Bo to zła kobieta była…
Jeżeli ktoś naprawdę zna się na robieniu komedii w Polsce to z pewnością jest to duet Andrzej Saramonowicz i Tomasz Konecki („Pół serio”, „Ciało”). „Testosteron”, sztuka autorstwa tego pierwszego to jeden z największych teatralnych przebojów ostatnich lat – od 2002 roku doczekała się aż ośmiu inscenizacji (to rekord). Zabawna i ironiczna zabawa ze stereotypem macho.
Opowieść o grupce facetów spotykających się na niedoszłym weselu jednego z nich. Panna Młoda porzuca wybranka tuż przed ceremonią, ze ślubu nici, ale lokal wynajęty, gorzała kupiona a noc długa. Kolejna duszna polska noc. Towarzystwo jest wyjątkowo zróżnicowane – od muzyka rockowego, przez Najpopularniejszego Biologa w Kraju, po podstarzałego Don Juana i aspirującego w tej dziedzinie kelnera.
Chłopcy siedzą, piją, pozują, zgrywają się, gdzieś z pomiędzy wyziera jakiś potworny smutek samotności i niepewności. Bo co to znaczy być facetem obecnie? Alternatywa: albo macho albo ciota, wydaje się trochę zbyt ograniczona.
Saramonowicz przenosząc swoją sztukę na ekran postawił na zasadę – zawsze może być lepiej. Śmieszniej, mocniej, dosadniej. Pewnie i może, ale nie zawsze się opłaca. Filmowa wersja „Testosteronu” jest niestety mocno „przefajniona”… Nie wiem czy to kwestia umowności jaką narzuca teatralna sala, ale w wersji kinowej sztuka jawi się jako zlepek różnej jakości gagów, które jednak w dużej części sprawiają wrażenie sztubackiej zgrywy i takiż też rechot im towarzyszy.
Zniknęła gdzieś lekkość i przewrotność oryginału, miejsce refleksji o męskiej kondycji zastąpiło ogólne przekonanie, że „wszystkie te baby to dziwki, panie”. Na pewno świetnie się to ogląda w okresie kryzysu związku, w innym przypadku jednak trochę nuży powtarzalnością.
Poza rozbudowaniem scenariusza (w oparciu o zasadę - więcej gagów więcej jaj) zmieniono też obsadę stawiając na twarze świetnie znane z małego ekranu. Z teatralnego składu ostali się tylko Krzysztof Stelmaszyk i Tomasz Karolak wsparci Macieja Stuhra, Borysa Szyca, Tomasza Kota i Piotra Adamczyka. Temu ostatniemu należą się zresztą szczególne brawa - kojarzony głównie z rolami ludzi ze spiżu (Chopin, Jan Paweł II) z wdziękiem wcielił się w zakompleksionego Pana Młodego. Nie sądziłem, że Adamczyk może być zabawny.
Zresztą obsada to zdecydowanie najmocniejsza strona obrazu Saramonowicza i Koneckiego. Dawno nie widziałem tak trafnie obsadzonych aktorów (wszystkich!). A scena rozmowy między Borysem Szycem a Tomaszem Kotem na pewno staną się leitmotivem niejednej imprezy.
Niestety nie zmienia to ogólnego wrażenia. Po obejrzeniu „Testosteronu” można dojść do wniosku, że najpoważniejszym problemem współczesnego mężczyzny jest impotencja. Niestety, jak się wydaje, także twórcza.