François Ozon o filmie "Dzięki Bogu": "Tak jak owieczki idą do wilka, tak oni podążali do swojego oprawcy"

- Chciałem pokazać, że molestowane dziecko jest jak bomba z opóźnionym zapłonem. Która jak już wybuchnie, to w jej polu rażenia znajdują się wszyscy. Rodzice, którzy czują się winni. Partnerzy, którzy nie potrafią odnaleźć się w życiu seksualnym z ofiarą - mówi reżyser François Ozon. Jego najnowszy film "Dzięki Bogu" właśnie trafił do polskich kin.

François Ozon o filmie "Dzięki Bogu": "Tak jak owieczki idą do wilka, tak oni podążali do swojego oprawcy"
Źródło zdjęć: © Materiały prasowe

22.09.2019 | aktual.: 24.09.2019 13:57

Marta Ossowska, Wirtualna Polska: "Dzięki Bogu" powstał w oparciu o prawdziwe historie ofiar pedofilii we francuskim Kościele katolickim.
François Ozon: Na początku wcale nie chciałem zrobić filmu o pedofilii. Tak naprawdę moim głównym tematem zainteresowania była męska wrażliwość. Chciałem nakręcić coś o tłumionych przez mężczyzn emocjach.

Dlaczego zatem wybrałeś taki temat?
Gdy natrafiłem na świadectwo Alexandra w internecie, nie mogłem przestać o nim myśleć. Bardzo poruszyła mnie jego walka o to, aby Kościół uznał jego status ofiary. Dlatego zaprosiłem go do siebie, a on przyszedł z całym plikiem maili i listów, które wymieniał z przedstawicielami Kościoła. Przeczytałem to wszystko i postanowiłem, że muszę zrobić o tym film.

Podejrzewam, że praca w oparciu o fakty różni się od tej na podstawie fikcyjnego scenariusza.
W trakcie prac czułem odpowiedzialność, jaką ponoszę wobec ofiar i przejmowałem się tym, czy uda mi się stanąć na wysokości zadania. Czy dorównam im w walce.

Aktorzy również odczuli tę różnicę? Poznali swoje pierwowzory?
Zdecydowaliśmy wspólnie z odtwórcami ról, że nie poznają prawdziwych ofiar przed skończeniem filmu. Chciałem, aby stworzyli własne postacie, żeby nie czuli się ograniczani przez swoje wrażenia w związku z tym spotkaniem. Zresztą to nie jest film biograficzny, więc nie czułem się w obowiązku idealnego odtworzenia realiów.

Obraz
© Materiały prasowe

Wcześniejsze twoje filmy mocno koncentrowały się na seksualności, zmysłowości. Nie bałeś się, że poruszając tak delikatny temat, zostaniesz uznany za prowokatora?
Nie zastanawiałem się nad tym. To prawda, że moje filmy często mówią o seksualności, ale te dotychczasowe były zupełnie innymi historiami. Opowiadały one o relacjach seksualnych pomiędzy osobami dorosłymi, które się na to godziły. Tutaj mamy do czynienia z aktem molestowania nieletnich.

W związku z tym miałeś jakieś opory?
Jako reżyser miałem wątpliwości, czy powinienem pokazać scenę napaści seksualnej. Postanowiłem tego nie robić. Trzymałem się za to koncepcji flashbacków, bo zależało mi na ukazaniu niewinności i bezbronności tych chłopców. Tak jak owieczki idą do wilka, tak oni podążali do swojego oprawcy.

Czyżby?
Czasem ludzie zadają sobie pytanie, dlaczego molestowane dzieciaki się nie bronią, nie mówią o tym rodzicom. Prawda jest taka, że dzieci mają dużą dozę zaufania wobec dorosłych i nie rozumieją tego, że ktoś może to wykorzystać.

Gdy oglądałam film, uderzyło mnie to, jak wiele uwagi poświęciłeś rodzinie ofiar. Bez akceptacji tego, co się stało przez najbliższych nie można uporać się z tą krzywdą?
Chciałem pokazać, że molestowane dziecko jest jak bomba z opóźnionym zapłonem. Która jak już wybuchnie, to w jej polu rażenia znajdują się wszyscy. Rodzice, którzy czują się winni. Partnerzy, którzy nie potrafią odnaleźć się w życiu seksualnym z ofiarą. A także ich dzieci, które z góry są piętnowane.

