Dziwak o nieodpartym uroku. Swoimi rolami łamie stereotypy
Billy Bob Thornton to talent, ekranowa charyzma i oryginalna osobowość. Nawet w branży, w której rozmaite dziwactwa rzadko już robią na kimkolwiek wrażenie, Thornton uchodzi za "dziwaka numer jeden" i absolutnie mu to nie przeszkadza. Jakież było zdziwienie, gdy akurat jemu powierzono rolę świętego Mikołaja.
Nie tylko wybór aktora był kontrowersyjny, ale i sam film wywołał wzburzenie, zrywając z cukierkowym, być może nieco staroświeckim wizerunkiem Mikołaja i stając w opozycji do kultowych produkcji świątecznych. Thornton potraktował poważnie to aktorskie wyzwanie i stworzył niezapomnianego antybohatera, kpiącego ze stereotypów. Billy Bob to potrafi.
Obejrzyj galerię i dowiedz się więcej o słynnym niepokornym aktorze.
Oryginał jakich mało
Urodzony w Hot Springs w Arkansas, najstarszy z trzech braci, Billy Bob Thornton dorastał w domu bez bieżącej wody i elektryczności. Według jego barwnych opowieści, na kolacje często podawano świeżo ugotowane wiewiórki. Ojciec aktora Billy-Ray był nauczycielem, a matka Virginia medium (lub też jasnowidzką).
Po ukończeniu studiów Thornton pracował w tartaku, w międzyczasie założył kilka zespołów rockowych – w Tres Hombres był perkusistą i wokalistą. Jako dwudziestolatek nie stronił od używek, sięgał też po halucynogeny.
Pięć żon
W 1981 r. wraz z kolegą z dzieciństwa Tomem Eppersonem przeniósł się do Kalifornii, aby spróbować swoich sił w aktorstwie. Łatwo nie było. Gdy Billy Bob czekał na sukces, jego życie prywatne układało się w epicką opowieść.
Thornton był żonaty pięć razy (- Zrobiłbym to ponownie w mgnieniu oka - mówi) i ma troje dzieci. Burzliwe małżeństwo artysty z Angeliną Jolie opisywano w tabloidach.
Oryginalne fobie
Billy Bob nawet nie stara się ukrywać swoich zaburzeń obsesyjno-kompulsywnych. Jego fobie to fascynujący materiał dla terapeutów. Od strachu przed waranami z Komodo, zabytkowymi meblami (szczególnie antykami z czasów króla Ludwika) i plastikowymi sztućcami, do mniej szokującej awiofobii (lęku przed lataniem), która, jak kiedyś stwierdził, paradoksalnie całkowicie zniknęła po atakach z 11 września.
Ale jest jeszcze jedno, czego Thornton nie może znieść - Szekspira, który podobno jest przereklamowany. – Toż to parę oper mydlanych – mówi aktor.
Od zawsze miał powodzenie
Dziwaczny wygląd i nieuchwytny urok seksualny Thorntona sprawiają, że nie jest on oczywistym kandydatem na hollywoodzkiego amanta. Jednak poczucie humoru oraz inteligencja czynią go interesującym. – Nie wiem dlaczego, ale już w szkole podstawowej podobałem się nawet koleżankom mojej mamy – wyznał.
Gdy bywa nazywany dziwakiem, tłumaczy: – Prawdopodobnie nie jestem tak dziwny, jak ludzie o mnie mówią. Jestem raczej zwykłym facetem. Może i jest trochę prawdy w tych wszystkich rzeczach, które o mnie rozpowiadają, ale zazwyczaj jest to rozdmuchiwane do monstrualnych rozmiarów – komentuje.
Wielkie wejście
Thornton nie od razu odniósł sukces w Hollywood. Po dobrych paru latach przyjmowania niewiele znaczących i nie zawsze interesujących ról, doczekał się przełomu. Po raz pierwszy zwrócił na siebie uwagę, gdy zdobył Oscara za scenariusz do filmu "Blizny przeszłości" z 1996 rok.
Był również reżyserem tego niskobudżetowego obrazu i zagrał w nim główną rolę – upośledzonego umysłowo Karla Childersa. Bohater wraca do swojego domu na głębokim Południu po latach spędzonych w zakładzie psychiatrycznym, do którego trafił za zabójstwo matki. Thorntona nominowano nawet do Oscara w kategorii aktorskiej.
Zróżnicowane kreacje aktorskie
Po części prosty chłopak z Arkansas, a po części neurotyczny twórca, Thornton nie daje się zaszufladkować i podejmuje różne wyzwania. Od prezydenta USA w komedii romantycznej "To właśnie miłość", po sadystycznego żonobójcę w "Czekając na wyrok"; od moralnie dwuznacznych postaci, takich jak neurotyczny złodziej w "Bandytach", po nierozgarniętego fryzjera w obrazie "Człowiek, którego nie było" braci Coen.
