Jakie tajemnice skrywał? Poruszające wyznanie Polańskiego

W dokumencie "Polański. Horowitz. Hometown" dochodzi do emocjonalnych zwierzeń i próby powrotu do miejsc, w których nic nie jest już takie samo. Jak wiele bolesnych doświadczeń Polański skrywał przez te wszystkie lata, dowiedzieli się twórcy filmu - Anna Kokoszka-Romer i Mateusz Kudła.

Roman Polański, Instytut Jad Waszem w Jerozolimie
Roman Polański, Instytut Jad Waszem w Jerozolimie
Źródło zdjęć: © PAP

07.08.2021 | aktual.: 16.03.2022 14:50

Karina Ochnik, WP: Współpracował z panem sam Roman Polański. Zaprzyjaźniliście się i to pan po raz pierwszy wspomniał Polańskiemu o szalonym pomyśle dwójki młodych dziennikarzy — Mateusza Kudły i Anny Kokoszki-Romer. Jak pan myśli, dlaczego tak znany twórca zdecydował się dać szansę właśnie im?

Jan Olszewski: To nie jest po prostu dwójka dziennikarzy — to są ludzie z nieprawdopodobną pasją. Zanim powstał w ogóle pomysł na film, oni tę pasję stale i intensywnie pielęgnowali. Ania stworzyła pracę magisterską poświęconą życiu Polańskiego, a Mateusz dzięki swemu talentowi detektywistyczno — historycznemu dokonał odkryć, które bardzo poruszyły Romana. Zresztą również w trakcie powstawania filmu nieustannie odkrywali coraz to nowe, dotąd nieznane nikomu fakty z życia Polańskiego i Horowitza.

Słyszałam o pewnej katastrofie lotniczej, o której mowa w filmie… Wielu ją głośno kwestionowało.

Anna Kokoszka-Romer: Przygotowanie do tego filmu nauczyło nas, że jeżeli chodzi o historię, to trzeba Polańskiemu ufać zawsze. To jest niesamowite, ile osób zarzucało mu w tej kwestii konfabulację. Każdy z zarzutów weryfikowaliśmy — okazywało się, że zawsze miał rację.

Mateusz Kudła: Ja już wtedy intuicyjnie czułem, że mówił prawdę. We wszystkich wywiadach nawet w latach 70. zawsze opowiadał historię bombowca dokładnie tak samo. Nie wiedział jednak, jaki to był rodzaj maszyny. Ludzie zarzucali mu, że w ogóle nie mogły tamtędy latać samoloty, a my postanowiliśmy to dokładnie sprawdzić. Faktycznie — okazało się, że jako dziecko był świadkiem katastrofy amerykańskiego samolotu. Udało nam się nawet zidentyfikować ów bombowiec. Mało tego, pan Zygmunt Kraus — właściciel polsko-amerykańskiego Muzeum "Hell’s Angel" w Wadowicach — przekazał nam fragment tego samolotu, byśmy Polańskiemu symbolicznie wręczyli to, co sam dostrzegł ponad 70 lat temu.

Odszukaliście też wnuka kobiety, którą Polański darzył szczególnym uczuciem.

M.K: Przed rozpoczęciem pracy nad filmem nie zdradziliśmy wszystkiego. Chcieliśmy zaskoczyć Polańskiego, jako że dla nas samych to było niemałe odkrycie. Co dopiero musiał czuć Stanisław Buchała... żyje sobie spokojnie i nagle dostaje wezwanie do urzędu miasta. Idzie tam i słyszy, że chcą się z nim skontaktować jacyś filmowcy. Co więcej, dowiaduje się też, że jego babcia uratowała podczas wojny chłopca żydowskiego pochodzenia, a tym Żydem jest właśnie Roman Polański.

To historia niczym… z filmu.

M.K: Buchała też nas zaskoczył. Kiedy się spotkaliśmy po raz pierwszy, wyciągnął jakieś "zawiniątko" z kieszeni kurtki. Były tam czarno-białe fotografie, a na nich kobieta, którą wzruszony Polański od razu rozpoznał. Tą postacią była właśnie Stefania Buchała.

A.K.R: Kobieta, która kochała, dzieci, przyrodę, życie... Dała małemu Romanowi mnóstwo miłości, a przede wszystkim opiekę. Uratowała go.

Robert Sluszniak
www.spheresis.c
Robert Sluszniak www.spheresis.cRobert Sluszniak www.spheresis.com

Zaczynam rozumieć potencjał, który dostrzegł mecenas Olszewski, skoro w swoim imieniu zgodził się skontaktować was z Polańskim.

J.O: Ania z Mateuszem mnie zainspirowali, żeby ten temat "pociągnąć". Ja oczywiście się broniłem. "Ależ skąd, w ogóle nie ma takiej opcji" - mówiłem im. Sam z Polańskim nie byłem jeszcze wtedy zaprzyjaźniony tak, jak jestem obecnie, już nie mówiąc o tym, że z Anią i Mateuszem praktycznie się wtedy nie znaliśmy! Mieliśmy kontakt na zasadzie dziennikarz i adwokat Polańskiego.

