Wstrząsająca historia warta Oscara. Aronofsky dla WP: "Pojęcia nie miałem, że ludzie tak kochali Brendana"
- Zapomniałem o Brendanie Fraserze. Pojęcia nie miałem, że ludzie go tak kochali. Teraz w Ameryce sprzedają naklejki na zderzaki z napisem: "A czy ty wiesz, że Brendan Fraser wrócił?" - mówi w rozmowie z WP Darren Aronofsky. Wraz ze scenarzystą Samuelem D. Hunterem opowiadają o oscarowym "Wielorybie".
Magda Drozdek, Wirtualna Polska: Wierzycie w terapeutyczną moc kina? Filmy, takie jak "Wieloryb", mogą coś w ludziach zmienić, czy to bzdura?
Darren Aronofsky: Absolutnie, że wierzę w moc kina! Gdy zrobiłem "Requiem dla snu", wszyscy się mnie pytali: "człowieku, dlaczego?". Przez wieki w kinie dominowały filmy ze szczęśliwym zakończeniem. A sztuka filmu ma przecież swoje korzenie w antycznej tragedii, gdzie o "happy endzie" nie ma mowy. Ale dzisiejszy skomercjalizowany świat powoli o tym zapomina. By mieć zdrowo funkcjonujące społeczeństwo, musimy doświadczać w kinie zmagań, bólu i tragedii innych ludzi, by móc przyjrzeć się swojemu własnemu życiu i wyciągnąć z tego refleksję, może coś zmienić w swoim postępowaniu. Jestem na tyle długo w tej branży, by móc spokojnie powiedzieć, że to działa.
Moim zdaniem "Wieloryb" to nie jest tragedia. Jest tam, jak na moją twórczość, zaskakująco dużo pozytywów i humoru. Niesamowite jest móc oglądać dziś widzów, którzy w jednym momencie śmieją się, a chwilę później postaci rozdzierają im serca. To wszystko dzięki wspaniałym aktorom, ale też pracy Sama.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Premiery kinowe 2023. Na te filmy czekamy!
Samuel D. Hunter: Gdy jako 17-latek z Idaho doszedłem do wniosku, że chciałbym być pisarzem, zastanawiałem się, co ja mogę wnieść do społeczeństwa swoją pracą. Chciałem, żeby była przydatna. Wierzę od zawsze, że fikcja literacka pomaga nam spojrzeć na różne tematy z bezpiecznego miejsca, z dystansu. Wydaje mi się, że Darren w swojej karierze stawiał widza właśnie przed takimi granicznymi przeżyciami, które wymusiły konfrontacje z trudnymi tematami. Pamiętam doskonale, jak przeżywałem seans "Requiem dla snu". Zmiotło mnie! Ten film był niezwykle mocny, ale też niezwykle pożyteczny.
W "Wielorybie", podobnie jak w "Requiem dla snu", pojawia się wątek uzależnienia od narkotyków.
Darren: Nie ciągnie mnie świadomie do historii o nałogach. W "Requiem dla snu" fascynujące nie było samo uzależnienie, a zderzenie młodych postaci, które były uzależnione od narkotyków z postacią Ellen Burstyn, która była przede wszystkim uzależniona od marzeń. Można się uzależnić od palenia, od uprawiania sportu, od jedzenia. Czasem nałóg jest tak silny, że zagraża naszemu życiu. To te mechanizmy, w które wplata się człowiek, są z punktu widzenia filmowca najciekawsze. W "Wielorybie" jest też wątek religijny. Dla mnie religia to nie wierzenia, a mit.
Nie wszyscy wiedzą, że "Wieloryb" był na początku sztuką teatralną. Co cię przyciągnęło do tej historii, że postanowiłeś ją przełożyć na film?
Darren: To było wyzwanie, bo teatr jest jak kawałek ciasta, który wykrajasz i przyglądasz się z każdej strony pięknemu nadzieniu. Kino jest jak siedzenie w środku tego ciasta. Poruszanie się w nim. Dla mnie to było niezwykle ciekawe, czy da się przenieść sztukę, która wydawała się dwuwymiarowym przeżyciem na produkcję, która będzie miała trzy wymiary. To historia rozpisana na kilku bohaterów, która dzieje się cały czas w jednym miejscu, więc nie lada wyzwaniem było zrobienie takiego filmu. Ogromnie jestem dumny i zadowolony z tego, że moi koledzy reżyserzy uważają, że "Wieloryb" ani nie jest klaustrofobiczny, ani nudny.
Czego szukałeś w aktorze, który miałby zagrać główną rolę i co sprawiło, że to właśnie Brendan Fraser okazał się idealnym kandydatem?
