Steven Seagal: kuc-mitoman z telewizji. Kolega Putina i Łukaszenki
Podobno było tak: na imprezie u Sylvestra Stallone’a spotkali się Steven Seagal i Jean-Claude Van Damme. Ziemia zadrżała, w powietrzu zaiskrzyło. Oto naprzeciw siebie stanęły dwie legendy kina akcji i dwaj odwieczni wrogowie. Był rok 1997, obaj panowie byli jeszcze na tyle młodzi i modni, że byli w stanie kręcić po kilka filmów rocznie. I na tyle sprawni fizycznie, by móc dać sobie po mordach. O co poszło?
Seagal od lat ubliżał Van Damme’owi w wywiadach. W 1991 roku w talk-show Arsenio Halla publicznie powątpiewał w to, że Van Damme w ogóle umie się bić i że kiedykolwiek był mistrzem w karate, choć to, że został nim w Belgii w wieku 20 lat, to udokumentowany fakt. Van Damme raczej się do tych zaczepek nie odnosił. Czara przelała się dopiero podczas wspomnianej imprezy u Stallone’a. Zaczęły się wzajemne przepychanki, belgijski karateka zaprosił Seagala na zewnątrz.
Ale ten ponoć nigdy nie wyszedł na solo. I zniknął z imprezy.
Fani Seagala twierdzą, że ich idol pewnie nie chciał upokorzyć Van Damme’a, bo wiedział, że sztuki walki nie powinny służyć do takich popisów. Z kolei sam Seagal zaprzecza, że coś takiego kiedykolwiek się wydarzyło. "Zmiażdżyłbym go" – zapewnił po latach. – "Gdyby mnie zobaczył, to by uciekł".
Dziś możemy powiedzieć, że to słowo przeciwko słowu. A co rzeczywiście wydarzyło się na imprezie u Stallone’a – to wiedzą tylko ci, którzy na niej byli. Nie zmienia to jednak faktu, że wiarygodność Seagala jest (delikatnie mówiąc) nie najlepsza. Aktor na przestrzeni lat bywał przyłapywany na kłamstwach i półprawdach, ale też na dziwacznych przechwałkach.
Twierdził na przykład, że pomagał trenować agentów CIA, chociaż nikt poza nim nie był w stanie tych rewelacji potwierdzić. Miał walczyć z yakuzą i uczyć się aikido od samego jego twórcy, Morihei Ueshiby, choć japoński mistrz zmarł, zanim Seagal przyjechał do Japonii. Gwiazdor rzekomo zna mnóstwo języków obcych i jest najlepszym na świecie specjalistą od samurajskich mieczy. A przy okazji twierdził, że umie uzdrawiać, przepowiadać przyszłość i że Dalajlama uczynił go bóstwem.
- Ego Seagala jest niebotyczne – twierdzi Kuba Koisz, dziennikarz filmowy prowadzący podcast o kulturze i sporcie "Fight Room". Koisz niedawno dokonał niemożliwego: w kilka miesięcy obejrzał 33 filmy z gwiazdorem. – Steven wraz ze swoim przybocznym reżyserem Keoni Waxmanem nakręcili 10 filmów – wszystkie z obligatoryjnymi scenami tańca młodych dziewczyn w klubie i przemowami postaci Seagala o istocie honoru. Jeden z filmów kończy się nawet sceną, gdy nasz bohater gra na gitarze, a kamera pokazuje salon, w którym na kominku wisi jego autoportret z gitarą w ręku.
- Pamiętam go jako najbardziej cuchnącego ściemą gwiazdora akcyjniaków – wspomina komik Bartek Walos, prywatnie fan kiepskiego kina. – Nie było w nim za grosz luzu, a jego bucerę wyczuwało się na kilometr. Nie mogłem zrozumieć, jak kogoś, kto rusza się jak żelbetonowy kloc, można uznać za prawdziwego karatekę.
