Gerard Butler: Razem ze mną było tam 70 facetów i wszyscy wyglądaliśmy tak samo głupio

Jaka była twoja opinia o komiksie Franka Millera, zanim zacząłeś pracę nad filmem 300?

Gerard Butler: Razem ze mną było tam 70 facetów i wszyscy wyglądaliśmy tak samo głupio
Źródło zdjęć: © Wirtualna Polska

20.03.2007 15:39

Uważam, że ten komiks przekazuje niezwykłą wizję plastyczną – pokazuje pięknie wymyślony świat. To zasługa nie tylko Franka, ale także kolorystki Lynn Varley. W tym komiksie bardzo ważną rolę odgrywają kolory, odcienie, kształty. Oczywiście, mógłbym tu dużo powiedzieć o historycznym przygotowaniu do mojej roli, ale, jak to już przede mną powiedział reżyser filmu Zack Snyder, koncentrowaliśmy się na świecie komiksu i na postaciach z komiksu, a nie na rzeczywistości historycznej. Bardzo wiele można wywnioskować z tego, jak Leonidas jest narysowany, jakie pozy przybiera, jak się porusza, jak chodzi. Przeczytałem komiks po raz pierwszy tuż przed moim pierwszym spotkaniem z Zackiem. I dlatego byłem wtedy tak podekscytowany, żeby mu pokazać, jak widzę Leonidasa, zacząłem skakać i machać rękami. Chciałem mu pokazać, że Spartanie byli moim zdaniem jak zwierzęta – skakali, rzucali się i tak dalej. Prawie wskoczyłem wtedy na stolik. Uważam, że ten komiks jest absolutnie genialny. To niesamowita historia z niezwykłymi
bohaterami. No, może nie są aż tacy „bohaterscy”. Moim zdaniem to dranie, twarde sztuki.

Z drugiej strony, film ma też w sobie dużą dozę realizmu. W jaki sposób udało ci się zachować równowagę między „graniem człowieka” i „graniem herosa”?

Rzeczywiście, to bardzo trudne zadanie. Myślę, że ludzie zbyt często mają pobłażliwy stosunek do filmów akcji i uważają, że granie w nich nie wymaga umiejętności aktorskich. Tymczasem granie w filmie akcji, zwłaszcza takim jak 300, wiąże się też z innym, archaicznym sposobem mówienia. Fabuła jest skomplikowana, trzeba pokazać te wszystkie działania, plany i wartości bohaterów, które mogą być trudne do zrozumienia dla widza. A wszystko to w całkowicie innej rzeczywistości. Z jednej strony, grasz kogoś wielkiego i potężnego, charyzmatycznego bohatera. Z drugiej, musisz być prawdziwym człowiekiem. Inaczej ta historia będzie martwa jak zbroja Leonidasa. Widzowie nie będą się identyfikować z bohaterami ani przejmować się ich losem. Trzeba otworzyć swoje serce przed widzami. Ale w 300 robimy to, paradoksalnie, nie dając widzom do tego serca wejść. To było dla mnie ciekawe doświadczenie. Chciałem pokazać arogancję i wiarę we własne siły Leonidasa, prawie poczucie wszechmocy. Tę niesamowitą moc i intensywność jego
postaci. Ale jednocześnie chciałem pokazać jego człowieczeństwo, współczucie, emocje. Chciałem pokazać, czym było dla niego jego własne życie, jego rodzina i losy narodu.

Wspomniałeś o zbroi, którą nosiłeś w tym filmie. Czy uważasz, że szata zdobi człowieka?

Moim zdaniem, w pewien sposób, szata zasłania człowieka. Ale też w pewien sposób go stwarza. Kiedy o tym myślę, przypominam sobie ten moment, kiedy pierwszy raz założyliśmy kostiumy i pomyślałem sobie: „Cholera, co się tu dzieje?!”. To było trochę straszne, ale też zabawne: popatrzyliśmy jeden na drugiego i zaczęliśmy się śmiać. Czasem jest tak, że... rusza produkcja jakiegoś filmu i nagle okazuje się, że brakuje jakiejś bardzo ważnej rzeczy, o której nikt nie pomyślał, że jest jakiś monstrualny błąd. Ale potem, po całym dniu chodzenia w tym kostiumie, oswoiłem się z nim i zacząłem się czuć normalnie. Jak w każdym innym kostiumie. Zresztą, akurat ja miałem w 300 wiele interesujących kostiumów. Zastanawiałem się, w jaki sposób to, co mam na sobie definiuje mnie i moją postać. Dużo też trenowałem i myślę, że mieszanka treningu fizycznego i kostiumów pozwoliła mi stać się prawdziwym królem, prawdziwym lwem. Muszę powiedzieć, że kiedy wkładałem płaszcz i skórzaną przepaskę, naprawdę czułem się potężny i silny.
Wykorzystywałem tę siłę i pokochałem ją.

