Seriali jak ten już się nie robi, a jednak powstały aż trzy sezony. "To cud"
"Ktoś, gdzieś" to nie jest typowy serial. Nie ma tu pościgów, wielkich romansów, pierwszoligowych gwiazd i skandali. A jednak każdego, kto obejrzał choć jeden odcinek, łapie za serce. "Istnieją miejsca i ludzie, o których nie kręci się filmów i seriali". Udowodnili, że warto.
Manhattan, ale nie ten tętniący życiem i neonami w Nowym Jorku, tylko małe miasteczko Manhattan w stanie Kansas, gdzie czas płynie wolniej. Sam (w tej roli komiczka, artystka teatralnych scen Bridget Everett), kobieta po 40., wraca do domu po śmierci swojej siostry. Nie wierzy w miłość, przyjaźń ani w ogóle w to, że jest dla niej jakaś przyszłość. "Ktoś, gdzieś" to historia o tym, że ludzie w małych miasteczkach i ich "małe historie" są ważni. Widzowie szybko pokochali tę niepozorną produkcję, doceniając jej autentyzm, bezpretensjonalność i humor.
Przed rozpoczęciem zdjęć do drugiego sezonu nagle zmarł aktor Mike Hagerty, wcielający się w postać ojca głównej bohaterki. Twórcy nigdy nie zdecydowali się na wpisanie tego do scenariusza. O tej decyzji oraz o zakończeniu emisji "Ktoś, gdzieś" trzecim sezonem rozmawiamy z Hanną Bos i Paulem Thureenem, współtwórcami i współscenarzystami serii.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Somebody Somewhere Season 3 | Official Trailer | HBO
Basia Żelazko, WP: Oczywiście moje pierwsze pytanie dotyczy decyzji o zakończeniu serialu. Muszę znać powody.
Paul Thureen: Stworzyliśmy serial mały, ale o dużym sercu. Podchodziliśmy do każdego sezonu tak, jakby to miał być nasz ostatni. Decyzja o zakończeniu nie była podjęta od razu, ale zdajemy sobie sprawę, że w obecnym krajobrazie medialnym każdy sezon mógłby być tym ostatnim. Zrobienie aż trzech sezonów to wielka sprawa.
Hannah Bos: Sam fakt, że ten serial w ogóle powstał, to dla nas prawdziwy cud. Byliśmy szczęśliwi i dumni, że mogliśmy nakręcić pilota, a realizacja trzech serii to coś niesamowitego, naprawdę cud. Te postacie będą żyły dalej, bo dla nas są prawdziwe. Czujemy, że to prawdziwe błogosławieństwo, że mieliśmy trzy sezony.
PT: To zabawne być teraz po tej stronie rzeczywistości, bo jak powiedziała Hannah, te postacie wydają się nam prawdziwymi ludźmi. Nie myślimy o tym, co zrobiłyby w telewizji, ale co zrobiłyby naprawdę. Dlatego dla nas to trochę proces żałoby, żegnania się z tymi postaciami, ale wiemy, że one będą żyły dalej. Kto wie, może w przyszłości...
Proszę, nie dawaj mi nadziei.
PT: Okej, okej, nie damy ci nadziei.
HB: Ale zawsze jest nadzieja. To właśnie jest przesłanie tego serialu.
Uważacie, że nawet pierwszy sezon był jak cud. Uwielbiam ten serial, ale muszę otwarcie stwierdzić: "na papierze" nie wydaje się on hitem telewizyjnym. To nie jest coś, co powinno znaleźć się w telewizji czy serwisach VOD. Jak przekonaliście HBO do tego projektu?
HB: HBO chciało zrobić serial z Bridget Everett. Była już zawodowo związana z Carolyn Strauss i studiem braci Duplass, którzy szukali serialu dla niej. A my byliśmy fanami Bridget. Kochamy teatr, widzieliśmy jej występy na żywo w Nowym Jorku. Jest w niej coś, co chcieliśmy pokazać, coś, co można zobaczyć na jej występach – nie tylko jej śmieszna strona, ale ta głęboko refleksyjna.
Napisaliśmy więc pilota o życiu na środkowym zachodzie Stanów i o Sam, luźno bazując na Bridget, ale postać ewoluowała w coś więcej. Przekonaliśmy HBO, "sprzedając" to jako historię kobiety z małego miasteczka, która wraca do domu po śmierci siostry. To wszystko rozwinęło się w coś pięknego.