Nie wyobrażam sobie, jak mogą czuć się dzieci, których rodzice byli w dzieciństwie krzywdzeni.
Często dzieje się tak, że ofiary pedofilii zaczynają mówić o swoich doświadczeniach dopiero wtedy, gdy ich dzieci osiągają wiek, w którym oni byli molestowani. Wtedy zdają sobie sprawę, że to samo może spotkać ich synów czy córki.

Obraz
© Materiały prasowe

Dotychczas w swoich filmach więcej uwagi poświęcałeś kobietom i ich wrażliwości. Skąd ten zwrot?
Myślę, że wynika to ze zmian, które zachodzą teraz w społeczeństwie. Dotychczas żyliśmy w patriarchalnym świecie, ale walka o równouprawnienie płci przysłużyła się także mężczyznom. Teraz mogą swobodniej mówić o swoich uczuciach, brać urlopy tacierzyńskie. To już świadczy o tym, że zmieniają się role damskie i męskie. Dzisiejsi mężczyźni są inni niż ci z pokolenia moich rodziców.

Dlatego tym razem kobiety sprowadziłeś na boczny tor?
Wręcz przeciwnie. Kobiety w tym filmie mają ważną do odegrania rolę. Trzej bohaterowie, o których opowiadam, już na samym początku mówili mi, że gdyby nie ich żony i matki to dużo trudniej byłoby im zabrać głos.

Pod koniec filmu bohaterowie zadają sobie pytanie, czy po tym wszystkim można dalej wierzyć w Boga. Przewrotnie zapytam: czy w dzisiejszych czasach można wierzyć w sprawiedliwość?
Oczywiście trudno wierzyć w Kościół. Szukanie sprawiedliwości w ramach tej instytucji jest skazane na porażkę. Trzeba uciec się do walki w sądzie cywilnym, aby móc coś zmienić. Przynajmniej tak to działa we Francji. Widzimy to na przykładzie kardynała Barbarina, który został skazany i księdza Preynata, którego proces wciąż trwa. Lecz przyznał się on do molestowania ponad 70 chłopców, więc najprawdopodobniej zostanie ukarany.

Za przykładem Francji mogą pójść inne kraje?
U nas jest silny rozdział pomiędzy państwem a Kościołem, dlatego o tę sprawiedliwość można walczyć. Wydaje mi się, że w Polsce jest to bardziej skomplikowane. Nawet jeśli ktoś ucieka się do wymiaru sprawiedliwości, to władza i Kościół są u was zbyt blisko siebie i z tego rodzi się kolejny problem.

Obraz
© ONS.pl

Kardynał Barbarin skazany za ukrywanie przypadków molestowania chciał zrezygnować z pełnionych funkcji. Ale papież Franciszek mu to uniemożliwił. Wbrew zapowiadanej reformie "zero tolerancji dla pedofilii w Kościele".
Kościół wciąż jest konserwatywny i panuje w nim paraliż decyzyjny. To, że papież Franciszek nie pozwolił na dymisję kardynała Barbarina wprawiło francuskich katolików w furię. Liczyli oni na to, że takim symbolicznym aktem zakończy się pewien rozdział w epoce Kościoła i rozpocznie nowy, wolny od ukrywania pedofilii. Okazuje się jednak, że kardynał był bardzo blisko papieża, agitował na jego korzyść podczas konklawe. Dlatego Franciszek popełnił tak duży błąd.

Więc na zmiany instytucjonalne przyjdzie nam jeszcze długo czekać.
Niekoniecznie. Po premierze "Dzięki Bogu" doszło do przełomu. Ksiądz Preynat został pozbawiony sutanny przez sąd kościelny przed wyrokiem sądu cywilnego. To pierwszy taki przypadek we Francji.

Czyli kino może coś w tej sprawie zmienić?
Nie czuję się moralistą. Jestem wolnym artystą i tworzę to, co chcę. Ale to artyści powinni zadawać pytania i to właśnie robię. Zadaję pytania swoim filmem, ale nie daję jednoznacznych odpowiedzi. Pokazuję fakty, które we Francji przyczyniły się do zmian. Dlatego uznaję go za sukces.

"Dzięki Bogu" w kinach od 20 września.

Źródło artykułu:WP Film
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (224)