Jadwiga Jankowska-Cieślak. Przemoc nie zdołała jej złamać

Życie nie szczędziło jej trudnych, a nawet bardzo trudnych doświadczeń. Przemoc ze strony ojca, wczesna samodzielność, przegrana walka o życie ukochanego męża... Od dziecka miała silny charakter. Są tacy, co mówią z przekąsem – charakterek. Ta siła przydała się jej w życiu nie raz.

Jadwiga Jankowska-Cieślak
Jadwiga Jankowska-Cieślak
Źródło zdjęć: © AKPA | AKPA

Nie lubi wracać wspomnieniami do rodzinnego domu. Jej ojciec, generał brygady LWP, pracował w wojskowym sądzie. 26 razy orzekł karę śmierci. Wiele wydanych przez niego wyroków dotyczyło członków AK i organizacji podziemnych. Bezwzględny był także dla swej rodziny. "Był niezwykle inteligentnym człowiekiem, o niebywałej wiedzy, szerokich horyzontach. Ustawił nasze życie wedle hierarchii: najważniejszy jest mężczyzna. Jak się któreś dziecko nie podporządkowało, dostawało w łeb. Bicie nie zawsze było karą, w ten sposób chciał rozładować stres, pofolgować sobie. Uderzał nie po to, żeby nas skarcić, ale po to, żeby zadać ból. Bił nas strasznie. Moich trzech braci i mnie. Wszyscy czworo mieliśmy później bardzo duże kłopoty ze sobą" - mówiła aktorka w Magazynie Retro.

Czy można zapomnieć ojcowskie słowa, że jest się "złym materiałem na człowieka"? Aktorka długo miała też żal do mamy. "Przypisuję jej część winy, ponieważ nas nie broniła. Być może sama się bała. Zamykała się w osobnym pomieszczeniu, zatykała uszy i przeczekiwała". Jadwiga opuściła dom, gdy miała 17 lat. Także jej bracia szybko rozjechali się po Polsce. Dziś ze zgranego niegdyś rodzeństwa została już tylko ona. Bracia umierali niemal rok po roku – w 2014, 2016, 2017. Rok 2015 też jej nie oszczędził – właśnie wtedy zmarł Piotr Cieślak, ukochany mąż aktorki, z którym spędziła blisko 50 lat.

Na egzamin do szkoły teatralnej poszła na przekór własnej nieśmiałości i całemu światu. W stolicy mieszkała od końca podstawówki, ale koledzy mieli ją za prowincjuszkę. Azyl znalazła w kółku teatralnym. Przed egzaminami poszła po radę do profesor ze szkoły aktorskiej. "Nawet nie próbuj" – usłyszała.

Nie posłuchała na szczęście. Swoje i Piotra Cieślaka, studenta II roku, który pomagał przy egzaminach. "Wyczytałem: Jadwiga Jankowska. Przygotować się. Zaraz będziemy prosić. Weszła długowłosa blondynka. Popatrzyłem na nią i powiedziałem do stojącej obok sekretarki: To będzie moja żona" – opowiadał po latach pan Piotr. Na pierwszą randkę poszli po kilku miesiącach, kolejne decyzje podejmowali już szybciej. Jadwiga miała 17 lat, gdy zdawała na studia, 18, gdy zamieszkała z Piotrem, 19, gdy się zaręczyli, a 20, gdy się pobrali. "Mama zdobyła żółtą kremplinę, z której krawcowa uszyła sukienkę. Okropną, ale ją włożyłam, bo nie chciałam sprawić jej przykrości. Huczne weselisko odbyło się w hotelu wojskowym. Spędziliśmy tam z Piotrem dwie godziny, po czym pojechaliśmy do Puław, gdzie założyliśmy Studio Teatralne przy Zakładach Azotowych".

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Zobacz też: "Znowu w akcji". Polski aktor w hicie Netfliksa

Piotr Cieślak był w swoim żywiole. Grał, reżyserował, robił dekoracje. Zajmował się reklamą, bywał elektrykiem, mył toalety. Ona nie zdążyła stanąć na scenie, bo na świat przyszła mała Zosia. Narodziny córki były cudem podwójnym: zbliżyły ją z ojcem, który już był na emeryturze. "Przeszedł kilka zawałów, stał się jakiś taki ludzki. Zosia miała doskonały kontakt z dziadkiem. Między nami zaczęło się wreszcie układać. A wtedy on wziął i umarł".

