Młode wilki na najemniczej emeryturze
Na okładce to *Robert De Niro ma największy karabin, choć akurat jego w “Elicie zabójców” jest najmniej. Nie zdziwiłbym się, gdyby aktor na planie robił to samo, co w filmie, czyli przechadzał się to tu, to tam i rzucał jakieś uwagi z podręcznika "Rady wygadanego weterana", uśmiechem sugerując, gdzie to nie był i kogo nie porwał. Mogłoby być w filmie denirowania więcej, ale cóż, przywilej wieku i stażu. Bieganiem i strzelaniem zajmują się Jason Statham i Clive Owen, choć większość robienia kuku bierze na siebie, jak zazwyczaj, szalony Brytyjczyk.*
08.03.2012 20:51
Fabuła “Elity zabójców” jest prosta i podobno oparta na faktach. Danny (jak zawsze kopiący i jak zawsze wściekły Statham) musi zabić byłych żołnierzy elitarnego oddziału SAS, którzy lata wcześniej zastrzelili trzech synów pewnego szejka. Nie robi tego jednak dla pieniędzy, lecz dla swojego mentora, kolejnego byłego agenta, Huntera (jak zawsze doświadczony De Niro), który tegoż zlecenia nie był w stanie wykonać. Szejk życzy sobie, aby śmierci oprawców jego synów mają wyglądać na przypadkowe. Kłopot w tym, że weteranów elity Jej Królewskiej Mości broni kolejny były żołnierz, Spike (jak zawsze groźnyClive Owen).
Pomysł opowieści o byłych żołnierzach elitarnych sił specjalnych pojawiał się już w kinie nie raz. Warto przypomnieć sobie choćby “Ronina”, w którym również grał De Niro. Tam jednak aktor był głównym bohaterem, tu zaś całą brudną robotę odwala Statham. Walki w “Elicie zabójców” nie są tak eleganckie jak w “Tożsamości Bourne’a”, ale tym łatwiej jest w taką choreografię uwierzyć. Owen i Statham rzucają się po ścianach i biją po mordach jak przystało na dużych facetów bez doświadczenia w balecie. Nie tańczą wokół siebie, nie okładają gazetami i świecznikami.
Przyjemnie jest obejrzeć film akcji, który nie dość, że ma sensowną fabułę, to jeszcze świetne sceny walki, a do tego rozgrywa się w latach 80. w ciemnej i chłodnej Wielkiej Brytanii. Patrząc na te mroczne scenerie, chłodne miasta i małe mieszkanka łatwiej jest uwierzyć, że w takiej scenerii dorastają tacy twarzowcy jak Statham czy Owen. Jest to też pierwszy film, w którym Dominic Purcell, pamiętny Linc z serialu “Prisonbreak” w końcu gra, a nie tylko groźnie wygląda.
Film ogląda się przyjemnie i szybko. Jest to naprawdę świetny debiut reżyserski Gary’ego McKendry’ego. Tylko te napisy końcowe, podczas których przypomina się nam, że “Elita zabójców” bazuje na faktach, odrobinkę przerażają. Jeśli są rzeczywiście na świecie ludzie, którzy za pomocą krzesła potrafią zabić w 10 sekund kilka osób, to wolałbym ich nigdy nie spotkać.