Spieszmy się kochać Franza Maurera. Gdy odejdzie, zostaniem nam już tylko Patryk Vega
Nowy film Władysława Pasikowskiego to taki polski "Irlandczyk": pożegnanie z pewnym typem męskiego bohatera. Szkoda, bo nawet jeśli nas drażnił i wydawał się chamski, Franz Maurer był postacią dobrze wymyśloną i świetnie zagraną przez Bogusława Lindę. Zatęsknimy za nim jeszcze w świecie źle przemyślanego, pospiesznie robionego kina.
18.01.2020 | aktual.: 18.01.2020 20:59
Nigdy nie sądziłem, że będę pisał tekst pochwalny na temat Władysława Pasikowskiego i wymyślonej przez niego postaci Franza Maurera. Nie bawiły mnie, prymitywne w gruncie rzeczy i chamskie bon moty, w stylu: "Ty stara d… jesteś", albo "Nie chce mi się z tobą gadać". Nie bawiły mnie długo przed falą #metoo, choć naprawdę rozumiem, że były wypowiedziane przez fikcyjną postać byłego esbeka w konwencji męskiego kina akcji. Drażnił mnie ten gardzący kobietami "twardziel" z pełnym cynizmu, pustym wzrokiem.
A jednak! Muszę przyznać, że Władysław Pasikowski to dziś nasze dobro narodowe. Reżyser, który "Psami" i "Pokłosiem" – z diametralnie różnych powodów - przeszedł do historii polskiego kina. Tak samo, jak jego Franz Maurer.
Kto, krytykując jeszcze niedawno Pasikowskiego, za np. "Reicha", spodziewał się, że polska kultura tak – nomen omenomen - "spsieje", że jego filmy i seriale ("Glina") będziemy uznawać za wybitne?! Dziś w czasach kina Patryka Vegi i piosenek Zenka Martyniuka, Pasikowski jawi się jako twórca wybitny, nasz narodowy nestor i ekspert kina akcji.
Kto mógł przypuszczać w 1992 roku, że Franz Maurer i spółka przejdą do legendy polskiego kina i że tak ciężko będzie ich żegnać w roku 2020? Ja nie.
Pasikowski – jak pokazują "Psy 3" - wciąż potrafi zrobić profesjonalny film: czyli coś z początkiem, środkiem i końcem, spójną fabułą i wiarygodnymi postaciami, za którymi idzie jakaś historia. Nie jest to – jak u Vegi – zlepek mało zabawnych gagów i wulgarnych żartów.
Przecież porucznik Franz Maurer (Bogusław Linda), w porównaniu z kartonowymi pseudopostaciami od Vegi, to pełnokrwisty bohater, człowiek z krwi i kości – ostatni sprawiedliwy, który w świecie wszędobylskiej korupcji i zaprzedania się kasie, wciąż trzyma się jakichś zasad, nawet jeśli jest to tylko stary kodeks ubecki.
A przy tym Linda, czy Frycz, no i Dorociński potrafią swoje postaci zagrać (o Pazurze tego nie powiem). Vega - potrafił to zrobić w pierwszym "Pitbullu". Ale odkąd pochwalił się, że nie musi już prowadzić aktorów, bo zamiast tego stosuje wobec nich hipnozę - nawet Maciej Stuhr ani Zbigniew Zamachowski nie są w stanie uratować jego filmideł.
"Psy 3" to nie jest idealne pożegnanie z cyklem. Najbardziej brakuje mi tu odniesień do polityki, które zrobiły z jedynki film legendarny, opisujący trafnie polską transformację z komunizmu do kapitalizmu, czyli palenie teczek TW i komisje wersyfikacyjne.
Pasikowski był w pierwszych "Psach" obrazoburczy, np. w słynnej, plującej na polskie świętości scenie, przedstawiającej pijanych ubeków niosących zalanego w trupa kolegę i śpiewających "Janek Wiśniewski padł". Mogło się to nie podobać, nawet powinno było, ale było to jednak mocny, przewrotny głos w sprawie jakości polskich przemian.
Niestety, w "Psach 3", poza rzuconym mimochodem odniesieniem do torturowania księży w latach 80., za mało mamy odniesień do rzeczywistości. Scenarzyści inspirowali się autentyczną historią 25-letniego Igora Stachowiaka, który został w 2016 r. zatrzymany na rynku we Wrocławiu, a potem zabity na komendzie przez wielokrotne użycie na nim paralizatora. Pasikowski stwierdza, że obecny system policyjny jest zdegenerowany i coraz mniej w nim ludzi szlachetnych. W filmie brakuje jednak większego tła politycznego, panoramy polskiej polityki, czyli tego, co uczyniło z jedynki film tak ważny. Jeśli więc chodzi o pogłębioną diagnozę współczesności, zostaje nam tylko "Polityka" Vegi.
Co jeszcze się u Pasikowskiego nie zmienia, to jego stary, dobry, znajomy seksizm, na który zawsze – poza strzelaninami i przekleństwami – możemy liczyć. Choćby nie wiadomo jak utalentowane aktorki by zatrudniał, (w "Psach 3" to Dominika Walo), mają do zagrania zawsze to samo: naga scena łóżkowa plus ewentualne przyniesienie kawy do łóżka głównemu bohaterowi, który w tymże łóżku, już po ekstazie, przeżywa rozterki moralne. On głęboko przeżywa, a ona ma przy nim trwać, w stałej gotowości do rozebrania się. Uhm!
Wiadomo, że cały ruch #metoo nigdy się w świecie Pasikowskiego nie zdarzył i kobiety będą prostytutkami, tancerkami z klubu go go, bądź żonami policjantów ("stara i bachory"), które przeszkadzają im w życiu.
Ale czy nie po to idziemy na film Pasikowskiego, żeby to właśnie zobaczyć? Wiadomo, że przywita nas cyniczny, coraz bardziej zmęczony życiem bohater, któremu młoda, piękna dziewczyna – księżniczka – sama wprosi się do łóżka. To jest zgrana klisza, powszechna fantazja, zwłaszcza w przechodzącym ostry kryzys wieku średniego, pokoleniu 40- i 50-latków.
Może to i racja? Co nam w końcu – dorosłym facetom – w życiu zostało, skoro starość jest tak samo nieuchronna, jak działania ruskiej agentury w Polsce? Pasikowski wylicza uroki życia: dobre cygaro, szklaneczka whisky, kino akcji zrobione wprawną ręką oraz fantazje o młodych kobietach (z dyskretnym jazzem w tle).
"Psy 3" to pożegnanie Pasikowskiego z Franzem Maurerem, ostatnim sprawiedliwym, który w oszalałym świecie wciąż działa w imię zasad. To jest taki polski "Irlandczyk" Martina Scorsese, czyli rozstanie z pewnym bohaterem i pewnym rodzajem kina. Smutno!
Cieszmy się Pasikowskim i jego Maurerem, póki możemy, bo później czekają nas już tylko kolejne filmy Patryka Vegi i fiimowa biografia Zenka Martyniuka.