Bożena Janicka: One
Film jest francusko-niemiecko-polski, lecz przede wszystkim francuski. Rzecz dzieje się w Paryżu, mówi się na ekranie po francusku, dziewczyny są studentkami paryskich uczelni.
„One”, francuskie „Elles” – to oryginalny tytuł filmu Małgorzaty Szumowskiej, który u nas wszedł na ekrany jako „Sponsoring”. U nas trzeba było „Elles” – one – czymś zastąpić, bo poprzedni, polski film Szumowskiej nosił tytuł „Ono”. Autorka najwyraźniej chciała uniknąć podobieństwa. Szkoda, bo mogłaby dać następnemu tytuł „Oni”, albo skromniej „On” i miałaby tryptyk.
Tytuł „Sponsoring” wprowadza w błąd, bo w potocznym języku dziewczyna, która ma „sponsora”, zwanego czasami familiarnie „wujkiem” jest – a przynajmniej powinna być – utrzymanką tylko jednego faceta.
Precyzyjnie opisał ten model w swoich pamiętnikach Casanova. „- Co pan uczynisz dla mnie, jeśli oddam ci się tej nocy? – Dam pani dwadzieścia gwinei i będę cię tak długo utrzymywał, jak długo będziesz tylko moją”. Należy dodać, że Casanova odbył tę rozmowę około roku 1775. Tymczasem dziewczyny ze „Sponsoringu” to call-girll, na telefon, o czym zostajemy poinformowani w krótkiej scenie. Żal „Elles”, tamten tytuł lepiej oddawał zamysł autorki.
One – czyli trzy postacie kobiece z na pozór różnych światów: dwie dziewczyny wykonujące usługi seksualne za odpowiednią opłatą i starsza od nich o jedno pokolenie dziennikarka, przygotowująca dla kobiecego pisma artykuł o takim zajęciu. Gra ją Juliette Binoche. Żyją w światach na pozór różnych, chociaż można również powiedzieć – na pozór takich samych. Ona ukończyła studia, one właśnie studiują. Ona ma męża, ładne mieszkanie, dwoje dzieci – one zapewne chciałyby, żeby z nimi było w przyszłości podobnie. Ona zarabia nieźle w swoim zawodzie, one nie gorzej, wykonując inną pracę. Rzecz w tym, że to jest jednak inna praca.
Jak mówi pani Warren ze sztuki G.B.Shawa, dyrektorka kilku „zakładów pierwszej klasy” w Ostendzie, Brukseli, Pradze i Budapeszcie: „Wiadomo, że to nie jest zajęcie, które by kobieta wykonywała dla przyjemności”. I dodaje, że w tym fachu trzeba sobie wszystko „gruntownie przekalkulować”, bo inaczej można „zejść na psy jak pierwsza lepsza zapijaczona lafirynda”.
G.B.Shaw napisał „Profesję pani Warren” pod koniec XIX wieku. Przeszło 100 lat później jedna z dziewczyn ze „Sponsoringu” – nawiasem mówiąc Polka – wypuszcza z rąk butelkę wódki tylko wtedy, kiedy musi odstawić ją na stół. Jutro będzie może tym, co zapowiadała pani Warren. Co mogło czekać drugą dziewczynę – pani Warren przewidziała równie precyzyjnie. „Nawet największa zapłata nie wynagrodzi tego, co musi robić taka wymęczona i zgnębiona dziewczynina”. Ta druga musi znieść bestialski gwałt, którego dokonuje klient – stuprocentowy psychol z gładka buźką Andrzeja Chyry. (Ten znakomity aktor zrobiłby może lepiej, gdyby „gruntownie przekalkulował”, czy zagranie tej roli mu się opłaci).
Wreszcie ta trzecia „ona”, dziennikarka, którą gra Juliette Binoche; postać najważniejsza. Zapewne miało być z nią mniej więcej tak: kobieta, która sama nie wie, kim jest. Słucha w domu tylko muzyki klasycznej, ale poniekąd „do kotleta”, przygotowując w kuchni posiłki dla rodziny. Pisze ambitny z pozoru tekst, lecz dla jakiegoś „Magazynu dla pań”. Nadal atrakcyjna, ale po kilkunastu latach małżeństwa ona dla męża – po prostu żona, a on dla niej – po prostu mąż. Lecz poznaje tamte dziewczyny – i nieoczekiwanie próbuje odkryć w sobie nowe możliwości, dopuścić do głosu utajone impulsy ze strony ciała.
Zdumiewające, że ta sfera życia – erotyzm – zaczyna ją fascynować w zetknięciu z seksualną działalnością usługową, w której tyle prawdziwego erotyzmu, ile poezji w instrukcji obsługi odkurzacza. Coś z tą postacią jest nie tak.
Znalazła w komputerze męża jakąś pornografię, poczuła niepokój, że może on też chodzi do takich dziewczyn – i podejmuje decyzję absurdalną, nie do uwierzenia. W kulminacyjnej scenie filmu niespodziewanie, w kuchni, zaskakując męża, świadczy mu „usługę seksualną”, bo jak mówi – „chcę coś zrobić dla nas”. Jakby wcześniej nie słyszała, że mąż ma jasny pogląd w tych sprawach: „dziwka to dziwka”. Gdyby wtedy zapytała – a żona? – odpowiedziałby na pewno: „a żona to żona”. Nic nie wskazuje na to, żeby chciał połączyć obie te role w jednej osobie. Lecz ona nazajutrz prezyduje przy rodzinnym śniadaniu z miną człowieka, który już wie, jak żyć.
Gra dziennikarkę Juliette Binoche. Niemądre kobiety to nie jej specjalność, co widać w tej roli. Ale tak skonstruowała tę postać autorka. Lecz pisząc rolę niemądrej kobiety, która nic nie rozumie z otaczającego ją świata, nie należy się z nią utożsamiać do końca.
Nawiasem mówiąc, wpadając na pomysł, by tak rozwiązać swój problem owa dziennikarka dziwnie przypomina naszą poczciwą panią Dulską. Ta galicyjska mieszczka z początku XX wieku, w obawie, że syn Zbyszko będzie chodził do lupanarów, gdzie może złapać brzydką chorobę, zapewniła mu zaspokojenie męskich potrzeb w domu, udając, że nie wie, iż Zbyszko sypia z panną służącą. Paryska mieszczka z XXI wieku próbuje zastosować ten sam patent wobec męża, wykonanie „seksualnych zadań specjalnych” biorąc na siebie.
Casanova, pani Warren, pani Dulska; przywołałam tę galerię świadków nie bez powodu. Po prostu problem istnienia obok siebie dwóch światów – takich dziewczyn i takich pań – jest prastary i nikt nie może się pochwalić, że wie, jak go rozwiązać. Autorce „Sponsoringu” nie udało się to również.