Val Kilmer powrócił na ekrany. Fani go kochali, branża nienawidziła
Val Kilmer był prawdziwą gwiazdą w latach 80. i 90. Jednak z czasem jego los mocno się odmienił. Aktor zyskał w branży filmowej opinię bardzo trudnego współpracownika, co z połączeniu z późniejszą chorobą zniszczyło jego karierę. Teraz Kilmer powraca w małej, ale istotnej roli w "Top Gun: Maverick". Można jednak wątpić, czy znowu będzie rozchwytywany w Hollywood.
Aktorów i aktorek, którzy stracili swoją pozycję w Hollywood w ostatnich dwóch dekadach, jest bez liku. Wystarczy wspomnieć o Sharon Stone, Billu Pullmanie, Geenie Davis, Kevinie Costnerze, Brusie Willis czy Nicolasie Cage'u czy Valu Kilmerze. Wszyscy najlepsze lata mają już za sobą. Tak samo Kilmer, który od początku wyglądał jak ktoś, kto urodził się, by zostać gwiazdą.
Aktor z jednej strony wyglądał jak ktoś, kogo pokochała kamera, a z drugiej - rzeczywiście potrafił grać. Jego charyzma była tak wielka, że bez problemu potrafił skraść większość wspólnych scen z Tomem Cruise’em w "Top Gun" w 1986 r. Zresztą już debiut Kilmera - komedia "Ściśle tajne" - pokazał że urodzony w 1959 r. aktor jest zdolny wziąć na swoje barki przeróżne role.
Zobacz: Największe metamorfozy gwiazd kina. Kto przytył, a kto schudł do roli?
W latach 90. było jeszcze lepiej. Tamtą dekadę rozpoczął od słynnego filmu "The Doors" Olivera Stone’a, gdzie w brawurowy sposób zagrał Jima Morrisona. Ba, nie tyle zagrał, co się w niego przeistoczył. Trudno sobie wyobrazić kogokolwiek innego w roli legendarnego rockmana. Wtedy wydawało się, że jego dobra passa będzie trwała i trwała. A to znowu skradł show na drugim planie w "Tombstone", a to mocno wyróżniał się w "Gorączce", w której przecież grał u boku takich tuzów jak Robert De Niro i Al Pacino.
W 1995 r. wcielił się nawet w Batmana w "Batman Forever". Choć jego rola, jak i zresztą sam film, dziś raczej bawią, to do tego roku Kilmer był na fali wznoszącej. Jednak już wtedy pojawiały się głosy, że aktor jest niezwykle trudną osobą do współpracy. Nie brało się to z niczego.
Trudny charakter
Kilmer od początku kariery forsował na planach własną wizję pracy. Opierając swoją grę na metodzie Stanisławskiego, całkowicie wczuwał się w postać, by oddać jej wewnętrzną motywację i emocje. Takie podejście stwarzało jednak problemy. Podczas kręcenia "Top Gun" Kilmer nie miał najlepszej relacji z Cruise'em. Kilmer specjalnie podsycał rywalizację, co sprawiło, że Cruise i jego ekipa trzymali się od niego daleka.
Kilmer szybko stawał się coraz śmielszy. Ścierał się ze Stonem, gdy próbował przekierować "The Doors" w pasującą mu stronę. Co więcej, do rąk ekipy pracującej przy tamtym filmie rozesłano notatkę z listą zasad, jak traktować Kilmera na planie. Nie wolno było chociażby zwracać się do niego po imieniu.
Na planie "Batman Forever" dorobił się ksywy "psycho Kilmer". Reżyser Joel Schumacher stwierdził wprost, że aktor był dziecinny i niemożliwy do współpracy. Podobnie Richard Stanley, który pracował z Kilmerem przez kilka dni przy "Wyspie doktora Moreau". Ocenił, że gdy tylko aktor zjawiał się na planie, od razu wybuchała kłótnia. Legendarny John Frankenheimer, któremu przypadło dokończenie tego filmu, powiedział potem, że nigdy nie zrobi dwóch rzeczy w życiu: nie wejdzie na Mount Everest i nie nakręci nic z Kilmerem.
