Władze PRL oskarżyły reżysera o zhańbienie Polaków. Lanzmann przez 11 lat dokumentował historie ocalałych z Zagłady
"Shoah" to najważniejszy i najbardziej niezwykły film dokumentalny o Holokauście, jaki kiedykolwiek powstał. - Tu zawsze było tak spokojnie. Nawet wtedy, gdy palono tutaj ciała – mówi jedna z osób, do której udało się dotrzeć Claude’owi Lanzmannowi.
Kiedy "Shoah" trafił do kin, od razu stał się historycznym dziełem. Trwający ponad 9 godzin film pokazał rzeczywistość po drugiej wojnie światowej, historię Żydów, którzy przeżyli Holocaust. Claude Lanzmann, o którego śmierci 5 lipca poinformowali francuscy dziennikarze, zostawił po sobie monumentalne dzieło. Przez 11 lat dokumentował historię Żydów, Niemców, którzy ich mordowali i Polaków, którzy żyli wśród nich i też doświadczyli okrucieństwa wojny. Nie ma wątpliwości, że to, co zrobił Lanzmann, trzeba zobaczyć.
Tu palono ciała
- W Chełmnie po raz pierwszy w Polsce do eksterminacji Żydów użyto spalin – zaczyna swoją opowieść Lanzmann. Już pierwsze minuty filmu pokazują, że nie będzie to "zwykła" produkcja. Francuz zaczyna film nietypowo – zostawia widzów z długą opowieścią o mężczyźnie ocalałym z Zagłady, Szymonie Srebniku.
- Szymon miał wówczas trzynaście i pół roku. Ojciec zginął na jego oczach w łódzkim getcie, matka w ciężarówce w Chełmnie. Esesmani włączyli go do jednego z żydowskich komand pracy, które istniały w obozach zagłady. Żydzi w komandach z góry byli skazani na śmierć. Chłopiec ze spętanymi kostkami u nóg jak wszyscy jego towarzysze codziennie przemierzał Chełmno – ciągnie historię Lanzmann.
W 1945 roku Niemcy zabili wszystkich pracujących Żydów strzałem w tył głowy. Srebnikowi udało się uciec. Ranny doczołgał się do chlewu w pobliskiej zagrodzie. Znalazł go polski chłop, pomogła Armia Krajowa. Szymonowi udało się wyjechać do Tel Awiwu. Reżyser odnalazł go tam i jako jedyny namówił do powrotu do Polski. W "Shoah" pierwszy raz opowiada o tym, co przeżył w czasie wojny. Powiedzieć, że to wstrząsająca relacja, to mało. Podobnie jak pozostałe wywiady z ocalałymi.
"Shoah" pozbawiony jest materiałów archiwalnych. Wszystko, co działo się podczas wojny, opisują jej naoczni świadkowie. – Ciężarówki gazowe podjeżdżały tu właśnie… Stały tu dwa ogromne piece, tam wrzucano ciała i płomienie szły aż do nieba. To było straszne – opowiada Srebnik, stojąc na zapomnianym przez ludzi i Boga polu. - Zawsze było tu spokojnie jak teraz. Zawsze. Kiedy codziennie palono 2 tysiące Żydów, panował tu taki sam spokój. Nikt nie krzyczał. Każdy robił to, co do niego należało. Było cicho. Spokojnie. Jak teraz - dodaje.
Lanzmann zrobił coś, czego prawdopodobnie nikt nie przebije przez lata. Zebrał ponad 350 godzin materiału filmowego, wywiadów przeprowadzonych w Polsce i za granicą.
Jeden z mężczyzn spaceruje razem z reżyserem w lasach koło Sobiboru.
- Tu się poluje teraz w tych lasach? – pyta Lanzmann.
- Tak, na tych terenach jest dużo zwierzyny, stąd myśliwi często tu przyjeżdżają – odpowiada Polak.
- A wtedy też polowano? – dopytuje reżyser.