Czy cały film został nakręcony w studio?

Jest tylko jedna scena w całym filmie, które nakręciliśmy w plenerze. To ta, w której wysłannicy Kserksesa jadą do Sparty. Nawet scenę z końmi podczas bitwy nakręciliśmy na hali zdjęciowej. Więc tak, cały film został nakręcony w studio.

Czy granie na tle niebieskiego ekranu było dla ciebie dziwne?

Kiedy kręcisz w bluescreenie, masz wybór: możesz albo się tym stresować, albo zaakceptować tą metodę, przyzwyczaić się do tego, polubić niebieski ekran i możliwości, jakie daje, no i robić swoje. Więc przyzwyczaiłem się do tego. Poza tym, razem ze mną było tam 70 facetów i wszyscy wyglądaliśmy tak samo głupio, więc szybko się z tym pogodziliśmy. Zresztą, kiedy się zaczyna trening do scen walki i dochodzi do tego wszystkiego adrenalina i testosteron, naprawdę się cieszysz, że jesteś w tym kostiumie. Czujesz się jak na polu bitwy, czujesz, że robisz coś fantastycznego, bardzo brutalnego i bardzo męskiego.

Film otrzymał bardzo dobre opinie podczas pokazów przedpremierowych. Czy cieszą się te entuzjastyczne reakcje?

To jest trochę dziwne. Oczywiście, jako aktor zawsze chcę grać w filmach, które otrzymują dobre recenzje. Miałem już w swojej karierze trochę takich filmów, ostatnio był to Frankie, skromny film, który dostał w Cannes stojącą owację. To było naprawdę coś wyjątkowego, bo film był bardzo skromny. Ale bez dwóch zdań 300 otrzymuje najwięcej entuzjastycznych opinii, największą dawkę szumu medialnego z wszystkich moich filmów. Z drugiej strony, wiem o tych dobrych reakcjach widzów, ale nie mam z nimi osobistego kontaktu – po prostu mnie tam nie ma, dowiaduję się o nich z drugiej ręki. Moim zdaniem ten film powinien być oglądany w wielkiej sali filmowej, w dużej grupie. Wtedy wytwarza się jakaś specjalna chemia, coś, czego nie mają inne filmy. Ludzie może sobie tego nie uświadamiają, ale w takich momentach nawiązuje się między widzami energetyczna więź. Tworzy się między nimi wspólnota, jak między trzystoma Spartanami z filmu, rodzi się świadomość wspólnego celu, poczucie potęgi. Coś niesamowitego dzieje się z
widownią. Wszyscy czują, kiedy powinni się zaśmiać, kiedy jęknąć z przerażenia, a kiedy krzyknąć. Reagują jednocześnie. Na pierwszym pokazie po prostu nie mogłem w to uwierzyć. Ludzie wyskakiwali ze swoich miejsc w niektórych momentach, krzyczeli, wznosili spartańskie okrzyki, klaskali, śmiali się. Moim zdaniem zdecydowanie im większa widownia, tym większe przeżycie.

Pierwszy pokaz filmu odbył się podczas konwentu fanów komiksów Comic-Con. Było tam wielu miłośników komiksu „300”. Jakie były twoje wrażenia po tym pokazie?

