TOP: Najbardziej brutalne reality show świata
19.09.2014 | aktual.: 22.03.2017 10:51
Nic tak nie ożywia akcji jak parę trupów, mawiał ponoć Alfred Hitchcock. Zapomniał jednak o goliźnie, bluzgach i zwyczajnej ludzkiej głupocie. Ba, przewidzieć przecież nie mógł, że za kilkadziesiąt lat telewizją zawładną programy typu reality show, które dzisiaj stanowią podstawę ramówki niejednej stacji.
Nic tak nie ożywia akcji jak parę trupów, mawiał ponoć Alfred Hitchcock. Zapomniał jednak o goliźnie, bluzgach i zwyczajnej ludzkiej głupocie. Ba, przewidzieć przecież nie mógł, że za kilkadziesiąt lat telewizją zawładną programy typu reality show, które dzisiaj stanowią podstawę ramówki niejednej stacji. Z sezonem jesiennym znane, mniej znane, lubiane i nielubiane programy powracają, nierzadko przebijając swoją pomysłowością pomysły hollywoodzkich scenarzystów, którzy z tematem siłują się od dawna.
Oto jak na przestrzeni lat wyobrażano sobie przyszłość telewizji w brutalnym świecie przyszłości, czyli będzie krwawo i dziwacznie, choć patrząc na to, co dzieje się dzisiaj na małych ekranach, niektóre z tych wizji mogą wydać się wręcz zachowawcze. Zaczynamy!
''Najniebezpieczniejsza gra''
Odrobina historii. Bez tego filmu nie byłoby całej reszty. A dokładniej bez opowiadania autorstwa Richarda Connella – opublikowanego u nas w 1974 roku w zbiorze „Tchnienie grozy” – pod tytułem, a jakże „Najniebezpieczniejsza gra”.
Ten klasyk ze studia RKO to prekursor filmowego survivalu i protoplasta nie tylko takich „Igrzysk śmierci”, ale i tony trzymających za gardło spektakli o polowaniach na ludzi.
Dzisiaj fabuła może wydać się prosta, wówczas jednak uchodziła za nowatorską. Rosyjski arystokrata Zaroff, znamienity łowca, który odstrzelił już wszystko, co się dało, przerzuca się na grubszą zwierzynę – ludzi. Trafia jednak na godnego siebie przeciwnika, obeznanego ze sztuką polowania Boba Rainsworda, któremu partneruje znana z „King Konga” Fay Wray. Koniecznie!
''Dziesiąta ofiara''
A tu już mamy do czynienia z oprawą futurystyczną i satyrą na telewizję, która opanowała każde gospodarstwo domowe na świecie.
Co prawda dzięki korporacjom poznikały wojny i wojenki, ale żądza krwi rzecz ludzka i najpopularniejsze transmisje to relacje na żywo z Polowania, międzynarodowej gry, w której stawką są sława i pieniądze. Przegranych czeka zaś dębowa trumna i kilkaset kilo ziemi.
„Dziesiąta ofiara” nie stroni ani od akcji, ani od czarnego humoru, a na ekranie królują zjawiskowa Ursula Andress (ponownie w bikini!) i włoski amant Marcello Mastroianni.
''Rollerball''
Świat przyszłości rządzony przez złe korporacje (czy korporacje kiedykolwiek bywają dobre?), przestępczość plasuje się na poziomie błędu statystycznego, a ludziom się nawet zabijać nie chce, bo robią to za nich profesjonaliści.
Tytułowy „Rollerball” to zwichrowana odmiana roller derby, gry na wrotkach, z tym że tutaj zawodnicy zakuci są w pancerze, a paru jeździ na motocyklach. Film do dziś robi wrażenie – choć grający główną rolę James Caan krzywi się na jego wspomnienie – znakomitą robotą operatorską i montażową. Oto sport XXI wieku!
W 2002 roku na ekrany wszedł remake filmu w reżyserii John McTiernan z Jeanem Reno, Chrisem Kleinem i LL Cool J w rolach głównych. Spuśćmy jednak na niego zasłonę milczenia.
''Uciekinier''
Arnold kontra recydywiści w filmie na podstawie powieści samego Stephena Kinga. Nie obyło się bez perturbacji, bowiem po zaledwie tygodniu od rozpoczęcia zdjęć zwolniono reżysera, a ten, który go zastąpił, jak twierdził Schwarzenegger, zepsuł film. Oj tam, oj tam.
