Śmierć przychodzi w ciszy
Rzadko na ekranach kin pojawia się post-apokaliptyczny epos o losie ludzkości, którego świat przedstawiony nie jest owocem efekciarskich zapędów jego twórcy, ale efektem artystycznej harmonii i wizualnej elegancji. Kinowy seans „Niepamięci“ Josepha Kosinskiego zostawia po sobie ślady w postaci obrazów ciemnobrązowej ziemi i nieba rozpalonego zachodzącym słońcem. Po zakurzonym świecie, z którego wysysane są ostatnie zasoby wody, krąży mężczyzna w biało-szarym kombinezonie i latają drony – małe, okrągłe urządzenia pilnujące bezpieczeństwa. Po wojnie gros ludzi przewieziono na nową planetę, Tytana – jeden z księżyców Saturna. Prócz deszczowych chmur i małych robotów nad Ziemią pogrążoną w niepamięci unoszą się jednak wspomnienia dziesiątek filmów science-fiction, które zasiedlały ekrany kin w ciągu ostatnich dekad.
19.04.2013 14:01
Historia, którą opowiada Joseph Kosinski, nie jest wielce oryginalnym produktem współczesnych czasów, ale jest ich znakomitym odbiciem. Twórca „Tronu: Dziedzictwa“ (2010) to niezły obserwator, który w jednej sekwencji potrafi dokonać syntezy nostalgicznych wspomnień o „Solaris“ (sama nie wiem, czy bardziej wersji Andrieja Tarkowskiego czy Stevena Soderbergha)
z ironiczną wiedzą na temat funkcjonowania wielkich korporacji. John Harper (całkiem niezły Tom Cruise!) jest naprawiającym drony technikiem, którego prześladują sny z nieznajomą kobietą w roli głównej. Na stacji badawczej mieszka i pracuje jednak tylko z Viką (Andrea Riseborough). Są efektywnym zespołem. Victoria powtarza to codziennie niczym wyuczoną mantrę, John nie jest tego taki pewien. Choć jego pamięć powinna zostać wymazana dla dobra misji, prześladują go niepokojące obrazy starego świata.
Kosinski ma dużą świadomość tego, co ów świat tworzyło. Nie pozwala sobie na banalne żonglowanie rekwizytami popkultury. W jego post-apokaliptycznej rzeczywistości nie ma śladów po automatach do gry czy puszkach coca-coli (vide „Droga“ Johna Hillcoata). Tym, co wyparła kosmiczna technologia są kultura i sport – ostatnie przejawy cywilizacji, jaka na piedestale stawiała wspólnotowe przeżycie, a nie indywidualne zagubienie. Harper gromadzi odnalezione wspomnienia w chacie, którą wybudował na rubieżach zniszczone świata, w odkrytej między górami zielonej oazie. Raj odnaleziony wypełniają książki, płyty gramofonowe, kilka dziecięcych zabawek i lodówka, którą powinny zapełniać organicznie wychodowane warzywa. Poszukujący straconego czasu Harper w 2077 roku odnajduje raj, który jest iluzoryczną wizją sielskiej Ameryki, jaką pielęgnują w sobie fani amerykańskiego snu i narodzonego wraz z kontrkulturą pragnienia życia poza systemem.
Interesujące jest w filmie Kosinskiego przeczucie, że tym razem to nie domek w głębi lasu jest iluzją, ale cały świat wokół niego. Przypomina on psychotyczny sen bohatera powieści Stanisława Lema. Uzależnione od kontaktu z człowiekiem drony (przypominające robota R2-D2) sprawiają, że wydaje się on być kształtowany przez fana „Gwiezdnych wojen“. Niechlujne kostiumy ścierwojadów są jednak wzorowane na ubraniach bohaterów „Mad Maxa“, a ideologiczna wymowa „Niepamięci“ pozwala mówić o filmie w kontekście „Matrixa“ rodzeństwa Wachowskich. Tak wiele odniesień do kultury science-fiction nie przekłada się jednak na wrażenie, że film jest przeładowany nadmiarem skojarzeń. Ze wszystkim, co dzieje się ekranie jesteśmy już raczej do tego stopnia oswojeni, że możemy się skupić na narracyjnych subtelnościach, grzebać w rzeczywistości do woli i – idąc śladami Harpera – samemu szukać odpowiedzi na pytanie, czy i w którym momencie zostaliśmy oszukani przez demiurga powołującego do życia wizualnie podniecającą rzeczywistość.