Wiesław Dymny: Czuły barbarzyńca
16.03.2016 | aktual.: 22.03.2017 21:17
Ona była jedną z najpiękniejszych aktorek tamtych czasów, on owianym złą sławą krakowskim bon vivantem, brutalem nazywanym „małym Da Vincim”. Połączyło ich szalone uczucie, które brutalnie przerwała tajemnicza śmierć artysty.
Ona była jedną z najpiękniejszych aktorek tamtych czasów, on owianym złą sławą krakowskim bon vivantem, brutalem nazywanym „małym Da Vincim”. Połączyło ich szalone uczucie, które brutalnie przerwała tajemnicza śmierć artysty.
Z legendą Piwnicy pod Baranami zmierzyła się Monika Wąs. „Dymny. Życie z diabłami i aniołami” to obszerna, bogato ilustrowana biografia rzucająca zupełnie nowe światło na zapomnianą postać interdyscyplinarnego artysty, zmagającego się z ciasnymi ramami socjalistycznej rzeczywistości i własnymi demonami.
Na kartach książki autorka zebrała wypowiedzi bliskich męża Anny Dymnej, jego kolegów, przyjaciół i współpracowników. Wyłania się z nich obraz twórcy niepotrafiącego spełnić się tylko w jednej dziedzinie, człowieka niezwykle wrażliwego, targanego skrajnymi emocjami, często uciekającego w alkohol i samodestrukcję.
''Urodziłem się czarny''
Jak przyznaje jego przyjaciel Feridun Erol, polski reżyser tureckiego pochodzenia, żywiołem Dymnego było budowanie narracji. Potwierdza to we wstępie książki autorka biografii, przyznając, że badanie jego historii przypominało śledztwo, pełne fałszywych tropów i ślepych uliczek.
Wiesław przyszedł na świat w 1936 roku na terenach obecnej Białorusi, skąd wraz z matką i braćmi przedostał się do Polski, choć lubił podawać zupełnie inne wersje swoich narodzin.
- Urodziłem się na Litwie, tam gdzie nie urodziła się większość pisarzy, a szkoda. Pępowinę miałem na 44 metry długą, co zapewniło mi dużą ruchliwość i wszędobylskość - pisał o sobie Dymny.
- Urodziłem się nagle, zupełnie bez powodu, kiedy na świecie szalała burza. Urodziłem się czarny. Lekarze długo potrząsali mną i rzucali na wszystkie strony, aż wreszcie ożyłem, chwilę przedtem straciwszy ten intensywny kolor.
Upokarzające aktorstwo
Choć Dymny zajmował się najróżniejszymi przejawami sztuki – m.in. pisał, rzeźbił, szył, malował, założył pierwszy polski zespół bigbitowy Szwagry, fotografował - to spora część jego twórczości była związana z przemysłem filmowym, od którego zresztą się dystansował. Trudno się temu dziwić – gros jego pomysłów trafiało do szuflady, bo nie były po linii partii.
- Pracując dla Filmu Polskiego (scenariusze, opieka literacka oraz scenografia wnętrz i kostiumy), występowałem również jako aktor filmowy (m.in. „Rancho Texas”, „Wszystko na sprzedaż”), co jest jednym z najbardziej upokarzających zajęć, nie życzę nikomu, kto ma trochę dumy w sobie - wyznał z przekąsem w jednym z wywiadów.
Dymny był autorem scenariuszy do filmów Henryka Kluby, w tym do zapomnianego dziś „5 i 1/2 bladego Józka”, który ostatecznie nigdy nie trafił na ekrany. To właśnie na planie spotkał Annę Dziadyk, choć początki ich znajomości zgoła nie były romantyczne.
- Tego dnia bardzo źle się czułam, bolała mnie głowa. A za moimi drzwiami Cnota i Dymny kompletnie pijani grali w ping-ponga i strasznie głośno przeklinali. [...] Wreszcie wyszłam i zapytałam, czy mogą przestać grać. Wtedy Dymny przyszedł do mnie do pokoju z butelką i coś powiedział do mnie, wplatając słowo „k...a". Ja teraz wiem, że to był przecinek i można to w dobrej wierze powiedzieć. Ale wtedy byłam tak przerażona, że go strzeliłam w łeb, bo myślałam, że to o mnie. I on mi oddał, i mi podbił oko. On mnie nie chciał uderzyć chyba. A mnie się świat zawalił i od razu wyjechałam - wspomina aktorka.
