Kordian Piwowarski: Baczyński jest jak narkotyk
Mówił o Katarzynie Figurze, że jest fajną dupką, siedział na kolanach Janowi Himilsbachowi, który przy tej okazji powiedział, że pierwszy raz w życiu trzyma coś innego niż butelkę wódki, a 15 marca do kin wejdzie film „Baczyński”, którego jest scenarzystą i reżyserem. W rozmowie z nami syn znanego reżysera Radosława Piwowarskiego opowiada o swoim debiucie kinowym, współpracy z Mateuszem Kościukiewiczem i anegdotach z planów filmowych.
Dlaczego *Mateusz Kościukiewicz?*
Moja żona Ania ma niesamowite wyczucie do aktorów. Trzy lata temu, gdy zaczęliśmy zdjęcia do filmu, wspomniała mi o Mateuszu, który miał na swoim koncie pierwszą rolę w filmie "Matka Teresa od kotów". Jeszcze nie był taki znany. Zadzwoniłem do jego agentki z propozycją, a ona powiedziała, że nic z tego nie będzie, bo Mateusz już nie jest zainteresowany filmami i będzie grał tylko w teatrze. Byliśmy w szoku, ale zrozumieliśmy, bo każdy dokonuje swoich wyborów. Tydzień później zadzwonił ktoś z produkcji i mówi, że Mateusz koniecznie chce zagrać Baczyńskiego!
(www.armandurbaniak.pl/Artrama)
Skąd taka nagła zmiana?
Podobno przyszedł do siedziby agencji, zobaczył na biurku scenariusz filmu i się zachwycił. Powiedział, że to jego ulubiony poeta i był zły, że nikt mu o tej propozycji nie powiedział. Spotkaliśmy się następnego dnia. Zaczęliśmy rozmawiać o filmie, a po godzinie zapytał, kto będzie reżyserował. Myślał, że jakiś doświadczony reżyser starszego pokolenia, a ja jestem asystentem. Takie były początki naszej znajomości.
Jak dzisiaj, z perspektywy czasu, oceniasz ten wybór?
Jestem szczęśliwy, że Mateusz zagrał tytułową rolę w moim filmie. Wydaje mi się, że to był wybór trafny w stu procentach. On ma w sobie tajemnicę, głębię w oczach, co nie jest powszechne wśród młodych aktorów.
(www.armandurbaniak.pl/Artrama)
Na planie dochodziło do różnych spięć. Mateusz jest indywidualistą, czasami kontakt z nim jest ograniczony, ale gdy trzeba, zawsze staje na wysokości zadania. Tuż przed kręceniem ujęcia śmierci Baczyńskiego, kulminacyjnej sceny filmu, chodził dookoła, żuł gumę i wysyłał esemesy. Zastanawiałem się, co robi, denerwowałem, że się nie skupi, nie wczuje, ale niepotrzebnie. Gdy słyszał, że jest ujęcie, wyłączał telefon, wypluwał gumę i w ciągu trzech sekund stawał się Baczyńskim. To było niesamowite! Prawdopodobnie przeżywał wcześniej jego twórczość i potrafił szybko odnaleźć w sobie te emocje.
Skoro jesteśmy przy emocjach, powiedź proszę, jak czuje się debiutant przed premierą swojego autorskiego filmu?
Czuję się fantastycznie! Tworzenie tego filmu to była bardzo długa i ciężka praca, ale w końcu nadchodzi chwila spotkania z widzami, weryfikacji. Zaczęliśmy w 2010 roku, ale skończyły się pieniądze i produkcja została przerwana. Nie poddaliśmy się, chociaż pojawiły się głosy, że może to zostawić, bo powstała nietypowa forma, bo nie wiadomo, czy to film do telewizji czy kina. Uparłem się, nie mogłem zostawić Baczyńskiego - człowieka legendy, jednego z geniuszy literatury. To przecież wymarzony temat na film! Gdy szukaliśmy pieniędzy, nie traciłem czasu. Jeździłem z kamerą i kręciłem zdjęcia natury. W końcu Agnieszka Odorowicz, dyrektor PISF-u, przyznała nam fundusze i skończyliśmy film.
To nie jest żadna epicka opowieść w stylu "Szeregowca Ryana", ale staraliśmy się, żeby film był jak najbardziej atrakcyjny dla współczesnego widza. Nie mieliśmy dużo pieniędzy, w związku z czym musieliśmy kombinować, co w przypadku debiutanta jest korzystne.
(www.armandurbaniak.pl/Artrama)
Czyli nietypowa forma filmu jest efektem długiego procesu twórczego?