Kazimierz Jankowski nie doczekał narodzin kolejnych wnuków: Antka i Kuby. Od początku i ona, i Piotr wiedzieli, że zrobią wszystko, by praca nie zdominowała ich życia. Choć przecież oboje byli ambitni i świetni w swoim fachu. W 1972 r. pani Jadwiga wystąpiła w filmie Janusza Morgensterna "Trzeba zabić tę miłość". Krytycy i widzowie przyjęli jej kreację z zachwytem, otrzymała za nią nagrodę imienia Zbyszka Cybulskiego. 10 lat później jako pierwsza Polka odebrała Złotą Palmę na festiwalu w Cannes. Miała na sobie pożyczoną sukienkę i wizę ważną tylko do końca festiwalu. Prosto z bankietu autobusem pojechała na lotnisko, nie miała już pieniędzy na taksówkę. Złotą broszkę wrzuciła do szuflady, dyplom powiesiła w toalecie.

Dom stworzyli cudowny, choć nie mieli łatwego startu. Wynajęli pokój na Starówce, w dzień studiowali, w nocy pracowali. Myli okna, sprzątali mieszkania, ona robiła na drutach. Nie narzekali. I akceptowali siebie takimi, jacy są. "Jadwiga jest typem samotnika. Żartuję, że cierpi na tzw. zespół dojarki, bo bardzo wcześnie wstaje. Latem budzi się przed piątą. Wtedy ma kilka godzin dla siebie. Często idzie na długi spacer z psami. Potrzebuje ciszy" – charakteryzował żonę pan Piotr. "[Jadwiga] trochę przypomina kota. Można go przywołać, ale przyjdzie, jeśli sam zechce".

Jak pani Jadwiga opisała męża? "Piotr jest moją pierwszą miłością. Zawsze mogłam na niego liczyć. Wszystko potrafi zrobić, jest typowym majster-klepką, do tego świetnym kucharzem – specjalistą od mięs. A najważniejsze – bardzo dobrym ojcem, chociaż wymagającym. Dzięki niemu dzieci wyszły na ludzi, bo ja byłam częściej pobłażliwa". Pierworodna Zosia dziś jest matką, jako jedyna z trójki nie mieszka w rodzinnym domu w Józefowie. Dół domu zajmuje pani Jadwiga, piętro Antoni, poddasze Kuba. Tylko nie ma tam pana Piotra. A przecież nie tak miało być.

W 2007 r., tuż przed jubileuszem 50-lecia Teatru Dramatycznego, z dnia na dzień Piotr Cieślak stracił stanowisko dyrektora. Ona w geście solidarności również opuściła zespół. "Miał dostać medal, a znalazł się na bruku. Bardzo ciężko pozbierać się po czymś takim" – mówiła wtedy. Jakoś dawali sobie radę. Pan Piotr wykładał w szkole tańca w Bytomiu, uczył sztuki aktorskiej m.in. w Malmö. Ona rok szukała pracy, w końcu pomocną dłoń wyciągnęła do niej Izabela Cywińska i zatrudniła ją w Teatrze Ateneum. Nie narzekali. Jednak pewnego dnia – na początku 2014 roku – Piotr Cieślak stracił czucie w nodze. Nie mógł chodzić. Nie pomogła operacja stopy. "A potem przestała działać ręka. Byliśmy u pięćdziesięciu ortopedów i żaden nie wpadł na pomysł, żeby zbadać mózg. Dopiero lekarka, która leczyła Piotra na cukrzycę, zaleciła tomografię". Diagnoza była druzgocąca – glejak IV stopnia. Lekarz dodał też, że pacjentowi pozostał rok życia. I nie ma sensu walczyć.

Jednak walczyli z całych sił. "Biegaliśmy do centrum onkologii, robiliśmy wszystko, żeby tego raka spowolnić. W sumie zamiast roku Piotr przeżył półtora. To była przedłużona gehenna dla niego i dla nas. Ostatni tydzień spędził w hospicjum w Otwocku. Rano jeszcze byłam u niego. Pojechałam do teatru na próbę, po powrocie dostałam telefon, że nie żyje. Był moją pierwszą i jedyną miłością, pierwszym i jedynym mężczyzną. I nagle już go nie było". Nie zdążyli zamieszkać w ukochanych Włoszech, ani tak po prostu powłóczyć się po świecie. Ale zdążyli przez te wszystkie lata (44 od ślubu) dać sobie bezwarunkową miłość. Dziś podporą pani Jadwigi jest jej rodzina, dzieci i wnuki: Bronka, Tadeusz i Kazimierz. Jak mówi, nie ma wygórowanych marzeń. Po prostu chciałaby żyć spokojnie i uprawiać swój zawód. "On niesie w sobie obietnicę, że jeszcze wszystko może się zdarzyć. Aktorem można przecież być do ostatniej chwili, do ostatniego oddechu" – mówi.

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (10)