Później przyszła kolej na kwiaty, przeprosiny i miłość ocierającą się o szaleństwo. Dymny był wówczas jeszcze żonaty, choć para już od pewnego czasu była w separacji. Z Anią pobrał się w 1971 roku.
''Z niedożywienia miewali kłopoty ze wzrokiem''
- Ciekawa też była jego uroda. Ładnie wyrzeźbiony, miał rysy klasyczne i kształtną, harmonijną głowę, uwagę zwracały mięsiste usta i żółte oczy, które patrzyły na świat tygrysim spojrzeniem- opisuje Dymnego Kazimierz Kutz.
Z jego aparycją przystojnego brzydala kontrastował niski wzrost, jak się okazuje spowodowany warunkami, w jakich dorastał.
- Wiesiu mi mówił, że gdyby wtedy nie było takiej nędzy, to on i bracia byliby wyżsi, bo w ich rodzinie wszyscy byli wysocy* – tłumaczy Dymna. *– Miał sto sześćdziesiąt osiem centymetrów wzrostu i był tylko parę centymetrów ode mnie wyższy. 'Cica', czyli Mietek, jego brat, też był niewysoki. Ale oni w czasie wojny żyli w nędzy, nie mieli dostępu do żadnych witamin i pełnowartościowych posiłków. Czasem głodowali. Bieda była tak ogromna, że z niedożywienia miewali kłopoty ze wzrokiem.
Jednak warunki fizyczne nie przeszkadzały mu czuć się pewnie i stanowić zagrożenia dla wszystkich tych, u których Dymny wyczuł fałsz. A była to jedna z niewielu rzeczy, jakich organicznie nie znosił.
- On po wódce mógł wprost obnażać nieetyczne zachowania swoich rozmówców i żądać wyjaśnień - tłumaczy Edward Linde-Lubaszenko, dodając, że na wyjaśnieniach zazwyczaj się nie kończyło.
''Bardzo lubił się bić''
W powszechnej świadomości utarł się obraz budzącego strach Dymnego-brutala, bestii, której bał się Piotr Skrzynecki. Jednak jak wynika ze wspomnień Kazimierza Kutza, nie tylko on.
- Bardzo lubił się bić, bo tam wszystko rozgrywało się na ubitej ziemi. Dlatego bywał bardzo niebezpieczny. Był rzeczywiście silny i w pierwszym odruchu, kiedy coś było nie tak, to po prostu wchodził i mimo że nie był wysokiego wzrostu, nie bał się wcale. Promieniował siłą, radykalizmem fizycznym, miał w sobie jakąś magię. Ludzie się go ogromnie bali- tłumaczy reżyser.
Te słowa potwierdza Linde-Lubaszenko, dodając z rozbrajającą szczerością, że jest jednym z nielicznych, którzy uniknęli szału Wieśka. Do legendy przeszły bijatyki, w jakich uczestniczył - na łamach książki przytacza je Jerzy Cnota (na zdjęciu z Dymnym).
- Od razu walnął jednego, ja drugiego, jednemu odgryzłem ucho i było po bitce, ich było trzech, nas dwóch. Ale Wieśkowi któryś wybił zęba, którego do końca życia zresztą nie wstawił - mówi przyjaciel artysty, wspominając jeszcze inną, dość makabryczną scenę:
- Wiesiek wpadł w jakieś kieliszki, poprzecinał sobie twarz i potem poobcinał nożyczkami resztki tej zwisającej skóry. Otrzepał się i poszedł dalej.
''Jeśli nie pił, był cudowny''
Bezdyskusyjnie alkohol stanowi również istotny aspekt biografii twórcy.
- Graliśmy razem w filmie Kutza* – wspomina Linde-Lubaszenko. *– I że tak powiem, sprawdzaliśmy wtedy swoją pojemność, mówię o litrażu. W tym filmie przebywaliśmy ciągle razem przez kilka dni. Mieliśmy wspólną scenę w pociągu. I zagraliśmy – ja to widać, że pijany jestem, a po nim nic. On miał jakiś taki zwarty sposób bycia, że nie można było odróżnić,kiedy on jest po wódce, a kiedy nie.
We wspomnieniach bliskich nieobliczalne zachowanie Dymnego po spożyciu przybiera skrajne formy. Od niegroźnych wygłupów, po niekontrolowaną agresję.
