Polska komedia o koronawirusie robi furorę za granicą. Producentka mówi o serialu
Pandemia koronawirusa to ogromne ograniczenia, ale i nowe możliwości. Przekonali się o tym twórcy polskiego filmu "Nie ma jak w domu", który zdobywa nagrody na międzynarodowych festiwalach. Jak do tego doszło i kiedy polski widz będzie miał okazję go obejrzeć?
"Nie ma jak w domu" to skromny, ale niezwykle spójny, zabawny i aktualny projekt twórców, którzy na co dzień pracują przy kinowych i telewizyjnych hitach. Reżyser i współscenarzysta Mariusz Kuczewski pisał drugą i trzecią część "Listów do M", "Underdoga" czy "Całe szczęście". Swoją 12-minutową komedię "Nie ma jak w domu" kręcił z Mariuszem Drężkiem, którego znał z "Underdoga". A prywatnie jest partnerem jego szwagierki. Magda Kuczewska, żona reżysera i producentka filmu, mówi w rozmowie z WP, że m.in. dzięki tym powiązaniom rodzinnym i zwartej ekipie dało się go nakręcić w covidowej rzeczywistości w dwa dni. A dokładnie w majówkę.
"Nie ma jak w domu" to zabawna, a jednocześnie refleksyjna historia Piotra. Biznesmena wracającego z Madrytu do Polski, gdzie trafia na domową kwarantannę. Nie przejmuje się, bo nie ma żadnych objawów i sądzi, że dwa tygodnie z rodziną dobrze mu zrobią. Jednak żona, w obawie przed wirusem, zabrała dzieci i uciekła do matki. Zostawiła wprawdzie pełną lodówkę, ale zapomniała o papierze toaletowym.
Piotr jest jak życiowa kaleka – świetnie radzi sobie w biznesie, zarabia na utrzymanie rodziny i pięknego domu, ale nie potrafi obsłużyć pralki i znaleźć czystych skarpet. Nawet odgrzanie pierogów okazuje się być zadaniem, które go przerasta.
Magda Kuczewska w rozmowie z WP mówi, że "Nie ma jak w domu" było początkowo planowane jako odcinek pilotażowy serialu: 12-14 epizodów o życiu na kwarantannie z jednym aktorem i epizodycznym udziałem innych postaci (sąsiad zza płotu, policjant sprawdzający, czy obywatel przebywa w domu). Z różnych względów koncepcja serialu upadła, ale udało się zebrać ekipę i w dwa dni nakręcić zdjęcia do krótkometrażówki, która została wysłana na ponad 50 międzynarodowych festiwali.
Na festiwalu Film 4 Fun w Rumunii film zdobył już główną nagrodę w kategorii "Best short", a ze Słowacji (Kosice International Monthly Film Festival) przywiózł trzecią nagrodę. Kolejne pokazy odbędą się m.in. w Pradze, Bukareszcie, Detroit czy na maltańskiej wyspie Gozo.
- Bardzo zależało nam na tym, by nawet na tych pomniejszych festiwalach film dotarł do jak największej liczby osób. To się nam powoli udaje – mówi Kuczewska, która przez ostatnie trzy tygodnie wysłała zgłoszenia na ponad 50 polskich i zagranicznych festiwali. Tylko cztery odmówiły ze względu na długość projekcji itp.
Twórcy od samego początku chcieli pokazać człowieka zostawionego samemu sobie w czasach pandemii, który odnajduje się w nowej rzeczywistości. Zobrazować to nieprzygotowanie, bo przecież nikt na świecie nie był gotowy na taki przebieg zdarzeń, a jednocześnie badanie, co można, a czego nie można. A wszystko to podane w lekkiej i humorystycznej formule, choć niepozbawionej społecznego komentarza.
- Komedia jest nam bardzo bliska, dlatego chcieliśmy przedstawić ten komentarz w wersji rozbawiającej. Dlatego w filmie pojawiły się śmieszne komentarze, ale z lekką nutką refleksji. To komediowy obraz na jednego aktora, który raczej bawi i lekko kłuje, niż jest takim typowym polskim dramatem – dodaje Kuczewska.
"Nie ma jak w domu" jeździ po międzynarodowych festiwalach, a co z Polską? Producentka mówi wprost, że obecnie nie ma szans na otwarty pokaz czy szeroką dystrybucję, bo niektóre festiwale stawiają taki wymóg. Trzeba więc śledzić programy lokalnych festiwali takich jak Żubroffka (Międzynarodowy Festiwal Filmów Krótkometrażowych, Białystok 2-6.12). Kuczewska nie wyklucza też pokazu na festiwalu w Gdyni.
- Oprócz tego rozmawiamy z telewizją. Myślimy o Canal+, który mocno wspiera twórców realizujących krótkie formaty. Chcemy też rozmawiać z Netfliksem – dodaje producentka.
"Nie ma jak w domu" to film o życiu w specyficznych warunkach, kręcony w niemniej wyjątkowych okolicznościach. Co dla polskich filmowców zmieniło się od ostatniego klapsa na planie tej produkcji? Kuczewska nie ukrywa, że na planach cały czas czuć obostrzenia i ograniczenia. Producenci muszą uwzględniać w budżecie dodatkowe koszty związane z dezynfekcją, ochroną itp.
- Poza tym cały czas panuje niepewność, czy rzeczywiście uda się doprowadzić realizację danego projektu do końca. Zarażenie, a nawet samo podejrzenie zarażenia u jednego aktora może zablokować całą produkcję na co najmniej dwa tygodnie – mówi Kuczewska.
"Nie ma jak w domu" udało się zrealizować bez takich problemów. Widząc potencjał na dłuższą formę, trochę żal, że to tylko 12 minut uśmiechu i refleksji. Warto jednak śledzić festiwalowe i telewizyjno-streamingowe losy tego filmu, by przy najbliższej okazji spojrzeć na pandemię i nas samych przez pryzmat "kalekiego" Piotra.