Wsi spokojna, wsi wesoła… ale nie w polskich filmach. Prowincja widziana oczami naszych filmowców jest przedsionkiem piekła
Znakomita większość ostatnich polskich filmów, których akcja rozgrywa się na prowincji, posługuje się potwornymi kliszami. Wieś i miasteczka według rodzimych reżyserów są siedliskiem alkoholizmu, antysemityzmu, nietolerancji i patologii.
Urodziłem się w Lubaczowie, przygranicznym miasteczku na Podkarpaciu. Mieszka w nim kilkanaście tysięcy mieszkańców. Wiem, że życie na prowincji nie zawsze jest różowe i przez wiele lat bezkrytycznie przyklaskiwałem twórcom, którzy pokazywali przywary Polski B jako zaścianka bez przyszłości. Ale w ostatnich latach pojawiło się tak wiele obrazów ślepo bijących w polską wieś, że trudno nie dostrzec w perspektywie rodzimych reżyserów maniery, która staje się nieznośnie karykaturalną kliszą. Polska B nie jest tą samą Polską B, którą była dziesięć lat temu. Przez ten czas wiele się zmieniło, ale tej zmiany nie widać w filmach.
Weźmy na przykład “Twarz” Małgorzaty Szumowskiej. Główny bohater spada z rusztowania. Z wypadku wychodzi z pokiereszowaną twarzą. Po transplantacji nie przypomina siebie. Wraca do rodzinnej wsi, w której jest traktowany jak odmieniec. Matka wysyła syna na egzorcyzmy, żeby wypędzić z niego Szatana. Dowodów na fundamentalny problem z religijnością na wsi jest więcej. W “Twarzy” wierni chodzą na mszę pijani w sztok. Są generalnie nieczuli, ordynarni, zaściankowi. Wszystko co złe - na wsi. Główny bohater, niepasujący do reszty fan metalu rozbijający się po polach maluchem, jest wyjątkiem od reguły. Poznajemy go w sytuacji, która nie pozostawia widzowi wątpliwości, że jedyne, co sensownego może zrobić, to uciekać stamtąd w te pędy.
Uciekać chciałoby się też ze wsi z głośnego “Pokłosia”. Jak pamiętamy, Maciej Stuhr dzielnie tropi w niej dowody na tuszowanie antysemickiej nagonki i sam staje przeciwko nietolerancyjnym wieśniakom ze spuchniętymi od alkoholu czerwonymi twarzami. Niezbyt sympatyczni są również mieszkańcy Sandomierza w “Ziarnie prawdy”. W kryminalnym thrillerze Borysa Lankosza Robert Więckiewicz próbuje rozwikłać sprawę tajemniczego morderstwa, ale szybko odkrywa, że ma ono źródło w głębokich pokładach antysemityzmu.
Trudno podejrzewać o sympatię dla prowincji Wojciecha Smarzowskiego. Twórca “Domu złego” nie ma litości dla ograniczonych umysłowo kołtunów i pijaków, robiących na boku lewe interesy. Symbolami wsi widzianej oczami tego twórcy jest scena eksplodującego wychodka w “Weselu”.
Bardziej subtelny od Smarzowskiego jest Piotr Domalewski w “Cichej nocy”. Główny bohater grany przez Dawida Ogrodnika przyjeżdża na święta z Belgii do rodzinnego domu. Powrót do ojczyzny nie jest łatwy. W autobusie zaczepia go agresywny dresiarz. Ojciec, kiedyś sam emigrant zarobkowy, nie wita się z nim jowialnie. Podobnie dziewczyna, która jest z nim w ciąży. Brat też jakiś nieswój, ale rzuca propozycję, żeby ukraść z lasu choinkę na Wigilię. Pół godziny później leje się wódka i wypływają wzajemne pretensje.
U Smarzowskiego polska wieś jest na wiecznej bańce, u Domalewskiego budzi się z przepicia. Ale wciąż jest to miejsce, do którego nie chciałoby się przyjechać, żeby pooddychać świeżym powietrzem. Młodzi twórcy są generalnie bardziej życzliwi dla prowincji niż ich starsi koledzy. Ale oni także ulegają pokusie pójścia na łatwiznę. W debiutanckich “Dzikich różach” Anny Jadowskiej rodzina jest rozbita. Mąż głównej bohaterki przez większą część roku pracuje w Norwegii. W “Wieża. Jasny dzień”, swoją drogą znakomitym, niepokojącym dramacie z elementami horroru, mieszczuchy po przeprowadzce na wieś popadają w stan dziwnej hipnozy, nieomal szaleństwa.
Na palcach jednej ręki można policzyć nowe filmy, w których życie na wsi jest pokazane w jaśniejszych barwach. Specjalizują się w nich Jan Jakub Kolski (mający słabość do obrazów sentymentalnych) i Andrzej Jakimowski.
Trudno nie odnieść wrażenia, że polscy filmowcy mają fundamentalny problem z wsią. Stężenie skatologii, obrazów przemocy i wulgarnego języka jest zastanawiające. Polska prowincja przeszła ogromne zmiany, tymczasem w kinie oglądamy zabite dechami dziury. Nie ma jednej wsi, ale reżyserzy upierają się, żeby pokazywać wyłącznie jej mroczne oblicze. Kiedy spojrzą na nią świeżym okiem? Albo zechcą odwrócić kamerę w swoją stronę?