- [...] upiwszy się straszliwie, rzucił we mnie ciężką szklaną popielniczką, która trzasnęła mnie w krtań, zrywając mi struny głosowe. [...] Czy wybaczyłam tę popielniczkę Wieśkowi? Gorsze rzeczy mu wybaczałam. Kolejne żony też mu wybaczały, bo to był człowiek genialny, ale miał za dużo talentów i one go rozsadzały. Jeśli nie pił, był cudowny - zwierzała się aktorka Barbara Nawratowicz, jego pierwsza wielka miłość.
W liście do Anny Dymnej winą za taki stan rzeczy artysta obarczał środowisko Piwnicy pod Baranami, która, jak wyznał, była dla niego „jak narkotyk, jak papieros”.
- Wiem, że nie powinienem iść do Piwnicy, bo ona mi właściwie mało daje, za to strasznie mi zabiera życie i wiem, że ja muszę to życie zmienić - pisał.
Spalała go zazdrość
Dymny traktował swoje kobiety jak boginie – szył im ubrania, fotografował, obsypywał podarunkami, ale jednocześnie spalała go zazdrość. Między innymi z tego powodu nie pozwolił studiować swojej pierwszej żonie, Teresie Hryniewicz.
– Jego zaborczość była nie do zniesienia. I dla kontrastu – jego czułość niespotykana - wspomina poeta i aktor Leszek Długosz.
- Bywało, że idąc z Anią ulicą, przyłapał kogoś na tym, że dłużej na nią patrzył* – mówi aktorka Elżbieta Karkoszka. *– Wówczas gotowy był natychmiast zabić takiego faceta. Trząsł się ze zdenerwowania.
Aktorce wtóruje Stanisław Radwan, który o mały włos nie posmakował gniewu oszalałego na punkcie młodej żony Wieśka.
– Raz zapytał mnie o Anię w Starym Teatrze. „Słuchaj, a Ania?”, zapytał, a ja zażartowałem: „Wiesz, jak to w teatrze”. I zobaczyłem, że on się przeraził, dzikie oczy miał. Więc jak mu wytłumaczyłem, że to żart, rozluźnił się. To była zazdrość.
A jak wyglądało to z perspektywy samej Dymnej? Aktorka zapewnia, że o obsesyjnej zazdrości męża dowiedziała się przypadkiem po latach.
- W ogóle nie widziałam, nie czułam tej zazdrości, nie była dla mnie ani przykra, ani widoczna... po prostu mnie kochał i już.
''Łysa pała''
Jak wspominają znajomi Dymnego, choć w rozmowach Wiesiek stronił od tematów politycznych, to w twórczości często obnażał absurdy władzy.
Między innymi w słynnym tekście „Na przykład Majewski”, który artysta wykrzykiwał z mównicy w drucianych okularach,* jednoznacznie przywodzących na myśl towarzysza Gomułkę.*
I choć za swoją działalność Dymny znalazł się w końcu na celowniku SB, to przez długi czas był ulubieńcem samego premiera, z którym łączyła go niecodzienna relacja.
- Cyrankiewicz lubił Piwnicę, ale szczególną, masochistyczną sympatią darzył Wiesia Dymnego. Barmanka, pani Uta, nasza droga przyjaciółka, serwowała wódkę, a Wiesiek rysował na papierkach, serwetkach i różnych karteluszkach sprośne, okropnie nieprzyzwoite „scenki z życia” dla premiera, który cieszył się jak dziecko z tej produkowanej na miejscu pornografii. Bawił się także szampańsko, gdy napompowany alkoholem Wiesiek zaczynał straszliwie lżyć państwową głowę. Wymyślał mu od ostatnich komunistycznych skurwysynów i szydził z „łysej pały” - zdradza Nawratowicz.
''Anioł stróż''
Jednak kontakty komunistów z Wiesławem Dymnym nie kończyły się na libacjach ze słynnym premierem. Tak pisał o nim tajny współpracownik:
- Wiesław Dymny, zam. Kraków, ulica św. Jana, naprzeciwko kina Sztuka. Znany i ceniony literat i plastyk. [...] Człowiek o dużej inteligencji. W życiu codziennym cyniczny, wulgarny i trochę grubiański, niezbyt lubiany przez otoczenie, posiadający kompleks wyższości. Z nałogów – nadużywa alkoholu. [...] W czasie spotkań ze studentami w klubie Jaszczury udowadniał w rozmowach błędy polityczne PRL. Jest wrogiem PRL – wrogiem ustroju - donosił w 1968 roku TW „Relax”, inwigilujący środowiska intelektualne Krakowa.