Gdyby nie te trzy lata, film przypominałby fabularyzowany dokument. Odwróciliśmy proporcje, "Baczyński" to raczej dokumentalizowana fabuła. Warstwa dokumentalna była dla mnie ważna, bo nie chciałem dodawać nic od siebie - narratora, dialogów, opisów. Wszystkie słowa w filmie są albo Baczyńskiego albo świadków wydarzeń sprzed lat, którzy go znali.
Robiąc film o poecie, chcieliśmy by jego forma była jak najbardziej zbliżona do poezji, dlatego jest dużo porównań, dalekich skojarzeń, metafor. Nie mówimy, że było tak i tak, a potem było to i tamto, a bohater czuł się tak albo inaczej. Pokazujemy sytuacje, w których słyszymy wiersze jako monolog wewnętrzny, można powiedzieć dziennik intymny bohatera, a w scenach widzimy, co się działo, gdy je pisał. Jego uczucia i twórczość zderzamy z kontekstem historycznym, ówczesną sytuacją. Dzięki temu powstał film emocjonalny, poruszający, który wymaga trochę więcej od widza. Właśnie dlatego określamy go jako poetycko-biograficzny. Może powstał nowy gatunek, zobaczymy.
(www.armandurbaniak.pl/Artrama)
Czy taki film ma szansę przyciągnąć widzów do kina?
Oprócz tego, że napisałem scenariusz i reżyserowałem "Baczyńskiego", zająłem się także jego montażem. Ciągnął się miesiącami, wyświetlały mi się w nocy różne sceny. Poezja Baczyńskiego hipnotyzuje, wchodzi do głowy i nie chce jej opuścić, wersy powracają jak mantra. Jest jak narkotyk. Czuję, że będę z nią związany na zawsze.
Podczas pracy nad filmem zrozumiałem, że poezja Baczyńskiego jest trudna dla widza, ale ma uniwersalną, ponadczasową tematykę. Zawsze porównuję Baczyńskiego do Hamleta, który miał podobny dylemat - być, czy nie być. Czy istnieć tu i teraz, żyć w padole łez, ale przeżyć, czy zginąć, przestać istnieć, ale stać się kimś na zawsze istotnym. To oczywiście nie było przez Baczyńskiego w żaden sposób wykoncypowane, ale w swoich wierszach przewidywał przebieg wydarzeń. W jego ostatnich utworach, co jest wstrząsające, pisał o swojej śmierci, opisywał jak to się stanie. Samospełniające się proroctwo.
Pokazałeś film swojemu tacie?
Tak. Powiedział, co mu się podoba, co mniej, co by zmienił. Nie biorę tych uwag bezkrytycznie, staram się je ważyć. Mamy bardzo luźną relację. Kiedyś więcej się taty radziłem, a on czuł, że chce mi pomóc, podpowiedzieć. Od jakiegoś czasu wie, że potrzebuję przestrzeni.
Zabierał Cię na plany swoich filmów?
Bywałem na nich od wczesnej młodości. Podobno na planie "Jana Serce" Jan Himilsbach wziął mnie na kolana i powiedział: pierwszy raz trzymam coś innego niż butelkę wódki. Dzięki planom Radosława Piwowarskiego miałem okazję złapać filmowego bakcyla, pokochać ten klimat - scenografię, dym, światło. Gdy miałem dziesięć lat, zagrałem w filmie "Pociąg do Hollywood". Jest taka scena na dworcu we Wrocławiu, gdzie Kasia Figura wyciąga skrzynki piwa z pociągu, a ja idę z głównych bohaterem filmu. Miałem spojrzeć na Kasię i powiedzieć: fajna dupka, skąd ją znasz? Tydzień przed zdjęciami cały się trząsłem ze strachu, że będę musiał coś takiego powiedzieć. Bardzo się wstydziłem,
ale zagrałem i cieszę się, że to zrobiłem.
Filmy taty kształtowały moją wrażliwość. Obaj staramy się widzieć jasną stronę człowieka, o niej opowiadać. Chcemy, żeby widz wyciągał na koniec coś pozytywnego. Jest moda na realizm, powstają filmy o tym, że rzeczywistość jest zła i okrutna, że wszyscy jesteśmy hedonistami, nie mamy uczuć. Nie czuję potrzeby, żeby dorzucać coś do tego garnka. "Baczyński" jest bardzo oryginalnym filmem. Mam nadzieję, że będzie wszystkich poruszał. Robiliśmy go zupełnie szczerze, od serca, bez politycznego zabarwienia.
_**Rozmawiał: Kuba Zajkowski**_