Upiór w operze
Joel Schumacher ma już 65 lat, dlatego trudno spodziewać się po nim nowatorskich fajerwerków. Jego "Upiór w operze" to musical całkowicie klasyczny.
04.12.2006 18:07
Historię napisaną przez Gastona Leroux w 1908 roku zna niemal każdy. Oto w lochach paryskiej opery zamieszkuje oszpecony człowiek. Ukazujący się jedynie w masce mężczyzna uczy sztuki śpiewania młodą chórzystkę, Christine. Piękna dziewczyna ma niezwykły talent i może z powodzeniem zastąpić operową divę. Kocha hrabiego Raoula i ma nadzieje wyjść za niego za maż. Upiór, także zakochany w Christine, ma jednak wobec niej inne plany.
Dotychczas powstało kilkanaście filmów "Upiór w operze" (w tym włoska wersja gore) i niezliczona liczba adaptacji scenicznych. Najsłynniejszą broadwayowską interpretację przygotował Andrew Lloyd Webber. Jego musical jest najbardziej dochodowym przedsięwzięciem w historii teatru amerykańskiego. Po wielkich sukcesach na scenie twórca postanowił przenieść swoje dzieło na ekran i do pomocy poprosił Joela Schumachera.
Prawdopodobnie król musicalu chciał, aby Schumacher nakręcił obraz jak najbardziej zgodny z wizją sceniczną. I tak właśnie się stało. W trakcie oglądania nie będziemy zaskoczeni ani razu. Stroje oczywiście są wspaniałe, aktorstwo na przyzwoitym poziomie, nie można też mieć zastrzeżeń do śpiewu. Jednak czegoś zabrakło.
Nie ma mianowicie odrobiny szaleństwa. Oglądając projekt Schumachera ma się wrażenie, że oto powstał kolejny poprawny musical. Akurat taki, jaki dzięki dzisiejszej technice można nakręcić za 60 milionów dolarów. Ja jednak wolę, żeby reżyser z Nowego Jorku robił takie filmy jak "Telefon" czy - daj Boże - "Czas zabijania". Musicale niech pozostawi komuś innemu. Na przykład Bazowi Luhrmannowi.