Polska patologia, czyli "Dom zły"
Pięć lat po kultowym już „Weselu” Wojciech Smarzowski raczy nas swoim nowym filmem, którym jest „Dom zły”. Trzeba przyznać, że trudno jest nie myśleć o tytułowym złym domu bez porównań obu produkcji reżysera. Czy to znaczy, że nowy film Smarzowskiego powtórzy sukces jego poprzedniego dziecka?
18.09.2009 12:09
Znani i sprawdzeni przez Smarzowskiego aktorzy, którzy wcielają się w mroczne postacie, wieś zabita dechami, morze alkoholu, skrywane tajemnice i oczywiście zbrodnia – esencja filmu. Jednak zacznijmy od początku. Akcja rozgrywa się na dwóch płaszczyznach, które wzajemnie się przeplatają. Pierwszą z nich są wydarzenia pewnej deszczowej nocy mające miejsce w gospodarstwie Dziabasów (Kinga Preis i Marian Dziędziel)
. W drugą wkraczamy razem z milicjantami prowadzącymi wizję lokalną dotyczącą zbrodni sprzed lat, o którą posądzony jest Środoń (Arkadiusz Jakubik)
. Sprawą dochodzeniową kieruje porucznik Mróz (Bartłomiej Topa). Razem z rozwojem akcji pojawia się również szereg spraw, które wymagają wyjaśnienia. Czy skrywane tajemnice ujrzą światło dzienne?
Przez cały film przewija się mrok, ten dotyczący krajobrazu i gospodarstwa, ale także ludzkiej duszy. To mroczne kino nie jest niczym rozjaśnione, potykamy się o drastyczne i naturalistyczne obrazy, a wszystko co widzimy jest surowe oraz brzydkie. Wokół bohaterów czai się zło, a oni muszą dokonywać wyborów, muszą działać. Charakterystyczne dla filmu jest to, że strumieniami leje się wódka, która choć może początkowo wydaje się, że jednoczy, w konsekwencji sprawia, że nikt nie myśli realnie. Gdzieś pomiędzy jednym a drugim „głębszym” słyszymy jedynie pijacki humor, który cóż... czasami nawet śmieszy.
Muszę się przyznać, że wyszłam z pokazu i nie wiedziałam jak ten film „ugryźć”, byłam zbita z tropu, przytłoczona, wręcz zmiażdżona. Jedno jest pewne, to kawał dobrego polskiego kina grozy, jednak jeśli szukacie filmu, który wbije was ze strachu w fotel, to musicie poszukać czegoś innego. Czemu się nie boimy? Być może dzieje się tak dlatego, że kino amerykańskie przyzwyczaiło nas już do mocnych wrażeń, a my się uodporniliśmy i podnieśliśmy swój próg wytrzymałości.
Myślę, że reżyser pozostawia swoim widzom duże pole do manewru. Nie podaje gotowej odpowiedzi na nurtujące nas pytania, ale pozwala nam wszystko przemyśleć oraz zdecydować kto i czemu jest winny.