Gdzie się nie pojawił, Val Kilmer ciągle narzekał i stawiać niemożliwe do spełnienia żądania. Nie zawracał sobie głowy nawet drobnymi uprzejmościami na planie. Był tak oddany metodzie, że stawał się agresywny. Wiele źródeł twierdziło, że na planie "Wyspy doktora Moreau" dotknął odpalonym papierosem baków członka ekipy filmowej.
Sława nie pomogła aktorowi. Co ciekawe, z początku Kilmer nawet się jej nie domagał. Nie był zainteresowany wielkimi pieniędzmi. Dopiero, gdy Hollywood wyniosło go wyżej, zaczął zabiegać o milionowe gaże i wyróżnienia. Nie mógł m.in. ścierpieć, że nikt go nie nominował do Oscara.
Zła reputacja w branży sprawiła, że od połowy lat 90. Kilmer dostawał coraz mniej ról w dużych produkcjach. A jeśli już był obsadzany, to filmy zaliczały potężne wtopy finansowe ("Czerwona planeta" i "Aleksander"). Lepiej szło mu w kinie niezależnym, gdzie stworzył m.in. znakomitą kreację bohatera pałającego żądzą zemsty w narkotykowym kryminale "Jezioro Salton".
Kilmer w szybkim tempie podzielił los Nicolasa Cage’a czy Bruce’a Willisa, którzy także nie mogli się odnaleźć na początku XXI wieku. Zrażał do siebie kolejnych ludzi. Nawet swoich sąsiadów w Nowym Meksyku, gdzie miał ranczo. Podobno go wprost nie cierpieli.
Problemy finansowe i zdrowotne
Kilmer nie miał szczęścia także prywatnie. Kryzys z 2008 r. dotknął go wyjątkowo brutalnie. Aktor musiał sprzedać większość swojego raju. Na domiar złego przytył, jednak w przeciwieństwie do Russella Crowe’a, który przekuł to na swoją korzyść, nie wrócił do kina.
Jeśli już mówiło się o nim w poprzedniej dekadzie, to głównie w kontekście jego problemów zdrowotnych. A był moment, gdy omal nie zmarł. Będąc wyznawcą Stowarzyszenia Chrześcijańskiej Nauki, którego członkowie nie wierzą ani w lekarstwa, ani w sensowność postępu medycznego, nie dopuszczał do siebie faktu, że ma raka krtani. Wybrał modlitwę oraz wiarę, że co ma być, to będzie. Od śmierci uratowały go dzieci, które zmusiły ojca do podjęcia terapii.
Pomogło, choć sugerował, że zniszczenia w jego organizmie spowodowały chemioterapia i lekarze, a nie choroba. Aktor wygrał walkę z rakiem, ale jego głos nie przypomina zupełnie tego, jakim zachwycił się świat. Oddycha przy pomocy rurki tracheostomijnej.
Kilmer powróci?
W "Top Gun: Maverick", który można oglądać w polskich kinach od 27 maja, Kilmer ponownie wcielił się w Icemana. Jego rola nie jest duża, ale ma istotny wkład w fabułę. Dla wielu szokiem może być, jak dziś wygląda. Zupełnie nie przypomina przystojniaka z dawnych lat. Co ciekawe, to Tom Cruise zadbał, by Kilmer powrócił w sequelu hitu sprzed 36 lat. Wychodzi na to, że aktor wciąż ma życzliwych kolegów w branży. Jednak patrząc na niego, a właściwie słysząc, jak z trudnością wydobywa z siebie głos, trudno uwierzyć, by nagle znowu posypały się dla niego propozycje ról. Ten czas dawno już minął, ale cieszy, że ktoś postanowił przypomnieć nam go na dużym ekranie.
Kamil Dachnij, redaktor Wirtualnej Polski
Słuchasz podcastów? Jeśli tak, spróbuj nowej produkcji WP Kultura o filmach, netfliksach, książkach i telewizji. "Clickbait. Podcast o popkulturze" dostępny jest na Spotify oraz w aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach. A co jeśli nie słuchasz? Po prostu zacznij.