„Uciekinier” może i faktycznie nie zapisał się złotymi zgłoskami w historii kinematografii, ale to i tak satysfakcjonujący, dynamiczny film akcji z elementami satyrycznymi, zwracający uwagę na potęgę telewizji i pokazują nową rolę bezrozumnej rozrywki, która pełni funkcję wentylu bezpieczeństwa w totalitarnym państwie przyszłości.
''Battle Royale''
Azjatyckie reality show są już niemal legendarne, a to, co wymyślają tamtejsi producenci często przechodzi pojęcie statystycznego Europejczyka i ogląda się te doniesienia z otwartą buzią.
Ale i tamtejszą publikę można jeszcze zaskoczyć, czego dowodem jest „Battle Royale”, na który to film swego czasu pędziły tłumy, a japoński parlament debatował nad moralną oceną dzieła.
Grupa nastoletnich uczniów musi powyrzynać się na odciętej od świata wyspie. Takie są zasady, nie ma odstępstwa. A w imię czego? No właśnie. Film uznano za celną satyrę na zdehumanizowaną rywalizację w wyścigu szczurów. I wielkie kino.
''Igrzyska śmierci''
Ileż to już napisano na temat „Igrzysk śmierci” jako kopii „Battle Royale” dla mniej rozgarniętej publiki, nie sposób stwierdzić, ale mimo niewątpliwych podobieństw, oba filmy tak naprawdę opierają się na znacznie starszym archetypie, opisanym zresztą przy poprzednich slajdach.
Powieści Suzanne Collins, na gruncie których tetralogia wyrosła, okazały się sukcesem, ich adaptacje oczywiście również, inaczej byśmy pewnie o niej nie pisali.
„Igrzyska śmierci” są zresztą nie tylko kolejnym młodzieżowym filmem rozrywkowym, ale również mają ambicje – oczywiście w pewnych granicach – powiedzieć choćby ze dwa mądre słowa na tematy społeczne i polityczne, odwołując się do zagadnień charakterystycznych dla dystopicznego kina science-fiction. I czynią to całkiem trafnie.
''Truman Show''
Nie zawsze trzeba urządzić na ekranie krwawą łaźnię, żeby dać widzowi do myślenia na temat brutalnego świata przyszłości kontrolowanego przez wszędobylskie media.
Dzisiaj, w dobie internetu, kiedy handlujemy swoją prywatnością na tony, „Truman Show” zdaje się być jeszcze bardziej aktualny niż tych kilkanaście lat temu.
Bo Trumanowi Burbankowi ukradziono życie... ofiarowując mu życie. Każdy jego krok jest starannie wyreżyserowany i transmitowany do milionów mieszkań i domów. Film Petera Weira obnaża globalną skłonność do wojeryzmu, wyrażaną choćby namiętnym oglądaniem reality shows.
''Dead Set''
A oto i niespodziewany zwrot akcji dla uczestników brytyjskiej edycji „Big Brothera”. Za rogiem wybucha bowiem zombie apokalipsa, zaś my mamy miejsca w loży, gdyż w domu Wielkiego Brata kamer nie brakuje.
Na ekranie, prócz aktorów, pojawiają się także prawdziwi uczestnicy telewizyjnego programu, choć dla nas, (nie)stety nierozpoznawalni.
„Dead Set” emitowano przez kolejnych pięć wieczorów z rzędu, można jednak śmiało oglądać ciurkiem – całość trwa niecałe dwie i pół godziny. Zdecydowanie warto!
''Show''
I na koniec polski akcent. Maciej Ślesicki swój film nakręcił już po pierwszej – a nawet i drugiej – fali zainteresowania „Big Brotherem”.
Grupa uczestników motywowanych rozmaitymi czynnikami decyduje się na udział w reality show, po czym, zamknięci na odludziu, zaczynają ginąć jeden po drugim. Thriller miesza się z komedią, tu tryśnie krew, tam migną dorodne kobiecie piersi.
Innymi słowy Ślesicki odkrywa dawno już odkrytą prawdę: sex sells. Przemoc też. (bc/gk)