"Perswazje" w końcu doczekały się ekranizacji. Niestety, Netflix poniósł srogą porażkę
Mało kogo ekranizuje się równie chętnie co Jane Austen, a tymczasem "Perswazje", jej ostatnia powieść, nie doczekały się jeszcze pełnometrażowej adaptacji zrealizowanej poza telewizyjnym studiem. Netflix nadrabia wstydliwą zaległość. Niestety, z marnym skutkiem.
15.07.2022 10:21
Bez mała postmodernistyczna żonglerka powieściami Jane Austen ma historię długą jak słynny maszynopis Kerouaca, dlatego daleki jestem od wytykania palcem tego czy innego anachronizmu, skoro panny Bennett wojowały już nawet z żywymi trupami.
Zżymanie się na próby uwspółcześniania prozy Austen zresztą do taktownych nie należą, jako że zaleta dzieł pióra tej zmyślnej analityczki i krytyczki ówczesnego porządku społecznego polega także na ich niemałej elastyczności, co sprzyja adaptatorom.
Tyle że serducho samo aż rwie się do buntu, kiedy bodaj najbardziej melancholijną i refleksyjną z powieści Brytyjki, wydanej już pośmiertnie, przekuwa się na romantyczną komedyjkę, gdzie niuanse zostały sprasowane, a konteksty zastąpione bibelotami. Taki kierunek, swoisty zwrot ku kostiumowym telenowelom, nie jest może zaskakujący, skoro Netflix jeszcze niedawno bił rekordy z uwielbianymi jak świat długi i szeroki "Bridgertonami".
Niejako słowem wyjaśnienia, należy pewnie nadmienić, że "Perswazje" to powieść z jednej strony wyrażająca swoiste rozczarowanie losem, a z drugiej będąca manifestacją kobiecej siły. Tutaj z kolei Anne Elliot, na której przed laty rodzice wymusili spławienie zalotnika, który powraca po latach jako szanowany (i nadziany) kapitan żeglugi, miota się między samoświadomym feminizmem a mądrościami rodem z kajetu Bridget Jones.
I nie ma co upatrywać w tym winy Dakoty Johnson, która z koślawo napisanej roli Anne i tak wyciąga, co może, lecz przyciężkawy scenariusz zrzucony na jej barki wydaje się być nie do wybronienia. Johnson każe się tutaj przemawiać prosto do kamery, do nas, ale ta próba przebicia czwartej ściany wydaje się płonna, bo zwykle ogranicza się do deskryptywnego opisu tego, co mamy przed oczyma.
Miast wykorzystać oryginalność materiału źródłowego, wyróżniającego się z nie tak znowu obszernej bibliografii Austen, wybrano rozwiązanie konwencjonalne i prostsze. Czyli docięto całość do znanego i lubianego szablonu zgodnego z tymi popularnymi, telewizyjnymi ekranizacjami, których sposobem na sukces było wyciągnięcie efektownych przekomarzanek i romansu na pierwszy plan.
Persuasion starring Dakota Johnson | Official Trailer | Netflix
Nie ma w tym nic z natury złego, tyle że nawet jeśli zapomnimy o Austen, to zostaniemy z przeciętną komedią romantyczną pełną iście slapstickowego humoru, słownych prawych sierpowych i sytuacyjnych niezręczności. A wszystko to naniesione jest na zużyty już fabularny schemat, czyli pan chce panią, pani nie chce pana, pani chce pana, pan nie chce pani i obowiązkowy bieg za ukochanym przez lotniskowy terminal, przepraszam, po ubitym trakcie.
Ale, choć rozumiem zastrzeżenia zachodniej krytyki i sam nie jestem "Perswazjami" zbytnio ukontentowany, to trzeba przyznać uczciwie, że nie jest to katastrofa. Raczej wyszedł film należący do pojemnej kategorii prostych, łatwych i przyjemnych, których nie sposób przypomnieć sobie na kilka dni po seansie. Perypetie Anne bywają przecież zabawne, choć to miłosne przeciąganie liny i odbijanie sobie partii przypomina trochę berka na podwórku.
Bo jedyne pytanie, jaki towarzyszy nam od pierwszej sceny brzmi: czy bohaterka i przystojny kapitan się zejdą? Niech nikt nawet nie próbuje mydlić mi oczu, że nie zna na nie odpowiedzi.