Darren: Niedawno minęło dokładnie 10 lat, odkąd pierwszy raz zobaczyłem na Broadwayu sztukę Sama. Od tamtego czasu, przez tak wiele lat, szukałem odpowiedniej osoby do zagrania Charliego. Co nie było łatwe, bo to bardzo złożona postać. Miałem problem. Było wielu aktorów, którzy mogliby wcielić się w tę postać, ale żaden mnie nie przekonywał na tyle, by w końcu wstać i zacząć kręcić. W "Wielorybie" jest wiele niezwykłych postaci, ale kluczowy jest Charlie. Chcieliśmy dać światu Charliego, pokazać jego niesamowitość. To był powód robienia tego filmu!
Niestety jak wiele osób z branży, zapomniałem o Brendanie Fraserze. Nie dostawał zleceń, nie było go praktycznie na rynku. Zobaczyłem go któregoś dnia w malutkiej drugoplanowej roli w portugalskojęzycznym filmie. A może to on mógłby zagrać? Eureka! Będę całkowicie szczery: nie znałem większości jego ról. Ludzie, którzy kojarzą "George’a prosto z drzewa", są ode mnie sporo młodsi. Pojęcia nie miałem, że ludzie go tak kochali i nie zapomnieli o nim. Teraz w Ameryce sprzedają naklejki na zderzaki z napisem: "A czy ty wiesz, że Brendan Fraser wrócił?". To jest przepiękne.
Toczy się gorąca dyskusja o używanie w filmach tzw. fat suit, czyli kostiumu pogrubiającego aktorów. Czy to moralne, czy powinno się tak robić, tak zmieniać celowo aktorów. Jakie jest wasze zdanie na ten temat? Brendan Fraser w "Wielorybie" ma na sobie ważący ponad 40 kg kostium i protezy.
Sam: Współpracowaliśmy od samego początku z organizacją Obesity Action Coalition, która wspiera osoby chorujące na otyłość. Jedną z ich misji jest zmienianie medialnego przekazu o osobach z otyłością, który najczęściej jest negatywny. Powiedzieli nam coś niezwykle ważnego o historii z "Wieloryba": że wiele ludzi połączy mroczny aspekt filmu z otyłością głównego bohatera, że może pojawią się fatfobiczne komentarze na temat tej postaci, ale prawda jest taka, że setki tysięcy, jeśli nie miliony osób w Ameryce cierpią z powodu takiego traktowania. Warto o tym mówić, pokazywać takie historie. Mówię to ze swojej własnej perspektywy jako osoba, która także chorowała, ale też jako ktoś pełen empatii. Charlie nie ma w sobie nawet odrobiny cynizmu. Przepełnia go miłość i pozytywne myślenie.
Samuel, to twój pierwszy scenariusz filmowy, prawda? Jak zaczęła się twoja współpraca z Darrenem? Jak zareagowałeś, gdy znany reżyser zaproponował ci współpracę?
Sam: Fakt, gdy 10 lat temu stanął przede mną Darren Aronofsky, nie miałem na koncie żadnego scenariusza filmowego. Żeby napisać ten tekst, kupiłem sobie nawet specjalne oprogramowanie, przeczytałem kilka poradników dla początkujących, ale to nie za bardzo pomagało, bo rady wydawały się sztuczne. Darren ogromnie wierzył w postaci ze sztuki i w całą historię. Dzięki jego pomocy udało się przełożyć sztukę na język filmu. Ukłony dla Darrena, że przeżył te wszystkie wersje scenariusza.
Darren, kilka lat temu przywróciłeś światu Mickey’ego Rourke’a, teraz Brendana Frasera. Masz taką misję?
Darren: Jestem zainteresowany aktorami, którzy są gotowi na ciężką pracę. Charlie to nie tylko rola, która wymaga ogromnej pracy emocjonalnej, ale to jest niezwykle ciężka technicznie rola. Brendan codziennie spędzał 5 godzin w charakteryzatorni, a potem jeszcze kilkanaście godzin musiał pracować przed kamerą. To bardzo trudna rzecz do dźwignięcia. Zero komfortu. Potrzebowałem kogoś, kto sobie z tym poradzi. Czasem wyzwaniu sprosta Russel Crowe, czasem Ellen Burstyn, a czasem ktoś, kto dawno nie dostawał szans na granie w filmach jak Mickey czy Brendan.
Magda Drozdek - dziennikarka Wirtualnej Polski
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" rozmawiamy o masakrowaniu "Znachora", najgorszych filmach na walentynki i polskich erotykach, które podbijają świat (a nie powinny) . Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.