Seagalowi rzeczywiście zawsze daleko było do zwinności i finezyjności najwspanialszych wojowników kina: Jackie Chana, Bruce’a Lee czy Chucka Norrisa. Jego ruchy były powolne, a pewną taką niezborność z reguły tuszowały sztuczki montażowe. Seagal nadrabiał za to posturą – ze swoją zwalistą sylwetką i 193 centymetrami wzrostu robił duże wrażenie w polsatowskich hitach, takich jak "Liberator", "Nico – ponad prawem" czy "Wygrać ze śmiercią". No i miał swój znak rozpoznawczy – charakterystyczny kucyk.
Sylwetka aktora robiła wrażenie w latach 80. i 90., ale później coraz mocniej widoczna zaczynała być nadwaga. W "Cudzoziemcu" (2003) i "Poza zasięgiem" (2004), dwóch projektach zrealizowanych w Polsce (u boku Seagala zagrali m.in. Przemysław Saleta, Łukasz Jakóbiak i Ida Nowakowska), aktor wyraźnie nie chciał się przemęczać. Zamiast biegać i skakać, wolał raczej… chodzić.
- Nie znoszę Seagala jako aktora, ale filmy z nim ogląda się trochę jak tego przechwalającego się wujka, który mówi, że w remizie nie ma na niego mocnych – mówi Koisz. – W jego karierze kumuluje się wszystko, co toksyczne w karykaturalnej męskości, a z czym poradziły sobie takie legendy jak Stallone czy Schwarzenegger. Tamci pozwolili się sobie zestarzeć, a w przypadku Seagala istnieje równanie: im jest starszy, tym bardziej maczystowskie są jego kreacje oraz więcej ubrań ma na sobie w czasie scen seksu. No i nie da się ukryć, że wszystkie sceny kaskaderskie wykonuje dubler.
Ukryć nie da się też tego, że lata świetności Seagal ma już dawno za sobą. Jego filmy to niskobudżetowe gnioty, ignorowane i przez widzów, i przez krytykę. Gwiazdor angażuje się więc w ekscentryczne przedsięwzięcia pozafilmowe. Raz na jakiś czas świat obiegają jego zdjęcia z Władimirem Putinem, z którym ma go łączyć wielka przyjaźń. Seagal otrzymał nawet od prezydenta rosyjskie obywatelstwo. Gwiazdor odwdzięczył się Putinowi toną komplementów ("to jeden z największych światowych przywódców") i poparciem w sprawie Krymu. A potem dał sobie jeszcze zrobić kilka niezręcznych fotek z Łukaszenką – na jednej Seagal trzyma dwa arbuzy, na drugiej wcina marchewkę. Oburącz.
Trwa ładowanie wpisu: twitter
Jednak ani pomawianie kolegów, ani mitomańskie zapędy, ani chwalenie aneksji Krymu nie są największymi plamami na karierze Seagala. Od lat znane są bowiem jego historie związane z przemocą wobec kobiet. O gwałt oskarżyła go Regina Simons, statystka z "Na zabójczej ziemi". O molestowanie lub napaści seksualne: aktorki Julianna Margulies, Rachel Grant, Rae Dawn Chong, Jenny McCarthy i Portia de Rossi oraz modelka Faviola Dedis. Aktor zaprzeczał wszystkim oskarżeniom. Co nie zmienia faktu, że w Hollywood jest już od dłuższego czasu skreślonym pośmiewiskiem.
- Trafiłam na dziwny filmik z Seagalem z turnieju aikido, gdzie on udaje, że walczy – opowiadała kilka tygodni temu w wywiadzie aktorka Charlize Theron. – Jest niesamowicie otyły i tylko popycha ludzi. Ma nadwagę i ledwo potrafi się bić. Popycha ludzi, łapiąc ich za twarze. To wszystko. I nie mam problemu z mówieniem o nim w ten sposób, bo on nie jest zbyt miły dla kobiet. Więc niech sp*****la.