Z relacji Anny Dymnej wynika, że jej mąż był wiecznie inwigilowany („czuwał nad nim anioł stróż”), regularnie wzywany na przesłuchania. Aktorka pamięta „panów w ciemnych płaszczach” pojawiających się w Piwnicy.
Wedle jednej z teorii to właśnie funkcjonariusze SB mogli być odpowiedzialni za niewyjaśnioną do tej pory śmierć artysty.
''Jakby bronił się przed takim wyjściem''
11 lutego 1978 roku Ania i Wiesław widzieli się po raz ostatni. Umówili się, że wieczorem spotkają się w Piwnicy, a przedtem zjedzą obiad u aktorki Elżbiety Karkoszki, u której pomieszkiwali na czas remontu mieszkania, jakiś czas wcześniej strawionego przez pożar.
Kiedy Dymny się nie pojawił, ani nie odbierał telefonu, zaniepokojona żona udała się na ulicę Bitwy pod Lenino.
- Na piątym piętrze dopadł mnie szloch Ani. Wiesiek leżał w kuchni… Nie mogli go wynieść, bo miał szeroko rozłożone ręce, jakby bronił się przed takim wyjściem z domu... ten stuk... głuchy dźwięk rozkrzyżowanych, sztywnych ramion uderzających o futrynę drzwi! Po chwili został po nim na podłodze już tylko kontur zakreślony kredą- mówiła Karkoszka.
Sekcja zwłok nigdy nie wyjaśniła, jaka była bezpośrednia przyczyna śmierci artysty. Przybyły na miejsce lekarz wypisał akt zgonu z datą 11 lutego, godzina 23:00. Od funkcjonariuszy Dymna usłyszała, że powodem zgonu były kłopoty z sercem, potem że alkohol. Z tą wersją aktorka się nie zgadza.
Wiadomo na pewno, że śmierć Dymnego musiała nastąpić nagle (tak sugerował sposób ułożenia ciała), a drzwi do mieszkania były zatrzaśnięte od wewnątrz.
Tajemniczy mężczyzna
Jednak pozostaje wiele wątpliwości, które zdaniem Dymnej i niektórych kolegów ze środowiska mogą sugerować ingerencję osób trzecich.
- Sugerowałam, z kim powinni porozmawiać. Chociażby z robotnikiem, z którym Wiesiek murował ścianę, czy z tym dziwnym facetem, który pojawił się nagle, gdy wynosili Wieśka, a którego znałam wcześniej z widzenia. […] Po śmierci Wiesia widziałam go jeszcze kilka razy, jak szedł za mną na ulicy - tłumaczyła żona zmarłego.
Oficjalnie w sprawie śmierci Dymnego miały być prowadzone dwa śledztwa – oba zamknięto z braku dowodów. Po latach własne dochodzenie przeprowadziła autorka książki. Jego wyniki są zaskakujące.
- Zwracam się zatem z prośbą do Komendy Wojewódzkiej Policji w Krakowie o przeszukanie archiwów. Dowiaduję się, że skoro było prowadzone śledztwo, musiało zaistnieć podejrzenie o możliwości ingerencji osób trzecich w zgon Wiesława Dymnego. Kiedy śmierć następuje w mieszkaniu, wezwany lekarz stwierdza zgon. Jeżeli śmierć nastąpiła w sposób nagły, a denatem jest człowiek w pełni sił, wzywa się policję, żeby potwierdziła lub wykluczyła udział osób trzecich. Tak musiało być i w tym przypadku. Dymny został znaleziony na podłodze w kuchni.- pisze Monika Wąs.
Jednak, jak czytamy w „Dymny. Życie z diabłami i aniołami”, w archiwach Komendy Wojewódzkiej ani prokuraturze nie ma śladu po prowadzonych czynnościach operacyjnych.
Ciało Wiesława Dymnego spoczęło na cmentarzu Salwatorskim 20 lutego 1978 roku. Artystę żegnano z wielkimi honorami, a w ostatniej drodze towarzyszyły mu tłumy.
Informacje, cytaty pojawiające się w tekście oraz niektóre zdjęcia pochodzą z książki "Dymny. Życie z diabłami i aniołami” autorstwa Moniki Wąs, która ukazała się nakładem Społecznego Instytutu Wydawniczego Znak.