A jednak stało się - Polański postawił na młodych, nieznanych dotąd szerokiej publiczności twórców.

Gabriela Olszewska: Poczuł się z nimi bezpiecznie.

J.O: On jest otoczony ludźmi, którzy zawsze mają do niego jakiś interes. Często jest tam jakieś drugie dno. Jest z reguły nieufny do ludzi. Ania i Mateusz nie są skomercjalizowani — to jest ogromna siła. Właśnie między innymi dlatego zarówno Polański jak i Horowitz tak otworzyli się w ich filmie.

Jak więc sprawiliście, że Roman Polański i Ryszard Horowitz powrócili przy was do świata wspomnień?

M.K: Nie ma na to jednej odpowiedzi. W trakcie całego procesu powstawania filmu byliśmy bardzo subtelni — nie zadawaliśmy pytań wprost.

A.K.R: Musieliśmy wykorzystać miejsca, rzeczy, które mogliśmy zaprezentować, pokazać tak, by powoli budzić pewne wspomnienia, o których być może przy innej okazji by nie opowiedzieli.

J.O: Tego nie dałoby się zrobić w inny sposób. Oni nigdy nie opowiedzieliby o swoich doświadczeniach w taki sposób, jak to widać na filmie, gdyby podszedł do nich jakiś redaktor z mikrofonem i zadawał im pytania. Zresztą Polański ogólnie nastawiony jest do dziennikarzy negatywnie. Oni nie mają do niego żadnego dostępu. Pamiętam moją zagwozdkę: jak wytłumaczyć Romanowi, że twórcami dokumentu mają być dziennikarze, którzy nie zrobiliby go w sposób komercyjny i chamski.

Reżyserzy filmu „Polański, Horowitz. Hometown”, który otrzymał nagrodę publiczności. Ceremonia wręczenia nagród 61. Krakowskiego Festiwalu Filmowego
Reżyserzy filmu „Polański, Horowitz. Hometown”, który otrzymał nagrodę publiczności. Ceremonia wręczenia nagród 61. Krakowskiego Festiwalu Filmowego © PAP

Osiągnęliście sukces. Każdy, kto go doświadczył, wie, że droga do wyznaczonego celu bywa, a może zawsze jest trudna.

A.K.R: To wszystko, co zobaczył w nas najpierw Jan, potem Roman i Ryszard, to wszystko, o czym powiedzieliśmy — że byliśmy "świeży", prawdziwi, to działało na naszą korzyść w przypadku kontaktu i zaufania. Działało natomiast na naszą absolutną niekorzyść w kwestiach produkcyjnych. Nikt nam nie wierzył... po pierwsze, że zrobimy ten film, potem, że mamy z Polańskim kontakt, że przyleciał i jest z nami na planie, nawet jak już mieliśmy nagranie - 30 godzin tzw. surówki.

Krytyka ze strony środowiska filmowego - brzmi znajomo?

A.K.R: Tak, a każda opinia ekspertów dotyczyła jakichś zarzutów i każda bolała, bo nie odnosiła się w żaden merytoryczny sposób do tego, że mamy coś, czego nie ma nikt inny, czyli zgodę Pana Romana na wystąpienie w tym filmie.

Jakie zarzuty padały?

A.K.R: Zarzucano nam głównie brak wykształcenia filmowego i telewizyjne doświadczenie. Co więcej, żadna z instytucji powołanych do wsparcia produkcji filmowych nie chciała nam pomóc. Za to my wierzyliśmy, że się uda! Wydaliśmy swoje pieniądze, wzięliśmy kredyt, który cały czas spłacamy, a oni i tak ciągle swoje, że "dzieciaki z telewizji".

J.O: Tych momentów frustracji, kiedy musieliśmy się wzajemnie wspierać, było mnóstwo. Byliśmy absolutnie przekonani, że mamy coś wyjątkowego i wartościowego, że nie będzie żadnego problemu, by ludzi z branży tym zainteresować... Z obstrukcją stron spotykaliśmy się jednak na każdym kroku. Jeździliśmy wspólnie w przeróżne miejsca — rozmawiając, próbując zainteresować... będąc absolutnie przekonanymi, że z takim "produktem" przecież nie powinno być żadnego problemu, a tam — ściana.

Premiera "Polański. Horowitz. Hometown" już za wami.

M.K: To, co nam najbardziej pomogło doprowadzić do tego momentu, to była tak naprawdę wytrwałość. Całe szczęście publiczność jest za nami.

G:O: Tym mocno wątpiącym i krytykującym osobom z branży filmowej zadałabym takie pytanie: Czy twierdzicie, że ktoś z takim doświadczeniem jak Polański czy Horowitz, oddałby się w ręce tak zwanych "wilczątek"?

A.K.R: Najważniejszych — czyli widzów — mamy po swojej stronie.

Robert Sluszniak
www.spheresis.c
Robert Sluszniak www.spheresis.cRobert Sluszniak www.spheresis.com
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (27)