2009: Odyseja kosmiczna

Wydaje się, że film Duncana Jonesa nie zasłużył na renomę jaką często mu się przypisuje. Przynajmniej nie w pełni. Określany mianem najlepszej produkcji science-fiction ostatnich lat, porównywany z największymi klasykami gatunku, "Moon" w rzeczywistości świeci światłem odbitym. Punktem odniesienia jest dla Jonesa "2001: Odyseja kosmiczna" Stanleya Kubricka (a w pewnym stopniu także "Solaris" Tarkowskiego i "Blade Runner" Scotta - czyli sci-fi już leciwe), z którą to wchodzi w otwartą, ale na tyle subtelną polemikę, iż na dobrą sprawę nie udaje mu się przedstawić w jej obrębie własnego światopoglądu. Młody Brytyjczyk aż do samego końca nie podnosi się z kolan, na których do oryginału Kubricka podchodzi.

01.09.2010 12:34

Ale jego parafraza jest cokolwiek absorbująca - polega nie na, jak wypadałoby się spodziewać, imponującej oprawie wizualnej (choć film ją ma), a na pojedynczej idei. Jones uwspółcześnia (urealnia?) wątki z "Odysei kosmicznej" - bohaterem jego historii jest Sam Bell (Sam Rockwell)
, astronauta odbywający trzyletnią misję na Księżycu. Jedynym jego towarzyszem jest zaawansowany komputer pokładowy GERTRY (głos Kevina Spaceya), który okazuje się odrobinę tylko mniej upiornym kuzynem HALA-9000 z filmu Kubricka. Zawarta w fabule minimalistyczna, niepokojąca ewokacja utraconego człowieczeństwa (Bell spędza dużo czasu na rozpamiętywaniu ziemskich realiów) przypomina nieco spacer po tytułowym Księżycu. Przez gęstą atmosferę filmu możemy płynąć tak, jak astronauci siłują się z ograniczonym polem grawitacyjnym.

Senna atmosfera pomaga Jonesowi sprawnie rozłożyć akcenty narracyjno-dramaturgiczne. Z Kubrickowskich niepokojów dotyczących cywilizacyjnego rozwoju czyni tym samym przejmujący poemat osamotnienia w najbardziej niesprzyjającym ku temu miejscu - kosmosie. Tam każdy dylemat, każdy lęk, zdaje się działać ze zwielokrotnioną siłą, odbijać echem od pustych ścian stacji kosmicznej. Czy człowiek to zwierzę stadne? Czy rolą jego jest statyczna koegzystencja w obrębie określonego mechanizmu społecznego, współzależność względem innych? Bohaterowie "Odysei kosmicznej" mieli siebie - przeciwko niegodziwej maszynie pokładowej mogli spiskować, ale też wspierać się na wypadek egzystencjalnego kryzysu, który w gwiezdnej samotni w końcu przychodzi.

Ciekawym paradoksem "Moon" jest fakt, że następująca w pewnym momencie konfrontacja Bella z niespodziewanym gościem... tylko ten kryzys pogłębia. Na tym zresztą przeciwstawianie się założeniom "Odysei..." się nie kończy. Jones sprytnie umiejscawia swój film w bliżej niedookreślonej czasoprzestrzeni. Kubrick cztery dekady wcześniej wykazał się zuchwałym optymizmem. Założył, że do 2001 roku swobodnie eksplorować będziemy przestrzeń kosmiczną i stawiać stacje badawcze gdzie popadnie. "Moon" tymczasem przypomina, że blisko dekadę po tej dacie, wciąż jeszcze o podboju kosmosu marzymy, podczas gdy możliwości nasze wcale nie są mniej ograniczone niż w roku 1968. Być może nie bez powodu. Kto wie, co po "ciemnej stronie Księżyca" na nas czeka.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)