- Nie, wtedy polowano tylko na ludzi na tych terenach – słyszy w odpowiedzi.
Francuz odwiedza miejsca masowych mordów, małe miasteczka, lasy otaczające tereny byłych obozów koncentracyjnych, odwiedza w domach Niemców, którzy brali udział w Zagładzie. Każda minuta filmu wypełniona jest masą szczegółów. Głosy ofiar przemocy, sprawców, tych, którzy byli świadkami mordów.
- Mam pole obok tego obozu, jakieś 100 metrów od płotu. Wiem, co tam się robiło za Niemców. Widziałem, jak oni ich biją. To wszystko było widać. Na polu można było pracować, tylko nie można się było gapić. Mieliśmy pracować ze schyloną głową – opowiada jeden z chłopów.
- Pracowaliśmy przy samych drutach, a tam wrzask jaki. Słychać było, ale chodzić tam nie mogliśmy.
Nieprzyjemne? Proszę panią, czasem to nie można było wytrzymać, ale przez lata człowiek się przyzwyczaił – słyszy Lanzmann i towarzysząca mu tłumaczka.
Bezduszni Polacy
Francuz nie próbuje odpowiedzieć na pytanie, dlaczego doszło do Zagłady. Na to pytanie nie ma w ogóle odpowiedzi, bo po opowieściach bohaterów słychać, że wszystkich absurd tego zła zwyczajnie przerósł – nawet nazistów. Lanzmann pyta za to o szczegóły Holocaustu. I w tych opowieściach wydaje się, że najgorzej portretują siebie sami Polacy. Jedno z małżeństw opowiada, że przed wojną Polacy mieszkali najczęściej od strony wychodków, mieszkania Żydów zawsze były od strony ulicy. Lepsze, ładniejsze. Mężczyzna mówi, że w sumie cieszy się, bo po wojnie wzbogacił się. Teraz mieszka od strony ulicy.
Inny opowiada, że Żydzi najczęściej pracowali jako garbarze. – Brzydcy byli, a poza tym to śmierdzieli od tych skór – opowiada. Żydówki z kolei portretowane są jako piękne, ale bezużyteczne w pracy kobiety. – Polacy szaleli na punkcie młodych Żydówek – mówi jedna z kobiet. – Pewnie, że żałują, że już nie ma takich ładnych kobiet. Polki pracowały, a one nic nie robiły tylko myślały o swojej urodzie. W ogóle nic nie pracowały. Miały dobrobyt i nie musiały pracować – wspomina.
- Czy to dobrze, że Żydów nie ma? – pyta tłumaczka innego Polaka.
- Wie pani, nam nie przeszkadzali. No były. Można powiedzieć, że Żydzi mieli w rękach cały przemysł w Polsce. Byli wredni dla nas, byli nieuczciwi. Żyli z wyzysku Polaków – odpowiada mężczyzna.
- Czy weselej było w Grabowie, jak byli Żydzi? – dopytuje.
- Tego nie można powiedzieć – mówi chłop.
"Shoah" władze PRL próbowały zablokować. W maju 1985 roku o filmie debatowano nawet na XIX Plenum KC PZPR. Jerzy Krasowski, wówczas dyrektor warszawskiego Teatru Narodowego, mówił: "Na nasz naród rzucono najohydniejszą potwarz, przypisując nam na oczach narodów całego świata cechy zbrodnicze. (...) To nie sprawa walki z ustrojem, to atak na godność narodu, na jego dobre imię, próba podeptania jego bohaterstwa i czystości, to obraza honoru ofiar hitlerowskiego ludobójstwa".
- Polska telewizja publiczna po roku 1989 nie pokazała filmu francuskiego reżysera Claude'a Lanzmanna "Shoah", uznanego powszechnie za wielkie dzieło o Czasie Zagłady. W 1986 roku pokazano go w TVP w formie tak okrojonej, że można było odnieść wrażenie, iż głównym wątkiem filmu jest polski antysemityzm – pisała w 1997 roku Anna Bikont dla "Gazety Wyborczej". Z ponad 9 godzin wybrano 2 i tak zmontowano, by pokazać tylko wypowiedzi polskich chłopów.
