Sweeney Todd nawet jak morduje, podśpiewuje

Na początek krótkie wyjaśnienie. „Sweeney Todd“ to musical. Aktorzy w tym filmie równie często śpiewają, co rozmawiają, a może nawet częściej śpiewają niż rozmawiają. Dlaczego tak to dopowiadam? Bo promocja filmu o jego muzycznym rodowodzie wspomina niechętnie i półgębkiem. Z tego powodu w Wielkiej Brytanii np. posypały się skargi od wściekłych widzów, którzy myśleli, że idą na kino grozy, a wylądowali na kinie muzycznym.

21.02.2008 18:58

Dlatego więc, jeżeli marzy wam się krwawy horror, poczekajcie na kolejną „Piłę“. Co prawda w „Sweeneyu Toddzie“ krwawych scen nie brakuje, ale grozy w nim za grosz. Zresztą, jak się bać, kiedy Sweeney Todd nawet mordując kolejne ofiary, wyśpiewuje skoczne kuplety?

Film Burtona jest ekranizacją popularnego broadwayowskiego musicalu Stephena Sondheima z 1979 roku. Ale Sweeney Todd gwiazdą popkultury został znacznie wcześniej. Ten demoniczny golibroda - który swoim klientom podrzynał gardła i z pomocą kochanki przerabiał ich zwłoki na smakowite paszteciki - karierę zaczął w 1846 roku jako bohater groszowych powieści sensacyjnych, tzw. Penny Dreadful.

Potem historia jego krwawych zbrodni doczekała się teatralnych inscenizacji (pierwszą wystawiono już w 1847 roku), książkowych przeróbek i filmowych adaptacji. Zaś sam Sweeney przeszedł ostrą metamorfozę – z chciwego psychopaty, który morduje wyłącznie dla pieniędzy, stał się bohaterem tragicznym, który mści się za krzywdy swoje i swoich bliskich.

Właśnie tropem zemsty poszedł Burton. Sweeney Todd wraca do Londynu, by wymierzyć zemstę sędziemu, który skrzywdził go przed laty. Todd, a właściwie Benjamin Baker (bo tak naprawdę się nazywa), został skazany za przestępstwo, którego nie popełnił, i zesłany do kolonii karnej. Sędzia odebrał mu nie tylko wolność. Zabrał mu także ukochaną żonę i córkę.

Sweeney Todd z filmu Burtona to udręczona dusza. Pozwala, by zemsta stała się jedynym celem jego życia, a to musi skończyć się tragicznie. Oczywiście w przypadku rozśpiewanego kina trudno mówić o... zniuansowanym czy pogłębionym rysunku bohaterów. Podobnie jak komiks, musical posługuje się schematami i uproszczoną charakterystyką postaci nawet pierwszoplanowych. Jednak Johnny Depp jako Sweeney Todd potrafił dramat swojego bohatera przybliżyć na tyle, by widz zaczął mu współczuć.

Etycznie to mocno przewrotne, bo z mściciela Todda szybko staje się bezwzględnym mordercą. Ale z drugiej strony nasze sympatyzowanie z Toddem wpisuje się w funkcjonujący od lat kult filmowych wielokrotnych zabójców. Norman Bates z „Psychozy“, Hannibal Lecter czy Dexter Morgan z serialu telewizyjnego – fascynują nas i intrygują często bardziej niż pozytywni bohaterowie.

Todd ma także wiele wspólnego z innymi bohaterami Burtona. Tak samo, jak Edward Nożycoręki (kolejny mistrz brzytwy) i Willie Wonka jest ekscentrycznym samotnikiem i outsiderem. Tak samo, jak Batman pozwala, by zemsta kierowała jego życiem. Tak samo, jak Ed Wood popada w szaleństwo.

Jak każdy film Burtona, „Sweeney Todd…“ zachwyca stroną wizualną. Każdy kadr jest dopracowany w najdrobniejszych detalach. Burton kręcił film w dekoracjach zaprojektowanych przez Dantego Ferretti (wieloletniego współpracownika Felliniego). Ich Londyn wygląda jak ilustracje z książek Charlesa Dickensa. To miejsce jednocześnie realne i bajkowe.

Film jest popisem Johnny’ego Deppa. O tym, że Depp to aktor wszechstronny wiadomo było od dawna. Teraz okazało się, że potrafi również śpiewać, a głosem i stylem śpiewania przypomina nieco Davida Bowie. Ale równie dobra jest reszta obsady. Helena Bonham Carter jako zakochana w Sweeneyu jego wspólniczka to postać pełna sprzeczności. Sacha Baron Cohen (Borat!) ma zabawny epizod jako rzekomy golibroda papieży. A Alan Rickman stworzył kolejną smakowitą kreację jako czarny charakter.

Paradoksalne, ale największą słabością filmu jest jego musicalowy rodowód. Konwencja muzycznego spektaklu wyraźnie ograniczała Burtona, narzucając mu rytm i sposób opowiadania, nie pozwalając „poszaleć“. To w gruncie rzeczy tradycyjny musical. A od kina Burtona oczekujemy przecież znacznie więcej.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)