Z miłości do siebie samego
Zacznijmy od prostoty, Rian Johnson ją lubi, i powiedzmy, że "Looper - Pętla czasu" to historia o starym najemniku, który chciał zbyt wiele; jego młodszym wcieleniu - krnąbrnym i egoistycznym; o małym chłopcu mającym nad wszystkimi władzę oraz o pamięci, którą można kształtować i ugniatać jak rozgrzaną magmę, która nigdy nie zastyga. To też opowieść o Ameryce. Jak będzie wyglądała w 2042 roku? Taka samo jak teraz. Poszerzy i pogłębi się tylko przepaść ekonomiczna między bogaczami z fancy gadżetami a biednymi włóczącymi się po ulicach. Wciąż będą padać jednak pytania o to, czy ważniejsza jest przyjaźń czy pieniądze. Odpowiedzi może będą tylko nieco inne, niż teraz. Wciąż jednak po horyzont będą się rozciągać wysuszone pola, a w wilgotnych metropoliach unosić mgły. I tylko niektórzy będą wiedzieli, że za kolejne trzydzieści lat będą możliwe podróże w czasie i orwellowski postulat przepisywania przeszłości wedle potrzeb wejdzie w życie.
31.10.2012 10:26
Historię Orwella ostatnio świetnie przepisał na grunt współczesności Haruki Murakami w swojej trzytomowej powieści "Rok 1Q84". Metafizyczny thriller japońskiego pisarza charakteryzuje stylistyczna prostota i przemyślane poszarpanie formy - dokładnie tymi samymi słowami można określić film wyreżyserowany przez Riana Johnsona. Amerykański reżyser sięga po tradycje i czerpie od wielu, by na różnych poziomach obrócić inspiracje w elementy oryginalnej koncepcji. Tytułowy looper to też nowa nazwa dla starej funkcji. Joe (Joseph Gordon-Levitt) to najemnik. Przy pasku nosi tykający zegarek na złotym łańcuszku i codziennie o określonej godzinie strzela do tych, którzy zostali odesłani z przyszłości w przeszłość, bo narazili się mafijnemu kartelowi. Potem pozbywa się ciała i nie czuje tego, jak zmienia się bieg historii świata, gdy kogoś się z niej wymazuje. Jego świat zaczyna drżeć w posadach dopiero, gdy staje przed nim o trzydzieści lat starszy on sam (Bruce Willis)
. Gdyby go zastrzelił, mógłby zniknąć. Pozornie
zamknąłby czasową pętlę. A co, jeśli ten starszy on wcale nie zechce umrzeć? Czy ten młodszy powinien wówczas strzelić w serce samemu sobie?
Twórca "Wehikułu czasu" (2002) Simon Wells uparcie przekonywał nas, że choćbyśmy stawali na rzęsach, najważniejszych wydarzeń wpływających na bieg historii zmienić nie sposób. Czy tej samej tezy będzie bronił i Rian Johnson? Reżyser, którego nie podnieca zabawa efektami specjalnymi, przygląda się trzem pokoleniom mężczyzn zatrzaśniętym na obszarze jednej czasoprzestrzeni, walczącym o zmianę przeszłości i nowy kształt przyszłości. Wszyscy pojawiają się jako stereotypowe figury, szybko kwestionują jednak to, co wiemy o starości, młodości i dzieciństwie. Joe z przyszłości, ten starszy i doświadczony gubi drogę moralności, którą chciał podążać. Czy odnajdzie ją narwany Joe-looper żyjący chwilą i marzący o indywidualnym szczęściu? Czy przy takim obrocie spraw dziesięcioletni Cid (Pierce Gagnon) może okazać się największym furiatem o złotym sercu posądzonym o najokrutniejsze zbrodnie? Czy jego matka Sara (znakomita Emily Blunt!) stanie za nim murem, gdy przyjdzie na to czas?
Po co Johnsonowi ta mieszanina niepewności i postaci, których nie sposób skategoryzować? Po co westernowy realizm w filmie science-fiction i rewolwery zamiast neonowych naszyjników? Czy tylko w tym celu, by udowodnić, że przeszłość i przyszłość nie istnieją gdzie indziej, tylko w teraźniejszości? Czy to taki banalny przekaz? Proszę się nie dać zwieść pozorom, przestrzega Murakami w tytule pierwszego rozdziału swojej powieści. Jego słowa powinny odbijać się też echem od ścian sali kinowej w czasie seansu "Loopera…".