- Wiedziałem, że film został wstrzymany przez aparat propagandy i poprosiłem o wyświetlenie go na posiedzeniu Biura Politycznego – opowiadał dziennikarce Wojciech Jaruzelski. - Mogę tyle powiedzieć, że nie wszyscy byli za. Biorę na siebie odpowiedzialność, że "Shoah" został pokazany w polskiej telewizji. Od pani pierwszy raz się dowiaduję, że film trwa 9,5 godziny, nam pokazano wtedy dwie godziny. Pani twierdzi, że ta wersja wypacza film, że jest skoncentrowana na stosunku Polaków do Żydów w czasie Holocaustu. Gdybym to wiedział, sądzę, że i tak byłbym za tą właśnie wersją. Wiedza na temat Holocaustu w Polsce była obszerna, o tym się mówiło, a wstydliwie przemilczano, jakie są w tym narodzie pokłady ciemnoty, głupoty. My lubimy, żeby świętości nie szargać, żeby przedstawiać nas zawsze jako męczenników. Uważałem, że taki film może mieć moc oczyszczającą. Ja sam myślę z goryczą, że w 1968 roku nie potrafiłem się przeciwstawić fali antysemityzmu, nie byłem wtedy w pierwszym szeregu, ale i tak czuję się winny, że nie powiedziałem jasno: nie.
Awantura o "Shoah" trwała latami. Głównie dlatego, że mało kto obejrzał cały, dziewięciogodzinny film. A paradoksalnie jest łatwiejszy w odbiorze niż jakikolwiek inny film dokumentalny o wojnie. Nie brakuje przecież produkcji, które epatują grozą i okrucieństwem, pokazując przerażające sceny śmierci. Lanzmann nie musiał tego pokazywać.
Jedna scena szczególnie zapada w pamięci i mogłaby być spokojnie stawiana za wzór tego, jak opowiadać o Holocauście, by wywoływać emocje. Fryzjer Abraham Bomba pracował w Treblince, strzygąc włosy kobietom, które szły do komór gazowych. Lanzmann rozmawia z nim w jego zakładzie fryzjerskim, pozwolił się ostrzyc. – Pamiętam drogę, która prowadziła do komór gazowych. Niemcy mówili na to "droga do nieba" – opowiada. – Nie wiedzieliśmy, na czym będzie polegać nasza praca. Któregoś dnia przyszedł kapo i powiedział: Fryzjerzy, macie pracować tak, żeby te kobiety wierzyły, że przybyły tu na zwykłe strzyżenie i wziąć prysznic i potem stąd wyjdą. Ale my już wiedzieliśmy, że już stamtąd nie wyjdą – wspomina.
Abraham strzyże Lanzmanna i opowiada o nagich kobietach, którym obcinał włosy w komorach gazowych, w barakach, gdzie się rozbierały. – Był tam ze mną jeden kolega, dobry fryzjer. Kiedy jego żona i siostra weszły do komory gazowej… - Abraham długo opowiadał o swoich doświadczeniach z obozu, ale gdy zaczął opowiadać o koledze, nie był w stanie mówić. – Proszę tego nie przedłużać – mówi Lanzmannowi. - Nie mógł powiedzieć im, że to ich ostatnia chwila. Za nim stali esesmani. Wiedział, że jeśli powie słowo, to podzieli los obu kobiet. Robił dla nich jednak co mógł. Przystawał przy nich trochę dłużej, ściskając je, całując. Wiedział, że już ich nie zobaczy – wspominał Bomba.
Film Lanzmanna uważany jest za arcydzieło światowego kina. Jednym z najlepszych filmów dokumentalnych, jakie powstały. Opus magnum reżysera, o którym nie powinno się zapomnieć.