W filmografii aktora znalazła się także pozycja świąteczna – równie daleka od schematów i oczywistości jak sam Billy Bob Thornton.
Świąteczny antybohater
Willie Soke nie jest miłym facetem, a mimo to co roku pracuje w centrum handlowym jako święty Mikołaj. Nie interesują go dzieciaki ani ich gwiazdkowe marzenia. Znacznie ciekawsze jest samo centrum – po godzinach, kiedy można włamywać się do sklepowych sejfów.
Tak Willie i jego kolega Marcus (ten dla odmiany w stroju elfa) zapewniają sobie świąteczny przypływ gotówki. Później Soke wygrzewa się pod słońcem Miami, trwoniąc forsę na alkohol. Życie tego nieciekawego typa zmienia się, gdy poznaje on dość specyficznego dzieciaka Thurmana Mermana.
Choć z początku naszego (anty)bohatera nie obchodzi ani chłopiec, ani jego problemy (a wręcz bezczelnie okrada jego członków rodziny), z czasem przestaje być zobojętniałym, egoistycznym złodziejem i pomaga młodemu rozprawić się z nękającymi go nastolatkami. Pomiędzy Sokem a Mermanem rodzi się coś na kształt przyjaźni. Może Willie nie jest aż tak parszywą postacią, jak mogłoby się zdawać?
Nie taki znowu zły mikołaj
Oto historia przedstawiona w filmie "Zły Mikołaj", którego scenariusz napisali Glenn Ficarra i John Requa. Reżyserii podjął się Terry Zwigoff, który wcześniej stworzył "Ghost World", na podstawie kultowego komiksu.
Kandydatem do głównej roli w "Złym Mikołaju" był James Gandolfini (popularny dzięki "Rodzinie Soprano"). Zwigoff myślał też o zaangażowaniu Roberta De Niro, Billa Murraya i Jacka Nicholsona, znanego z ekscentrycznej osobowości oraz zamiłowania do ról "dziwaków". Ostatecznie Soke’a zagrał Billy Bob Thornton – a obsadzenie go okazało się strzałem w dziesiątkę.
Ceniony za łatwość wcielania się w nietypowe, skomplikowane postacie i znany ze swoich zapędów do szokowania aktor wypadł niezwykle wiarygodnie w roli antybohatera. Doskonale odnalazł się w czarnej komedii. Z lekkością i pewną nonszalancją stworzył całkiem innego, oryginalnego mikołaja – postać zdecydowanie odmienną od konwencjonalnych wizerunków miłego starca czyniącego cuda i wręczającego dzieciom pluszaki.
Thornton poprzez subtelne gesty, spojrzenia i mimikę przekazuje niuanse, dzięki którym Willie nie jest jednowymiarowy, a staje się interesujący – co dodaje filmowi wartości. Może aktor dobrze rozumiał Soke'a?
Mieszane recenzje
Czarny humor i satyryczne podejście do tematyki świątecznej sprawiają, że "Zły Mikołaj" nie jest kolejnym przesłodzonym filmem z bożonarodzeniowej ramówki. Nietypowa fabuła, kontrowersyjne sceny, dialogi i bohaterowie to kolejne elementy, dzięki którym film Zwigoffa nie przypomina gwiazdkowych klasyków. Zamiast uroczej, sentymentalnej opowieści, mamy okraszoną śmiałymi żartami i gorzkimi refleksjami ewolucję antybohatera, znakomicie zagranego przez Thorntona.
Gdy 26 listopada 2003 r. film wszedł na ekrany kin, recenzje były mieszane. W "The Washington Post" nazwano produkcję "złym bliźniakiem" uwielbianego "Cudu na 34 Ulicy" i ganiono The Walt Disney Company za to, że pozwolili na zniszczenie przez Miramax Films (wtedy studio zależne od Disneya) tak ukochanej postaci jak święty Mikołaj.
Jest nadzieja dla antybohatera
"Zły Mikołaj" nie jest dla każdego, ale film i stworzonego przez Thorntona (anty)bohatera docenią ci, którzy dostają mdłości od przesłodzonych, idealizowanych obrazków świątecznych. Kontrowersyjny, może nawet nieco obraźliwy humor i spora dawka cynizmu mogą zapewnić niezłą, niesztampową rozrywkę.
A może paradoksalnie właśnie ten tytuł – ukazujący przemianę "skrajnego przypadku", czyli złodzieja, alkoholika i nihilisty – to najlepszy wybór na święta? Bo jeśli Willie Soke znalazł na dnie swojej mrocznej duszy minimum empatii i niechcący zrobił coś dobrego, to już chyba wszystko jest możliwe.
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" rozmawiamy o najlepszych (i najgorszych) reklamach świątecznych, wielkich potworach w "Monarchu" na AppleTV+ i szokującym znęcaniu się nad ludźmi w "Special Ops: Lioness" na SkyShowtime. Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.