"Na papierze" może to nie wydawać się ważną historią, ale myślę, że to część przesłania tego serialu – istnieją ludzie i miejsca, o których zazwyczaj nie robi się filmów czy seriali. Nie mieszkają w wielkich miastach, nie są gwiazdami filmowymi. Może mieszkają na farmie, w pobliżu swojej rodziny i decydują się tam żyć pięknie, doceniając urok swojego rodzinnego miasteczka. Nie ma takich produkcji.
PT: Jesteśmy zafascynowani postaciami i miejscami, które są jakby na uboczu głównych opowieści. Ale myślę, że te historie są warte opowiedzenia. I dlatego zasługują na to, by powstał o nich serial. Myślę, że kiedy tworzysz coś, łatwo jest zapytać: "Czego oni mogą chcieć? Czego mogą chcieć szefowie telewizji? Czego może chcieć HBO?". Bo HBO ma te wszystkie niesamowite programy, niektóre wielkie, niektóre małe. To była szansa, aby zrobić coś wyjątkowego. A gdyby oni tego nie przyjęli, to też byłoby w porządku. I muszę powiedzieć, że od samego początku HBO mówiło: "Zróbcie tego więcej, niech będzie bardziej tym, czym jest".
Jest taki moment w pierwszym sezonie, kiedy Sam podchodzi do auta i nie może go otworzyć, po czym zdaje sobie sprawę, że tuż obok stoi identyczne niebieskie auto. To mały moment, który nie posuwa fabuły do przodu, ale jest to codzienna sytuacja, którą wszyscy rozpoznajemy. Amy Gravitt, nasza główna producentka w HBO, zawsze mówiła: "Więcej takich momentów z niebieskim autem, więcej tych chwil, które przypominają prawdziwe życie i które wszyscy rozumieją". Publiczność, która się rozrosła i ludzie, którzy zareagowali na ten serial, dostrzegając w nim siebie, czego wcześniej nie widzieli w tv, to naprawdę poruszające. Nie możemy uwierzyć, że udało nam się ujść z tym na sucho przez trzy lata (śmiech).
Pierwszy sezon był głównie o żałobie. W trakcie tworzenia drugiego sezonu wy, jako zespół, zmierzyliście się ze stratą Mike'a Hagerty. Ale postanowiliście nie rozwijać tego tematu w scenariuszu. Możecie opowiedzieć o tej decyzji?
HB: Tak, to był piękny moment współpracy, kiedy HBO dało nam trochę czasu, choć tylko kilka tygodni, ponieważ to się stało tuż przed rozpoczęciem zdjęć. Mike był wspaniałym człowiekiem, bliskim nam wszystkim.
W telewizji jest coś pięknego, co pozwala ludziom żyć wiecznie. To był trudny moment, ale dał nam trochę radości w smutku, że możemy utrzymać go przy życiu w serialu. Jego serce jest obecne w każdym z trzech sezonów. To jedna z moich ulubionych scen: Sam nadal kontynuuje swoją relację z ojcem. Na planie to był naprawdę piękny moment. Również podczas kręcenia tego sezonu, kiedy Sam dzwoni do swojego taty, miło było udawać, że on wciąż jest z nami.
PT: Wspomniałaś, że pierwszy sezon był w dużej mierze o żałobie. Myślę, że byłoby to zbyt ciężkie dla serialu i dla nas, gdybyśmy musieli stawić czoła tej śmierci.
Nie zdawałem sobie z tego sprawy rok czy dwa lata temu, ale w jakiś sposób ten serial rezonuje z amerykańską polityką, zwłaszcza jeśli chodzi o prawa osób transpłciowych i społeczność LGBTQ. Czy chcieliście tego?
PT: Nie planowaliśmy, żeby serial zgrał się z politycznym momentem, ale to ważna część tej historii. Często historie o społeczności queer koncentrują się na wielkich miastach, jak Nowy Jork czy Los Angeles, a ludzie queer żyją także na środkowym zachodzie, w małych miastach, są wierzący i praktykujący. Dla nas ważne było, aby pokazać te historie w sposób ludzki i pełny. Nie chcieliśmy być zbyt polityczni, ale opowiadamy historie prawdziwych ludzi, a czasami polityka się w nie wplątuje.
Dziękuję za rozmowę.
Basia Żelazko, dziennikarka Wirtualnej Polski
Premiera trzeciego sezonu "Ktoś, gdzieś" 27 października na platformie Max.
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" opowiadamy o "Napadzie" na Netfliksie, zastanawiamy się, dlaczego Laura Dern zagrała w koszmarnej "Planecie samotności" i zachwycamy się nowym serialem Max, "Franczyza". Znajdź nas na Spotify, Apple Podcasts, YouTube, w Audiotece czy Open FM. Możesz też posłuchać poniżej: