bowiem minimalistyczny, czarno-biały obraz, biorący na tapet jeden z najważniejszych tekstów kultury i stawiający na mocne kreacje aktorskie. Najnowszy film należy natomiast do kina klasy B, odłamu "śmieciowego", jak nazwał je sam twórca. Wtórowała mu zresztą współscenarzystka: "Ethan i Joel kręcą przeintelektualizowane [ang. highbrow], a my prymitywne [ang. lowbrow] filmy".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Żegnajcie laleczki - zwiastun
Cooke miała zresztą ogromny wpływ na kształt rozgrywającej się pod koniec ubiegłego wieku fabuły, która bazuje w dużej mierze na jej osobistych przeżyciach. Jako zdeklarowana homoseksualistka (pomimo odmiennej orientacji kobiety para filmowców wzięła ślub w 1993 r. i doczekała się dwojga dzieci) sama często gościła w lesbijskich barach na przełomie lat 90. i 2000. To właśnie one wyznaczają punkty na mapie podróży głównych bohaterek "Żegnajcie laleczki", Jamie (Margaret Qualley; "Pewnego razu... w Hollywood", serial "Sprzątaczka") i Marian (Geraldine Viswanathan; serial "Cudotwórcy").
Otwarta, wyluzowana i żądna erotycznych doznań Jamie jest zupełnym przeciwieństwem wycofanej Marian; o dzielącej je przepaści symbolicznie świadczy chociażby fakt, że jedna z przyjaciółek pochłania książki Henry'ego Jamesa, a druga – jak sama mówi – czyta jedynie znaki drogowe. Ich niewinna chęć ucieczki od niesatysfakcjonującego życia w Filadelfii i dotarcia na Florydę przeradza się w swego rodzaju film drogi, w którym bohaterki eksplorują swoją seksualność, ale i redefiniują łączącą je więź. Przy okazji, w wyniku nieporozumienia, 20-kilkulatki szybko stają się też celem pościgu (słychać tutaj echa takich produkcji braci jak "Fargo" czy "Bracie, gdzie jesteś?"). W ich wynajętym aucie znajduje się bowiem coś wartościowego, o czym – do pewnego momentu – nie mają pojęcia.
"Żegnajcie laleczki" zaczyna się od efektownej zbrodni z Pedrem Pascalem w niewielkim epizodzie (choć w pewnym sensie jego duch będzie unosić się nad całą opowieścią). Napięcie i zaintrygowanie, wywołane przez scenę inicjalną, potem już niestety nie powrócą. W dość chaotycznie posklejanym filmie, naznaczonym charakterystycznymi dla Coenów i Cooke, rzucającymi się w oczy przejściami montażowymi, przeplatają się wątki dziewczyn i poszukujących ich na zlecenie tajemniczych mężczyzn. Postaci "zbirów" są jednak w gruncie rzeczy niezbyt ciekawe, żarty – czy to padające na ekranie, czy wynikające z zabiegów filmowych – mało zabawne, a powracające na różne sposoby rozprawy o seksualnych podbojach koniec końców męczące. Ciekawie rozwiązany zostaje natomiast motyw walizki, typowego narracyjnego MacGuffina, której zawartość naprawdę zaskakuje.
Na miesiąc przed premierą filmu świat obiegła informacja, że trwają już prace nad jego kontynuacją. W "Honey Don't!" powróci najjaśniejsza gwiazda rozpisanej na trylogię historii, czyli Margaret Qualley, a na ekranie towarzyszyć jej będą Aubrey Plaza i Chris Evans. Wydaje się jednak, że z większym zainteresowaniem należałoby czekać na kolejny wspólny film Coenów. Każdy z nich w niezależnie udzielanych wywiadach przyznawał bowiem, że kręcenie bez drugiego jest jak bycie pozbawionym oka. Wygląda więc na to, że twórcy przetestowali się w solowych projektach i zdecydowali wrócić do tego, co wychodzi im najlepiej. Cztery Oscary za dokonania duetu reżyserskiego nie wzięły się przecież z niczego.
Joanna Krygier, dziennikarka Wirtualnej Polski
W 50. odcinku podcastu "Clickbait" zachwycamy się serialem (!) "Pan i Pani Smith", przeżywamy transformacje aktorskie w "Braciach ze stali" i bierzemy na warsztat… "Netfliksową zdradę". Żeby dowiedzieć się, czym jest, znajdź nas na Spotify, Apple Podcasts, YouTube, w Audiotece czy Open FM. Możesz też posłuchać poniżej: