Transwestyta w wersji słodko-gorzkiej
Podobno nie da się wejść drugi raz do tej samej wody, ale widocznie Neil Jordan ma wyjątkowe umiejętności, bo nie dość, że ponownie wszedł, to znowu zrobił to skutecznie.
Kilka lat temu ten brytyjski reżyser zrealizował film "Chłopiec rzeźnika" na podstawie książki Pata McCabe'a, co skończyło się ogromnym sukcesem. Po ośmiu latach Jordan wraca do współpracy z przynoszącym szczęście pisarzem. Ich kolejny wspólny projekt to "Śniadanie na Plutonie", który w rankingu fabularnego dziwactwa przewyższa nawet - i to jest duże zaskoczenie - wspomnianego "Chłopca rzeźnika".
Akcja filmu rozgrywa się w latach 60. i 70. ubiegłego wieku, a głównym bohaterem (bohaterką?) jest irlandzki transwestyta Patrick "Kociak" Braden (Cillian Murphy)
, który wyjeżdża ze swojej ojczyzny, by robić karierę drag queen w Londynie.
"Śniadanie na Plutonie" utrzymane jest w konwencji biografii, a narratorem jest sam Braden. Film podzielony został na kilkadziesiąt epizodów, które opisują najciekawsze fragmenty z życia bohatera. Poznajemy więc okoliczności jego narodzin (był efektem "wpadki" księdza), buntownicze dzieciństwo i jeszcze bardziej buntowniczą dojrzałość, aż w końcu obserwujemy Bradena jako dorosłego mężczyznę?... kobietę?... transwestytę.
Klimat całego obrazu tworzy przede wszystkim świetna muzyka. Przez cały seans przewijają się takie hity, jak "Sugar Baby Love" The Rubettes, "Wig Wam Bam" The Sweet (tutaj w wykonaniu Gavina Fridaya), często przerabiane "Children Of The Revolution" zespołu T-Rex czy świetne "How Much Is That Doggy In The Window" Patti Page. Kto żył w tamtych czasach wzruszy się od razu, natomiast młodsza widownia będzie żałowała, że nie urodziła się właśnie w latach 60. czy 70.
Film trwa niewiele ponad dwie godziny, ale te dźwięki, te piękne obrazy i wciągająca historia tak umiejętnie czarują widza, że seans wcale się nie dłuży, a po napisach końcowych czuje się nawet malutki niedosyt i chciałoby się oglądać dalej. Już po raz kolejny zaskakuje swoją rolą Cillian Murphy, który przez ostatnie kilkanaście miesięcy zagrał całą masę różnych i, co najważniejsze, świetnych ról. Rola z "Śniadania na Plutonie" bez dwóch zdań zasługuje na owację na stojąco. Nie chodzi nawet o sam fakt, że Murphy wcielił się po prostu w transwestytę, ale o to, że wcielił się w bardzo charakterystycznego - zasługa McCabe'a i Jordana - transwestytę. Patrick "Kociak" Braden to cynik, obyczajowy i kulturowy anarchista, który neguje praktycznie wszystko, co go otacza, i podchodzi bardzo lekkodusznie do spraw najważniejszych.
Świetna rola i świetny film.