Pojechałem tam, a wcześniej przez miesiąc byłem sam na pustyni. Podczas tego miesiąca widziałem może ze dwie osoby, a potem wróciłem do domu, przespałem jedną noc, wsiadłem w samolot i poleciałem na konwent do San Diego. I może dlatego to było takie fantastyczne przeżycie. Była tam niesamowita atmosfera. Patrzę na to jako na jedno z ważniejszych wydarzeń w mojej karierze. Czułem się trochę jak na koncercie rockowym. Fani naprawdę oszaleli. Masa ludzi... ...na konwencie rozmawiała o tym pokazie, o tym jak go przyjęto. W końcu pokazano film trzy razy, bo widownia tego chciała. Ja też tego chciałem. Po pierwsze, obserwowałem wtedy reakcje publiczności, a po drugie, ja sam oglądałem film praktycznie po raz pierwszy na dużym ekranie. Był tam też ze mną David Wenham i od razu powiedziałem to niego: „Musimy to zobaczyć jeszcze raz”. Wyszliśmy na scenę i reakcja widzów była niesamowita. Byłem oszołomiony. Pamiętam, że powiedziałem wtedy do Davida: „Chyba nam się udało!”. To była wspaniała chwila. Jestem zachwycony,
że właśnie ten film ma tak entuzjastyczne reakcje. Jeśli chodzi o Frankie, byliśmy zachwyceni pochwałami krytyki, bo był to skromny, niskobudżetowy film. Tym razem to film kręcony całkowicie w bluescreenie. Więc dopiero na konwencie poczułem, że nam się udało. Że to sukces. Oczywiście, wcześniej widziałem jakieś symulacje efektów komputerowych. Kiedy zobaczyłem po raz pierwszy całość na dużym ekranie, nie byłem może tak zszokowany, jak widzowie, bo byłem na to lepiej przygotowany. Znałem koncepcję, znałem ten świat, ale jednak w pewien sposób patrzyłem z perspektywy zwykłego widza, bo nie widziałem wcześniej gotowego produktu. Miałem jakieś wyobrażenie, ale nie wiedziałem dokładnie, jak to będzie wyglądało. Kiedy kręciliśmy film, scenografii w ogóle nie było. Nie było tych gór i skał, które widzimy w filmie. Dlatego obejrzenie tego było niesamowitym przeżyciem.

Czy była to najbardziej wyczerpująca fizycznie rola z wszystkich twoich dotychczasowych ról?

Myślę, że tak. Co prawda, Upiór w operze także był bardzo wyczerpujący. Z rolą Upiora wiązał się też wysiłek emocjonalny, który powodował zmęczenie fizyczne. Harmonogram zdjęć, godziny pracy i charakteryzacja także były bardzo wyczerpujące. Beowulf też był ciężkim filmem: kręciliśmy go w Islandii, w bardzo trudnych warunkach, pracując po 16-17 godzin dziennie. W 300 wyzwaniem był też wysiłek fizyczny. Do żadnej roli nie musiałem tak intensywnie trenować. Tutaj zawsze, kiedy miałem wolną chwilę między zdjęciami, biegłem do naszej sali gimnastycznej na zajęcia z trenerem. Trenowałem też sporo z kaskaderem, który był moim dublerem w najtrudniejszych scenach. Ćwiczyłem nawet podczas krótkich przerw. Krzyczałem. Bolały mnie ramiona. Najpierw myślałem, że dam radę, nie sądziłem, że będę aż taki wyczerpany, ale później zmęczenie zaczęło się kumulować. Ale szczerze mówiąc, za nic bym nie oddał tych treningów. Dzięki nim osiągnąłem znakomitą formę fizyczną i przygotowałem się psychicznie do roli króla Spartan. Mogłem
założyć na siebie płaszcz i przeistoczyć się w Leonidasa, bo byłem odpowiednio przygotowany do tej przemiany.

Czy możesz powiedzieć kilka słów o swoim następnym filmie, PS Kocham Cię?

Gram tam z Hillary Swank. To historia o irlandzkim chłopaku, który zakochuje się w młodej Amerykance. To miłość od pierwszego wejrzenia, ale potem zdarza się coś złego. Ten film jest jednocześnie zabawny, smutny i bardzo piękny. Jest w nim nuta zadumy i duchowości. Bardzo się cieszę, że tam zagrałem. Richard LaGravenese jest naprawdę świetnym reżyserem.

Kręciliście go w Dublinie?

Tak, w Dublinie i w okolicach. A potem w hrabstwie Wicklow i w Nowym Jorku.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)